Pobocze
Czy o świcie, czy popołudniem, czy bardzo późną porą mój szlak przecinał się, a może towarzyszył szlakowi tego dziada, a może młokosa, nie wiem, jak go określić. Wyglądał na starego, a poruszał się jak młody. Wychodziłam z łąki i już widziałam, jak szedł z naprzeciwka. Ale – ja lewą, a on prawą stroną ulicy. W chłody nosił skórzaną kurtkę, trzy czwarte, powycieraną w okolicach kieszeni, brudnawe gumofilce i stary, także skórzany kapelusz z dużym rondem. W upały chodził w koszuli w paski, czarnych tenisówkach i w kapeluszu płóciennym, białym. Te dwa nakrycia głowy bardzo pasowały do wysokiego, chudego, lekko przygarbionego człowieka poruszającego się zdecydowanym krokiem, ale najbardziej – do jego długiej, jasnej brody i długich, nie wiadomo, siwych, czy blond, włosów. Był malowniczą postacią. Nieodłącznym elementem krajobrazu.
Przyglądaliśmy się sobie trochę z nudów, bo nikt inny nie chodził tą drogą. Ktoś tam jechał samochodem, ktoś rowerem, a my – na piechotę. To było nawet dziwne, że każdego dnia o jakiejkolwiek porze bym nie szła – zawsze go spotykałam. Przyglądaliśmy się sobie, ale ukradkiem. Zauważyłam, że lewą rękę trzymał nieodmiennie w kieszeni, natomiast prawą –zwieszoną sztywno wzdłuż boku. Widziałam, jak bez przerwy poruszały mu się palce prawej dłoni, jakby chwytały jakieś przedmioty i wypuszczały. I – rzeczywiście, co kilka metrów schylał się, podnosił coś z ziemi i szybko chował do tej drugiej, prawej kieszeni.
– Tak nie można żyć, pani Małgosiu – powiedział kierownik. – Ma pani niewykorzystany urlop z ubiegłego roku, nadgodziny. Proponuję miesiąc wolnego. Może od jutra? A jeśli chce pani więcej, proszę bardzo. Ile?
Po urlopie szybko wróciłam do dawnego trybu życia. A więc droga przez kawałek łąki, uliczkę, na której znajomy gruz wdeptany w te same miejsca, wreszcie pobocze szosy, skrzyżowanie, kawałek chodnika. Ale! To już cztery dni bez mojego towarzysza. Co się z nim stało? Może rzeczywiście był synem pani od mleka, tej, która zmarła dwa tygodnie temu? Tym, co, jak głosiły prawie wioskowe plotki, załamał się po śmierci matki i leżał tylko w łóżku patrząc w sufit?
To był koszmarny, listopadowy świt. Lało, wiało, ciemnica, a ja musiałam iść. Już po czterech minutach przemokłam do suchej nitki. Byłam w połowie drogi, kiedy wydało mi się, że ulewie towarzyszy dziwny dźwięk. Człapanie. I to tuż za moimi plecami. Odwróciłam się. Niemal wpadł na mnie. Długą chwilę spoglądaliśmy sobie w oczy z bardzo bliska. On – spod ronda skórzanego kapelusza. Ja – spod parasolki. Żadnemu z nas nie drgnął najmniejszy mięsień twarzy. Stałam przemoczona i zazdrościłam mu solidnego, przeciwdeszczowego płaszcza. Takie okrycia mają rybacy na kutrach. Nie wiedziałam, co dalej robić, natomiast on w ułamku sekundy odwrócił się i przeszedł na drugą stronę ulicy, czyli – wrócił na swój szlak.
Patrzyłam, jak maszeruje w ciężkich butach, jak niesie lewą rękę w jednej kieszeni i jak nagle schyla się, podnosi coś z ziemi i chowa do drugiej. Odetchnęłam z ulgą. I pomyślałam, że to, co nazbiera mokrego, to sobie w domu wysuszy. I już.
Komentarze (28)
Wstawka o urlopie nie wiadomo do czego przypiętą, może jako info że przez ten czas (cały miesiac) nie widzieli się, nie chodzili na spacery, a tesknili?
Czy będzie kontynuacja? Może w następnej części będą już chodzili trzymając sie za ręce, bo to ewidentnie wstęp do wielkiej miłości...
Dziś zamieściłam wiersz o innych dwóch malowniczych postaciach z pobocza szosy. Wiersz nosi tytuł "trzciny".
To wszystko, to moja kolekcja postaci.
Ona ginie, a on spaceruje po celi...
Ech, masz Ty oryginalny sposób patrzenia na życie. ?
„kapeluszu płóciennym, białym” -> „białym kapeluszu z płótna”
„przeciwdeszczowy płaszcz” -> „moleskin”
Daję ? i pozdrawiam. ?
Odnośnie do kapelusza i układu słów, on jest zamierzony. Chodzi o przeciwstawienie sobie typów dwóch kapeluszy, i - także - pewien rytm wypowiedzi. Kapelusz płócienny przeciwstawiony jest kapeluszowi skórzanemu.
Przed publikacją poprawiałam ten stary tekst i wstawiłam niepotrzebnie słówka "dla odmiany", które teraz zabieram, po Twojej uwadze. Może będzie lepiej widać wspomniany rytm wypowiedzi, który był, ale się zatarł i teraz został przywrócony. Tu jest wersja z obecną przed chwilą jeszcze wstawką "dla odmiany":
W chłody nosił skórzaną kurtkę, trzy czwarte, powycieraną w okolicach kieszeni, brudnawe gumofilce i stary, także skórzany kapelusz z dużym rondem. W upały chodził w koszuli w paski, czarnych tenisówkach i – dla odmiany – w kapeluszu płóciennym, białym.
A tu - bez wstawki (i tak zostanie):
W chłody nosił skórzaną kurtkę, trzy czwarte, powycieraną w okolicach kieszeni, brudnawe gumofilce i stary, także skórzany kapelusz z dużym rondem. W upały chodził w koszuli w paski, czarnych tenisówkach i w kapeluszu płóciennym, białym.
Nie miałem zamiaru sugerować poprawek — tak tylko mi się nasunęły alternatywne wyrażenia, ale Twoje są lepsze, bo poetyczne. ?
Moleskin to standardowy ubiór w polskiej marynarce handlowej i wojennej. Opylaliśmy w zachodnio afrykańskich portach (gdzie leje okrągły rok) za 20-40 dolców (czyli jakieś 120 tysięcy starych złociszów), a po powrocie pobierali z magazynu za śmieszną opłatę następny. Takie złote interesy doprowadziły system do upadku. ??
Myślałabyś zupełnie inaczej gdybyś miała w czasach pustych półek narzeczonego marynarza — przywoziłby Ci, co tylko zechcesz: kawę ☕, sok pomarańczowy ?, adidasy, spodnie w pasy, radio ?, szwedkę i beretkę. ?
Kiedyś widywałam w niedzielne poranki mężczyznę, który szedł pijany, ze zwieszoną głową, ciągnąc za sobą po ziemi marynarkę trzymaną w ręce. Zawsze był w białej koszuli, pod krawatem. Potykał się, szedł prawie nie widząc na oczy. A jednak widział! Bo pewnego razu, gdy już się minęliśmy na skrzyżowaniu i odszedł z piętnaście metrów, zawołał:
- Proszę pani! Proszę pani!
Zatrzymałam się i odwróciłam. Stał wyprostowany, z podniesiona głową i wpatrywał się we mnie:
- Słucham pana! O co chodzi?
- A dokąd pani tak idzie?...
- Do pracy.
- Aha! No, to dobrze... - odpowiedział, znowu opuszczając głowę, i poszedł w swoja stronę.
Nie zapytałam: "A dokąd pan idzie". Pomyślałam, że on z pracy wraca. I idzie do domu:)
Małych wydarzeniach, drobnych gestach, nic nie znaczących artefaktach, z których buduje się coś ciekawego.
Ale chciałam zakończenia raczej pogodnego, Jestem nawet zadowolona z ostatniego zdania: "I już".
"I już". I można odetchnąć z ulgą.
Tu niby też Małgosia niezmiennie spotyka osobnika po wyjściu z łąki. Ale czy to nie dziwne? W nurcie, na tych traktach w centrum czy wokół nich, ze względu choćby na duży ruch tej powtarzalności wszak nie ma.
Spotykają się dwa odmieńce :) Poetka zbierająca obrazy i emocje i zbieracz... niedopałków? Tyle ich dzieli... w zasadzie wszystko, a więc czemu jednocześnie pojawiają się na poboczu?
Ciekawe, czy te niezderzające się zdarzenia mogłyby znaleźć wspólny język? A może obraz jest językiem?
Bardzo fajnie napisałaś.
Pozdrawiam i dziękuję.
A z obrazków? Nowa historia.
Na poboczach zwykle mniejszy ruch, to można spokojnie poprzyglądać się rzeczom i ludziom. mnie tez pewnie ktoś sobie kiedyś pooglądał.
Miłego dnia!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania