Po wsze czasy
Żwir chrzęścił pod stopami, a mnie się wydawało, że to wygłodniałe szarańcze ucztują.
Trzy stopnie, potem przeszklone drzwi, za nimi hol z recepcją. Wszystko to znam na pamięć.
- Dzień dobry – przywitała mnie kobieta w recepcji, której imienia nigdy nie mogłem zapamiętać.
- Pański ojciec jest na swojej ulubionej ławeczce..
Podziękowałem więc i udałem się we wskazane miejsce.
Od recepcji, do drzwi prowadzących do parku jest 87 kroków, potem trzy stopnie w dół i jesteśmy w innym świecie.
Czerwiec to moja ulubiona pora roku. Wówczas czuję, że żyję. Wszystko żyje i nawet śmierci tak bardzo nie czuć.
Nie wiem co to jest, ale zawsze ją wyczuwam. Przechodząc obok któregoś z pokoi, w którym zaczyna zadomawiać się ta wariatka, czuję lodowate zimno na karku i już wiem, że czyjś czas dobiega właśnie końca.
*
Ojciec siedział na ławce, w cieniu dużego drzewa i patrzył w górę, na zielone liście. Był tak skupiony na tym co zaprzątało jego uwagę, że wydawało mi się, iż nie zauważył jak usiadłem obok i również spojrzałem w górę. Biegały tam dwie wiewiórki, ganiając się i skacząc z gałęzi na gałąź.
- Pamiętasz synu, jak miałeś osiem lat to wybudowałem ci domek na drzewie i przychodziła tam wiewiórka, która podjadała ci ciastka.
Zaskoczył mnie tym. Myślałem, że nie zauważył jak przyszedłem, a jednak nie umknęło to jego uwadze.
- Siedziałeś tam całymi dniami, a ja zastanawiałem się, co można robić przez całe wakacje w takim domku, i nawet żałowałem, że ci go zrobiłem, bo może prędzej byś poszedł bawić się z innymi dziećmi, a tak, siedziałeś tam sam jak palec.
Zaczynały się jego monologi. Niby mówił do mnie i ktoś z boku mógłby pomyśleć, że ojciec przypomina synowi jego młode lata, ale to nie tak.
On mnie widział i nie widział jednocześnie.
Ciągle wspominał minione lata. Swoją młodość, matkę, moje dzieciństwo. Po prostu utknął tam po wsze czasy. Opowiadałem mu co się dzieje poza murami tego gmachu, o jego wnukach jak dorastają, o pracy, a on siedział i wydawało się, że słucha w skupieniu, by po chwili zacząć przypominać swoje minione życie. Czasem porównywałem go do zepsutego kinematografu, który wciąż wyświetla te same sceny. Jedno muszę mu przyznać. Choć wiele razy słyszałem te same historie, nigdy nic w nich nie zmieniał i nie ubarwił.
Słońce już zachodziło, więc zaprowadziłem go do pokoju.
*
Niosłem mu kolacje z jadalni, jego ulubione bułki z żółtym serem i kubek ciepłego mleka i kiedy już miałem złapać za klamkę, lodowaty podmuch owionął mi kark.
Talerz wypadł mi z rąk.
Więc to już?
Manuel del Kiro
Komentarze (5)
A chłód bijący od "tej wariatki" faktycznie czuć.
Bardzo dobrze to oddałeś.
Kiedy byłem małym chłopcem, lubiłem siadać wieczorami przed domem, gdzie dziadkowie wystawiali ławeczkę i słuchać wspomnień starych ludzi. Przychodził pewien staruszek z pustym oczodołem i wspominał I wojnę światową, bitwy, szpital polowy a nawet jak w jednej z bitew puścili gaz. Może kiedyś o tym napiszę.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania