Pociąg o dwunastu drzwiach.
Dworzec był pusty jak opuszczona scena teatralna po zakończeniu spektaklu. Neonowe światła migały nad pustymi ławkami, rzucając blade refleksy na mokrą od deszczu posadzkę. Tomasz stał na peronie, trzymając w dłoni pomiętą kartkę - ostatni list od Anny.
Słowa, które znał już na pamięć, paliły go bardziej niż jesienny wiatr przecinający twarz.
,,Nie szukaj mnie. Niektóre drogi prowadzą tylko w jedną stronę''.
Ale jak mógł nie szukać? Jak mógł pogodzić się z tym, że jedyna osoba, która nadawała sens jego życiu, po prostu... Zniknęła? Jakby nigdy nie istniała. Jakby ich wspólne chwile były tylko snem, z którego się obudził zbyt późno.
Z oddali dobiegł świst lokomotywy. To niemożliwe, ostatni pociąg odjechał godzinę temu. Tomasz spojrzał na zegarek: 23:47. A jednak, z mgły wyłonił się długi skład. Nie był to zwykły pociąg. Jego błękitna blacha lśniła w świetle latarni jak powierzchnia zamarzniętego jeziora, a okna świeciły ciepłym, złotym blaskiem.
Najbardziej uderzające były jednak drzwi. Zwykłe pociągi mają może trzy, cztery wejścia na wagon. Ten miał ich dokładnie dwanaście, rozmieszczonych równomiernie wzdłuż całej długości. Każde było inne. Jedne drewniane z rzeźbionymi ornamentami, inne metalowe z dziwacznymi klamkami, jeszcze inne wyglądały jak wykute z jednego kawałka obsydianu.
Pociąg zatrzymuje się z cichym sykiem. Żadne z drzwi się nie otworzyło.
Tomasz podszedł bliżej, serce waliło mu jak młot.
Na pierwszych drzwiach, malowanych na biało z delikatnym wzorem róż, widniała tabliczka: ,,Do czasów, które były''. Drugie, ciężkie i dębowe, nosiły napis: ,,Do marzeń niespełnionych''. Trzecie, błyszczące jak lód: ,,Do przyszłości, której nie będzie''.
Przeszedł wzdłuż pociągu, czytając kolejne napisy.
,,Do miłości utraconej'', ,,Do słów niewypowiedzianych'', ,,Do żalu, który nie mija'', ,,Do nadziei, która umiera ostatnia''.
Każdy napis był jak cios w serce, ale szedł dalej. Musiał dojść do końca.
Dziesiąte drzwi były czarne jak jak noc: ,,Do końca wszystkiego''. Jedenaste, srebrne i lśniące: ,,Do początku nowego''. A dwunaste...
Dwunaste były zwyczajne. Niebieskie, nieco oszpecone, z prostą metalową klamką. Bez napisu. Bez ozdoby. Bez obietnic.
- Może to właśnie w prostocie kryje się prawda? - pomyślał - Anna zawsze mówiła, że najpiękniejsze są rzeczy najprostsze. Że nie trzeba szukać sensu w wielkich gestach, bo sens leży w małych chwilach. W porannej kawie, którą razem pili. W spojrzeniu, które nie potrzebowało słów. W ciszy, która była pełniejsza niż najpiękniejsze deklaracje.
Ale czy to była prawda, czy tylko kolejne kłamstwo, którym oszukiwał samego siebie?
Czy Anna naprawdę wierzyła w prostotę, czy może po prostu nie umiała znieść jego skomplikowania? Jego ciągłego szukania głębszego sensu tam, gdzie go nie było.
Nagle pierwsze drzwi otworzyły się same. Zza nich wypłynął zapach bzów i słychać było echo dziecięcego śmiechu. To był zapach domu babci, zapach lata, kiedy miał dziesięć lat
i wierzył, że świat jest dobry. Zobaczył samego siebie, małego chłopca, biegnącego przez łąkę za motylami, które nigdy nie pozwalały się złapać. ,,Do czasów, które były''. To byłoby takie łatwe uciec w przeszłość, do momentów, kiedy życie było proste. Kiedy największym problemem było to, czy mama pozwoli zostać do późna i oglądać filmy. Kiedy nie znał jeszcze bólu straty, rozczarowania, samotności. Ale czy można zbudować przyszłość na fundamencie przeszłości? Czy można kochać wspomnienia bardziej niż rzeczywistość?
Drugie drzwi uchyliły się, ukazując korytarz pełen książek, które nigdy nie napisał. Obrazów, których nigdy nie namalował, miejsc, których nigdy nie odwiedził. Wszystkie jego marzenia, niezrealizowane, czekały tam na niego jak wierne psy.
,,Do marzeń niespełnionych''. Anna zawsze mówiła, że ma za dużo planów i za mało działania. Że marzy o pisaniu, ale nigdy nie siada do komputera. Że mówi o podróżach, ale nigdy nie kupuje biletu. Może tam, za tymi drzwiami, mógłby zostać tym, kim zawsze chciał być?
Ale czy marzenia mogą zastąpić rzeczywistość? Czy można żyć w świecie, gdzie wszystko jest możliwe, ale nic nie jest prawdziwe?
Kolejne drzwi otwierały się jedno po drugim. Każde kuszące inną obietnicą. Widział Annę we wszystkich jej wersjach. Tę z pierwszego spotkania, kiedy roześmiała się z jego żartu. Tę z pierwszej kłótni, kiedy płakała, a on nie wiedział, jak ją pocieszyć. Tę ostatnią, kiedy pakowała swoje rzeczy i nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
- Która z tych Ann była prawdziwa? - zastanawiał się - Ta zakochana, ta zraniona, czy ta która odeszła? A może żadna? Może Anna, którą kochał, nigdy nie istniała, była tylko konstrukcją jego wyobraźni, projekcją tego, czego potrzebował?
Stanął przed dziesiątymi drzwiami: ,,Do końca wszystkiego''. Zza nich nie dochodził żaden dźwięk, żaden zapach. Była tam tylko ciemność, absolutna i nieodwołalna. Koniec bólu. Koniec szukania. Koniec pytań, na które nie ma odpowiedzi. Ale czy to jest rozwiązanie. czy tylko ucieczka? Czy kończąc wszystko, rozwiązuje się problem, czy tylko unika?
Jedenaste drzwi świeciły srebrzystym blaskiem. ,,Do początku nowego''. Zobaczył siebie ale innego, spokojniejszego, mądrzejszego. Zobaczył kobietę, której twarzy nie poznawał, ale która patrzyła na niego z czułością. Zobaczył dzieci, dom psa... Zwykłe proste życie.
Życie bez Anny, ale może dzięki temu prawdziwe.
Czy można zacząć nowe życie, nie kończąc starego? Czy można pokochać kogoś nowego, nie zapominając o tym, kogo się straciło?
Zostały tylko dwunaste drzwi. Te zwyczajne, bez napisu, bez obietnic. Podszedł do nich, położył rękę na klamce. Była ciepła, jakby ktoś niedawno ją trzymał.
- A może Anna miała rację? - pomyślał. Może sens nie leży w wielkich wyborach, w dramatycznych decyzjach, w szukaniu głębokich znaczeń. Może sens leży po prostu w tym, żeby żyć. Dzień za dniem. Chwila z chwilą. Bez szukania odpowiedzi na pytania, które nie mają odpowiedzi.
Może przypadkowość nie jest przeciwieństwem sensu. Może przypadkowość to właśnie jest sens. To, że spotkał Annę przypadkiem, na przystanku autobusowym, kiedy obydwoje czekali na spóźniony autobus. To, że pierwszy raz się do niej odezwał, bo ona pierwsza się uśmiechnęła. To, że się zakochali, choć nic ich do siebie nie predysponowało.
I to, że się rozstali, też było przypadkowe. Nie dlatego, że przestali się kochać. Nie dlatego, że jedno z nich zrobiło coś złego. Po prostu...się stało. Jak staje się deszcz, jak wschodzi słońce, jak rosną kwiaty.
Może właśnie w tym jest piękno. W tym, że nic nie jest przewidywalne. Że każdy dzień może przynieść coś nowego. Że za tymi zwyczajnymi drzwiami może czekać coś, czego nie potrafi sobie wyobrazić.
Pchnął klamkę.
Drzwi otworzyły się i Tomasz wszedł do środka. Znalazł się w zwykłym przedziale pociągu. Miękkie siedzenia, małe stoliki, okna, przez które widać było migające światła. Było pusto. Ale nie samotnie. Jakby to miejsce czekało właśnie na niego.
Usiadł przy oknie i pociąg ruszył. Nie wiedział dokąd jedzie. Ale po raz pierwszy od wielu miesięcy nie potrzebował wiedzieć.
Wyciągnął list od Anny, spojrzał na niego po raz ostatni, a potem schował do kieszeni. Nie wyrzucił go, to było również częścią jego życia. Ale przestał go traktować jak wyrok.
Za oknem przepływały krajobrazy. Czasem znajome, czasem zupełnie obce. Miasta które kiedyś odwiedził, te, których nazw nie pamiętał. Ludzie, których kiedyś spotkał, i ci, których dopiero może spotka. Wszystko płynęło jak rzeka, nie pytając o pozwolenie, nie tłumacząc się z niczego. I w tej płynności, w tym ruchu, w tej nieprzewidywalności, Tomasz znalazł w końcu coś, czego szukał tak długo. Nie był to sens, był to spokój. Nie była to odpowiedź, była akceptacja pytania.
Pociąg jechał przez noc, przez wszystkie możliwe światy, przez wszystkie możliwe wybory. A Tomasz siedział przy oknie, patrząc na przepływające obrazy. Po raz pierwszy od bardzo dawna, uśmiechał się.
Być może życie nie polega na tym, żeby znaleźć właśnie drzwi. Może polega na tym, żeby mieć odwagę przez nie przejść, nie wiedząc, co czeka po drugiej stronie. I może właśnie w tym, w tej niepewności, w tym braku gwarancji, leży największe piękno. W tym, że każdy dzień jest jak nowe drzwi, które można otworzyć albo nie.
I to też jest w porządku.
Pociąg jechał dalej przez noc, niosąc swojego pasażera ku świtu, którego jeszcze nie było, ale który na pewno nadejdzie. Bo świt zawsze nadchodzi.
Nawet jeśli nie wiemy, gdzie nas zastanie.
Komentarze (1)
.Pociąg wiózł go przez noc, spóżnionego na świt.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania