Na drugim brzegu.

Niedzielny poranek obudził Weronikę wielkim hukiem zza okna. Dziewczyna początkowo myśląc, że to tylko sen, przewróciła się ociężale na drugi bok. Ogromny huk powtórzył się chwilę później i ostatecznie ściągnął dziewczynę z łóżka. Dwa skłony w przód, jeden do tyłu. Chwyt za głowę, za palec u nogi, ucho i delikatny pstryczek w nos. Wszystko działało jak w zegarku. Weronika była gotowa na śniadanie. Nogi same ją prowadziły w dół schodów, gdzie już unosił się słodkawo-kwaśny zapach. Rumiane chrupiące bułeczki oblane złotym sosem czekały z utęsknieniem na ich degustatora. Weronika zasiadła ceremonialnie przy stole. Rzuciła podejrzliwe spojrzenia małym storczykom, wylegującym się na parapecie. Dziewczyna uwielbiała bawić się główkami kwiatów. Nie potrafiła odzwyczaić się od tego, co sprawiało tyle bólu jej podopiecznym. Kwiaty płakały, ale siła przyzwyczajenia wygrywała każdego ranka. Po obfitym śniadaniu, przyszła pora na krótki spacer po ganku. Wielkie drewniane drzwi uchyliły się na prośbę dziewczyny. Weronika stanęła w przejściu. Gwałtownie chwyciła za mosiężną klamkę:

-Pamiętaj, żeby się słuchać – wycedziła przez zęby – bo jeśli nie to marnie skończysz. - Drzwi cicho mruknęły i otworzyły się na oścież. - Co tu się wyprawia? Mówiłam żeby pracować, ale nie od 6 rano! - krzyknęła z pretensją w głosie. Dwa olbrzymy ukłoniły się na jej widok. Jeden z nich podrapał się niepewnie po uchu, po czym gwałtownie rzucił się na ziemię, składając ręce w błagalnym geście.

-No już dobrze. – Weronika z uśmiechem na twarzy pogładziła wielkie ucho potwora. - Wiem, że nie znacie się na dębowym zegarze. - Dziewczyna spojrzała na ogromne tykające drzewo stojące przed jej mosiężnym zamkiem. - Najważniejsze żebyście skończyli robotę przed końcem miesiąca. - Olbrzymy pokiwały ciężko głowami w geście zrozumienia. - No to już wszystko jasne. -Dziewczyna ruszyła pewnie przed siebie, wprost w kierunku małego stawu. Zatrzymała się na jego brzegu i usiadła po turecku. Po chwili zaczęła coś nucić niezrozumiale. Jej głos przybierał na sile. Słowa cicho szeptane powoli nabierały sensu. Dziwaczne dźwięki rozbrzmiewały wszem i wobec. - Mała Nostalgio wyjdź proszę, wyjdź proszę. Wzeszło słońce, blask od środka rozdziera moje serce. Nostalgio wyjdź i nie chowaj się już nigdy więcej. - Słowa pięknie śpiewane niosły się daleko, daleko zastaw. Weronika przez chwilę w skupieniu wpatrywała się w odbicie wody, która ani drgnęła. Dziewczyna opuściła ze smutkiem głowę. Łzy leciały ciurkiem po jej bladych policzkach. Ręce drżały, a włosy same zaplotły się w piękny kasztanowy warkocz. Potwory przyglądały się z daleka swojej pani i z ciężkim sercem wzdychały. Niestety nikt nie mógł jej pomóc. Nikt też z podwładnych, nie rozumiał tak do końca dlaczego ich pani chodzi nad staw i wyśpiewuje te wszystkie pieśni. Oczywiście, wiadomym było, że podczas srogiej zimy Weronika zmieniła się prawie nie do poznania, ale czego to była zasługa? Tego nie wiedział nikt. No może oprócz świadków całego zdarzenia, starych drzew i rodziny królików. Ale niestety drzewa miały to do siebie, że nie były wylewne, a po rodzinie królików nie został nawet ślad, jakby zapadły się pod ziemię. Po dłuższej chwili spędzonej nad stawem Weronika podniosła się i ruszyła na powrót do zamku. Ledwo zdążyła wejść na ganek, a u jego progu pojawił się nieznajomy ktoś. Mężczyzna trzymał kurczowo w dłoni list, a na widok dziewczyny ukłonił się w pół i przemówił:

-Witaj Weroniko. – Mężczyzna zbliżył się o kilka kroków. - To dla Ciebie. Przeczytaj jak najszybciej. - I wręczył zaskoczonej Weronice wymięty list po czym rozpłynął się we mgle.

-Dziwne – pomyślała głośno dziewczyna. - Już dawno nie było u mnie posłańca. - Dziewczyna energicznym ruchem dłoni otworzyła list, a z niego wyskoczył barwny motyl. Jego zapisane drobnym drukiem skrzydła mieniły się tysiącem kolorów. Motyl tańczył przed twarzą Weroniki, a ta w skupieniu czytała jego treść, która prezentowała się następująco....

 

- Weronika, gdzie jesteś? Niech mnie kule biją, gdzie ta dziewucha mogła się podziać? Weronika!!! - głos starszej kobiety rozbrzmiewał w najdalszych zakamarkach gospody. Dziewczyna usłyszawszy swoje imię gwałtownie podniosła się z kupy siana rozrzuconej na strychu. Jej ręce w panice zaczęły bezwiednie unosić się i opadać. Weronika szukała najlepszego miejsca dla ukrycia zapisanych drobnym drukiem kartek. Serce dziewczyny biło jak oszalałe wręcz dudniło unosząc skronie i wyginając twarz w grymasie paniki. Nie wystarczyło ukryć zapisków tam, gdzie ostatnio bowiem każda kryjówka częściej niż raz wypróbowana w ostateczności stawała się pułapką. Do oczu Weroniki napłynęły łzy. Myśli kotłowały się w głowie. Nie było miejsca, w którym dziewczyna mogłaby bezpiecznie ukryć swój zeszyt.

 

SadButTrue

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • „ Niedzielny poranek obudził Weronikę wielkim hukiem zza okna. Dziewczyna początkowo myśląc, że to tylko sen, przewróciła się ociężale na drugi bok. Ogromny huk powtórzył się chwilę później i ostatecznie ściągnął dziewczynę z łóżka.” - „huk” powtórzenie, poszukaj synonimu.

    Masz sporo tego typu powtórzeń i innych technicznych błędów, nad którymi warto by popracować.
    Pomimo niedoskonałości opowiadanie broni się fajnym pomysłem i tym, że jest dość lekko napisane

    Ps zastanowiłbym się nad tytułem
    Po drugiej stronie brzegu?
    Na drugim brzegu, to tak.
    Po drugiej stronie morza, jeziora, czy czego tam chcesz. Brzeg raczej ma jedną stronę, ale nie będę o to kruszył kopi.

    Pozdrawiam
  • SadButTrue 30.07.2021
    Dziękuję za wskazówki i za to że chciało Ci się to czytać:) nie wiem czy kontynuować, czy po prostu spalić na stosie albo wrzucić do szuflady..Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania