Po północy

Przesiadywałem kolejną noc. Prawdę mówiąc mogłem zasnąć, nie pozwalał mi na to jednak jakiś niewyjaśniony kaprys. Coś co kazało mi bezcelowo przeglądać internet w oczekiwaniu na jakąś rzecz, choć wiedziałem, że nie przyjdzie. Przyszedł za to ten głos. Głos, który krzyczał do mnie każdą moją myśl jak jakąś obelgę, albo surowy rozkaz. Głos przychodził nagle, aczkolwiek spodziewanie. Paradoksalnie sam prowokowałem go swoją bezsennością, choć nie chciałem go spotykać. Powodował on u mnie pewnego rodzaju niepokój. Niepokój irracjonalny, skłaniający do lęku przed rzeczami, których o trzeźwym umyśle się nie bałem. Jak na przykład gdy przymuszony drażniącą bezczynnością wstawałem, by coś zjeść, ponieważ nie widziałem innego celu, dla którego miałbym wstawać. Szedłem wtedy korytarzem unikając spojrzenia w lustro, czy okno zapewniony przez nieokreślony niepokój, że czai się tam twarz, której nie chcę zobaczyć. Wbiegałem po schodach szybko, by nie zostać złapanym przez żadną nieprzyjemną istotę. Dziwne dla kogoś takiego jak ja. Nie bojącego się niczego, o zawsze zdrowym umyśle. Choć mógł temu przeczyć pojawiający się głos. Nie miałem z nim jednak większego problemu, dopóki krzyczał myśli moje, nie cudze.

Zmęczenie z jednej strony dawało się już we znaki, z drugiej jednak pozwalało na inne postrzeganie rzeczywistości. Myśli zaczynały się ze sobą zacierać i zlewać, podobnie informacje pobierane z otoczenia. Tworzyło to w mojej głowie całkiem interesujący obraz tego, co znajdowało sie wokół mnie. Jak technika malarska nadająca dziełu osobliwy charakter. Kształty przedmiotów, a zwłaszcza części mojego ciała, stawały się coraz bardziej intrygujące. Kolano, które do tej pory nigdy tak nie wystawało, albo nawet cała noga, która ułożona w odpowiedni sposób sprawiała wrażenie nie mojej. Głos milknął, gdy moją uwagę odwracały takie rzeczy. Tym razem jednak zamilkł całkiem. To znaczy wiedziałem, że krzyczy nadal, ale bez słów i dźwięków. Nie było słychać krzyku, istaniało jedynie wrażenie, które krzyk wywoływał i gdyby głos tworzony był przez jakąś postać, to gdybym ją widział, jej usta poruszałyby się groźnie w krzyku, ale nie ma żadnej postaci, więc tym bardziej nie mogłem jej widzieć.

Rzeczywistość zmieniała się coraz bardziej. Teraz nie tylko kształty, ale i kolory zaczynały wariować. Na czarno białym tle w charakterystycznych miejscach pojawiały sie wielobarwne migające plamki, do złudzenia przypominające te na ekranie kineskopowego telewizora zaraz po jego polizaniu. Obiegały one kontury kolejnych przedmiotów przykuwających moją uwagę. Najciekawiej jednak było gdy zamykalem wysuszone oczy. Pod zaciśnietymi powiekami pojawiały się kolorowe wzory, jakby wyciągnięte z kalejdoskopu, ale bardziej realne, płynne. Widziałem nawet kilka jednocześnie, jedne bardziej statyczne, mgliste, wytworzone przez wyobraźnie stanowiły tło dla tych ostrzejszych, dynamicznych, ale i szybko znikających, które mógłbym przysiąc, że są prawdziwe. Spirala przemęczeniowych halucynacji nabierała tempa. Glos został zastąpiony moimi myślami, ale pochądzącymi z wielu źródeł i kolidującymi ze sobą. Tworzyły własne światy, które kłóciły się ze sobą, a ja próbowałem bezowocnie zapanować nad tym chaosem. W końcu pod natłokiem tych wydarzeń zapomniałem o tym, że żyję i zasnąłem. Śniło mi się coś dziwnego, ale to już było normalne.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania