Po śladach z soli, pod wiatr

Jedno z tych pustkowi, gdzie zdaje się, że wzrok jest w stanie zajrzeć za horyzont.

Dopóki jest słońce, oczywiście. W nocy ciemność zdaje się na przekór po wielokroć bardziej oślepiająca i klaustrofobiczna.

Zapadał zmierzch, a Sofia w myślach tonęła w narzekaniach. Nie był to pierwszy raz, kiedy pomagała Tristanowi w jego sztuczkach, wciąż jednak miała nadzieję, że gdy dojadą na miejsce, zdąży jeszcze przedyskutować ponownie wszystkie opcje, pokłócić się i pogodzić trzy razy, a na koniec przygotować psychicznie na to, co Tristan miał zamiar odprawić.

Tak to nazywała, sztuczki, tak jakby pogardliwa nazwa mogła wykorzenić lęk z jej serca.

Tristan rozpogodził się. Jego błękitne jak lapis lazuli oczy przybrały spokojny, skupiony wyraz. Siwe włosy nastroszyły się nad jego czołem, a usta przyoblekły w maleńki, niemal niewidoczny uśmiech.

Sofia zaparkowała explorera na poboczu żwirowanej drogi, czując jak przednia opona zapada się w spulchnioną glebę jednego z rozpościerających się dookoła pól.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła, z trudem kryjąc westchnięcie.

- Wiem. Dziękuję - odpowiedział Tristan i spojrzał na nią, poważniejąc. Teraz, gdy zgasły żarówki reflektorów, jedynym źródłem światła był blady księżyc na niebie. - Potrzebuje pani pięciu minut?..

- Nie ma co marnować czasu. I tak zbyt długo nam z tym zeszło - odpowiedziała krótko, mimo wszystko wdzięczna za troskę.

Pokiwał głową. Przez chwilę myślał intensywnie ze zmarszczonymi brwiami - potem machnął dłonią, jakby odganiał jakąś natrętną myśl i rozpiął pasy. Otworzył drzwi samochodowe i jednym gładkim ruchem wydostał się na zewnątrz, aby następnie upaść na miękką ziemię.

Sofia usłyszała ciche przekleństwo, gdy brnąc przez skiby zaoranego pola dotarł na tył auta i otworzył bagażnik. Kobieta siedziała wciąż za kierownicą, przypięta pasem, wciąż pełna cichej wiary, że zaraz przekręci kluczyk i odjedzie z rykiem silnika w siną dal, zostawiając Tristana na pastwę losu.

- Pani Sofio, potrzebuję pomocy - powiedział głośno Tristan, a nagląca nuta w jego głosie wyrwała Sofię z zamyślenia.

Szybko rozpięła pas i wyskoczyła na zewnątrz. Ścierpnięte od długiej jazdy nogi z trudem utrzymały jej ciężar, a chłód powietrza sprawił, że owinęła się ciasno połami płaszcza i taka zesztywniała, zmarznięta, ukrywając zdenerwowanie i niepewność, podeszła do Tristana, myszkującego w bagażniku.

- Znowu coś nowego? - zapytała neutralnym tonem.

- Niestety. - Podał jej stos gazet, które kupił tego poranka. Przycisnęła je posłusznie do piersi, czując jak papier chrzęści pod palcami. - Niestety, pani Sofio. Różne przypadki, różne metody. Dlatego jestem tak skuteczny, czyż nie? - zaśmiał się pogodnie i brzmiał tak młodo, że Sofii ścisnęło się serce. Wyciągnął swoją czarną walizkę, na ramię zarzucił kłąb konopnego sznurka, w drugą dłoń ujął butelkę nafty. Na koniec zatrzasnął bagażnik, a Sofia zdołała jakoś zamknąć samochód pomimo obu rąk zajętych przez stos makulatury.

Tristan pewnym krokiem zszedł z drogi na pobocze, prosto w pole. Narzucił szybkie tempo i Sofia z trudem za nim nadążała, bryły ziemi rozpadały się pod podeszwami butów, gleba pachniała intensywnie, zimno i mokro. Chłodny wiatr przynosił ze sobą woń krowiego nawozu, palonych liści kukurydzy i błota.

- Wytłumaczy mi pan, co będzie dzisiaj robił? - zapytała Sofia cicho, w końcu dopasowując szybkość kroków.

Rzucił na nią szybkie spojrzenie znad ramienia.

- Oczywiście, pani Sofio. Rozpoczniemy od znalezienia najlepszego miejsca. Chcę, aby było stosunkowo daleko od drogi, aby nas nie dostrzegli żadni przypadkowi przejeżdżający. Teren musi być płaski, a ziemia trochę twardsza, bo będę musiał biegać.

- Biegać? - powtórzyła Sofia, nie maskując zmęczenia.

- Tak, ale tylko ja. Pani będzie pilnowała, aby ogień się nie rozprzestrzenił.

Sofia potknęła się o własne nogi.

- Słucham?!

- Tak, ogień, przepraszam.

Szli przez chwilę w milczeniu, a Sofia próbowała poukładać zasłyszane informacje w głowie.

- Więc tak - podjął po chwili Tristan. – Potrzebuję otworzyć cztery przejścia i energia jest niezbędna - oczywiście, ziemia, wiatr i ogień mi jej dostarczą, ale nie ma niczego lepszego niż stara dobra energia kinetyczna wywołana siłą mięśni...

Sofia westchnęła ciężko, pełna złych przeczuć.

- Brzmi jak coś, z czego będzie się trudno wytłumaczyć przełożonym.

- Niech się pani nie martwi. Nie na takie rzeczy nasi przełożeni przymykali oko - odpowiedział Tristan enigmatycznie i wreszcie się zatrzymał.

Wybrał miejsce na rytuał.

Sofia rzuciła gazety na ziemię i stanęła z boku, spoglądając na mężczyznę poprzez zmrok. Księżyc lśnił wysoko na niebie, jego tarcza odległa i niewielka jak dziurka od klucza, przez którą można by zajrzeć do innego świata. Obłoki o ton ciemniejsze od nieba mknęły nad ich głowami. Gdzieś w oddali słychać było śpiew nocnych ptaków, w zaroślach cykały świerszcze. Gęsta, mokra glina przylgnęła do Sofii butów.

Tristan przykucnął przy gazetach, wygrzebał z kieszeni wieczne pióro. Przez chwilę ssał jego zaschnięta końcówkę, aż poczuł w ustach gorzki smak atramentu. Napisał na pierwszej gazecie kilka znaków.

Sofia nie wiedziała, co oznaczają - przypominały jej runy. Jednak znając Tristana i jego absolutny brak podporządkowania do wszelkich zasad i reguł, były to zapewne po prostu jakieś symbole, które w danej chwili pojawiły się w jego głowie.

Tristan był ewenementem, nawet na miarę całego cechu czarowników i wróżkarzy. Jego formuły i zaklęcia praktycznie nigdy się nie powtarzały. Wystarczało mu intuicyjne, głębokie zrozumienie zasad, które rządziły obiema rzeczywistościami i własnoręcznie kreował nowe słowa i rytuały, którymi podporządkowywał sobie znaną Sofii rzeczywistość.

Za pomocą scyzoryka przedziurawił gazety, ślamazarnie żłobiąc postrzępiony otwór gdzieś w centrum każdego egzemplarza. Potem przewlekł przez nie konopny sznurek, w przypadkowych momentach zaplatając supły i podwójne pętle.

Gazet było sporo, sznurka jeszcze więcej. Otrzymawszy bezkształtny, ciągnący się po ziemi układ ze splątanego sznurka i poszarpanych gazet, mężczyzna wyprostował się z zadowolonym sapnięciem i ujął w dłoń bańkę z naftą.

Sofia nie planowała przyglądać mu się dłużej. Była zmęczona i niewyspana, bolały ją plecy i kolana od długiej jazdy samochodem, a delikatne postrzykiwanie w kostkach palców przypominały o wciąż odwlekanej wizycie u reumatologa. W jej oczach Tristan jawił się nieomal młodzieńcem, o przedwcześnie posiwiałej czuprynie, sprężystych ruchach ciała i kolanami spodni wysmarowanych błotem.

Odwróciła się do Tristana plecami i tylko nasłuchiwała miękkiego szelestu jego kroków i mokrego ciurkania nafty, którą mężczyzna zamaszyście wypisywał na ziemi kolejne znaki, które produkował jego płodny, szalony umysł. „Jedyny w swoim rodzaju” pomyślała Sofia i zachciało jej się śmiać.

Ciche kliknięcie, które usłyszała, przywołało jej na myśl te dwa mosiężne klipsy u czarnej walizki, która po otwarciu ukazywała zaskakująco ubogą zawartość – kilka drobnych przedmiotów wartości sentymentalnej, sakiewka starych, dawno wyszłych z użycia monet i góra dwieście gramów zbrylonej soli do posypywania dróg zimą.

Zasyczał zgniatany celofan - a więc dzisiaj zostanie użyta sól.

- Pani Sofio. – Donośny głos Tristana poniósł się echem w mrok dookoła, dobiegł uszu wszystkich istot, które mogły ich usłyszeć, naruszając nieomal granicę między światami.

- Tak? – odpowiedziała, nie odwracając się.

- Proszę... – wyszeptał ze zmęczeniem. – Potrzebuję pani.

Sofia nie była złą osobą.

A już na pewno nie była złą koleżanką.

Odwróciła się więc powoli i straciła oddech. Ile może się wydarzyć w ciągu minuty?

Ujrzała Tristana w odległości najwyżej czterech metrów – blady okrąg jego twarzy i ciemna plama ciała, długi, skórzany płaszcz, niewyraźna ciemność butów i dłonie skryte w rękawiczkach.

A nad głową mężczyzny unosiły się, nieruchomo, jakby zastygłe w powietrzu, przecząc prawom fizyki - gazety.

Powiązane ze sobą, na podobieństwo jakiejś karykaturalnej wizja latawca, konopnym sznurkiem, którego koniec oplatał szyję Tristana niczym szubieniczna pętla.

- Nie! Nie zgadzam się! - krzyknęła Sofia ochrypłym głosem, zanim zdążyła pomyśleć. Zrobiła gwałtowny krok w stronę Tristana, tej białej, pełnej natchnienia twarzy zaczepionej na czubku wpół zdławionej krtani.

Jeden krok - i nagle ziemia zapłonęła ogniem. Sofia zatrzymała się jak skamieniała, przez chwilę widziała tylko czerwień – dopóki nie spostrzegła, że gorzeją jedynie napisy, które wcześniej Tristan za pomocą nafty pozostawił na ziemi.

Niebo stało się czarne jak gardziel potwora, a błoto płonęło pod ich stopami.

Gazety nad głową Tristana poczęły łopotać, sznurek na jego gardle zacisnął się mocniej. Sofia nieomal słyszała skrzypienie sznura i miała ochotę krzyczeć.

Wtedy Tristan zaczął biec.

Wyminął ją z prawej strony, tym swoim kocim, miękkim ruchem, zataczając niewielkie kręgi dookoła niej, z gazetami furczącymi nad głową, utrzymywanymi w powietrzu przez niewyczuwalny wiatr, przez niedostrzegalną magię.

Nafta zmieniła kolor na błękitnozielony i do serca Sofii wkradła się panika – kobieta spostrzegła, że przejścia zaczynają się otwierać.

Znajdowała się w środku kręgu, którego średnicę Tristan niestrudzenie wydeptywał.

Cztery ciemne plamy, prawie niedostrzegalne, pojawiły się nad jej głową, około sześć metrów nad ziemią, na narożach powietrznego sześcianu.

Tristan podbiegł do niej, porzucając średnicę koła i gwałtownie wypchnął ją poza krąg - poczuła liźnięcie płomieni na rękawach płaszcza, ale zdarzyło się to tak gwałtownie, że nawet nie zajęły się ogniem.

Tristan poderwał głowę i zaczął coś krzyczeć w stronę przejść. Sofia leżała na ziemi i patrzyła - tym razem nie mogła zamknąć oczu.

Widziała, jak łopocząca gazetami szubienica sięga swoim wolnym brzegiem progu czarnych przejść.

Ujrzała jak Tristan rzuca w niebo garść pełną soli, która eksploduje na podobieństwo fajerwerków, przybierając kolor jadowitej zieleni, i układa się w jakiś symbol na tle czarnych chmur, mieniąc na podobieństwo zorzy polarnej.

Usłyszała dźwięk dobiegający z przejść - donośny chór setek głosów, który wkrótce zamienił się we wrzask, kakofonię dźwięków, ich drgania rezonowały w jej kościach. A potem - coś ciemnego i połyskliwego, jak przedłużenie ciemności, jak ciemność w swojej ciekłej formie - wypłynęło z czarnych przejść i przesłoniło jej wszystko, Tristana, gazety, zielone płomienie na ziemi i zieloną zorzę polarną na niebie.

Sofia krzyknęła ponownie i zdołała uklęknąć. Powlekła się na czworakach jak niemowlę w miejsce, gdzie ostatnio widziała Tristana - w jej uszach wciąż pobrzmiewała rozpaczliwy, bolesny chór, ta mieszanina dźwięków łudząco przypominających ludzkie głosy, a jednak tak od nich odległych.

Miała mroczki przed oczyma, powidoki zielonego blasku, a mimo to pełzła dalej.

I nagle, coś się zmieniło.

Ciepłe dłonie wylądowały na jej ramionach, złapały za płaszcz i podciągnęły do góry jak kociaka, aż zdołała stanąć na równe nogi.

- Sofia.

- Tristan.

Nie widziała nic, wiedziała tylko, że przeżył. Udało mu się po raz kolejny - jak długo? Nikt nie wiedział. Ale przeżył. I rytuał dobiegł końca.

Dotknęła jego twarzy obiema dłońmi, miał mokre włosy i i skórę, Sofia miała nadzieję, że to tylko pot. A potem szyja - wyczuła opuchliznę, strzępki zdartej skóry.

Wtedy zorientowała się, że przeszli na ty, ale już było za późno, żeby się wycofać.

- Udało się - powiedział cicho, chociaż już wiedziała.

- Mów - poprosiła zdławionym głosem, zaciskając dłonie na rękawach jego mokrego płaszcza.

- To był jej ojciec. Mimo wszystko, to był on. Abi, Rowan i Grisha zaczęli tę chorą obsesję. Sąsiedzi przestali wysyłać dzieciaków do zabawy z Kari, ale sami nie wiedzieli dlaczego. Nikt się nie domyślał prawdy, a stary Dean chciał krwi, ciała do ciała, skóry do skóry.

- Zaraz... nawet wtedy, gdy- zaczęła ale jej przerwał.

- Nawet wtedy. Miał już wprawę. Oskórowanie człowieka zajmuje mu nie więcej niż dwadzieścia minut. Jest mistrzem. Nie mógł się powstrzymywać dłużej, musiał do tego wrócić. Zapach krwi uzależnia, wiedziałaś?

Sofia stała przez chwilę, przetrawiając informację.

- W takim razie, gdzie... - zaczęła.

- W studni - szepnął.

- Piliśmy z niej wodę - wykrztusiła, pocąc się gwałtownie.

- Tak - kiwnął głową, poważny jak sama śmierć.

Sofii serce zabiło gwałtownie, boleśnie, a potem uspokoiło się.

- Dzwonię do Jemimy - powiedziała a Tristan tylko pokiwał głową.

Potem pochylił się i pocałował ją w policzek.

- Przestań! Za co? - zawstydziła się, czując się jeszcze starsza i bardziej zgrzybiała niż zwykle.

- Za wszystko.

- Nic ci nie pomogłam, tylko przeszkadzałam - odpowiedziała, czerwieniąc się głupio, nerwowo.

- Jest pani moją największą pomocą, pani Sofio - odpowiedział, puszczając wreszcie jej ramiona i znowu przechodząc na "pani".

Podniósł po omacku czarną walizkę z ziemi i podążył w stronę drogi, tam gdzie czekał na nich zaparkowany explorer.

Sofia czekała jeszcze chwilę, z policzkami płonącymi jak u młodej dziewczyny, a kiedy nie doczekała się ani jednego nowego słowa, podążyła za nim, potykając się na grudach ziemi.

Chłodny wiatr przynosił ze sobą woń krowiego nawozu, palonych liści kukurydzy i magii.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • JarekS rok temu
    .Dzień dobry,

    Dobre to jest. Klimatyczne. Nieco słabo wyszedł ten psychopatyczny
    morderca, jakoś za szybko jest przejście do rozwiązania, nie zrobił on
    na mnie wrażenia. Pewnie trzeba by to jakoś rozwinąć wcześniej
    (rozumiem że w tej konwencji opowiadania to trudne). Babka też za dużo
    stęka geriatrycznie (taka magia to i pewnie dopakować się jakoś
    potrafią, leki, ziółka i inne czarodziejskie lepce :) Klimat za to
    świetny, prawie to widzę (ale ja jestem świrnięty na punkcie samotnego
    osadnictwa - proszę brać poprawkę).Rytuały, jakieś zapadłe miejsca,
    stare wioski, dobre to jest. Pomijam telefonie bo to chyba komórka
    jest ale w końcu może być.

    Podsumowując:
    Klimat 5 na 5 jednostek
    Akcja 4 na 5 jednostek
    psychologia postaci 3 na 5.
  • Edypalna rok temu
    Dzień dobry,
    szczerze, psychopatyczny morderca nie miał żadnego znaczenia xdd To jakiś wtręt, żeby było wiadomo, że główni bohaterowie mieli jakiś powód do biegania po polu. Tak naprawdę to opowiadanie nie ma większego sensu, nie jest częścią żadnej większej całości, zatem wcale się nie dziwię, że może to się kupy nie trzyma.
    Bohaterowie gadają o sobie znanych sprawach, a czytelnik udaje, że nadąża.
    Babka stęka geriatrycznie, ale jest stara, więc pozwólmy jej.
    Rytuały, zapadłe miejsca, takkk, to też mnie kręci. A telefonia pojawiła się tylko jako napomknięcie, że główna bohaterka później do kogoś zadzwoni. Później, jak już dojadą do miasta czy coś.
    Psychologia postaci 3/5 😭 no wiem, będę próbować lepiej. Dzięki i tak bardzo.
  • zsrrknight rok temu
    *pauzy/półpauzy zamiast dywizów: https://www.ekorekta24.pl/myslnik-pauza-polpauza-i-dywiz-lacznik-czym-sie-roznia-i-jak-je-stosowac/
    "Gęsta, mokra glina przylgnęła do Sofii butów." - butów Sofii - lepszy szyk
    "którymi podporządkowywał sobie znaną Sofii rzeczywistość." - między "sobie znaną" i "Sofii" musi pojawić się jakiś spójnik albo jeden z tych elementów jest do wyrzucenia
    "I nagle, coś się zmieniło." - zbędny przecinek

    Egzorcyzmy, czarowanie, feeria barw i ogólnych nadnaturalnych wrażeń. Struktura trochę jak pilot serialu albo jakiś odcinek ze środka sezonu, ale czytelnik nie jest zagubiony, a raczej dość zręcznie prowadzony przez narrację i dialogi. Napisane dobrze, oszczędnie, żywym, ekspresyjnym językiem. Ogólnie porządny tekst i aż chciałoby się napisać: chcę więcej!
    Pozdrawiam
  • Edypalna rok temu
    Dzięki za uwagi! Przeanalizuję sobie co mówisz o tych pauzach, zawsze coś nowego.
    Super, że generalnie Ci się podobało! <33

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania