Pociągi dużych prędkości

Piotr był spod znaku koziorożca. Podobno niezły znak, tylko trzeba uwierzyć w horoskopy i rozwijać cechy przez nie określone. Niektórzy tak robią i z reguły dobrze na tym wychodzą.

Piotrowi zostały zaś tylko zakrzywione rogi, którymi w obrazie dna własnego oceanu trykał w mury Wolfschanze.

Efekt był do przewidzenia; parę rys na betonie i ból głowy.

Od dziesięciu dni mieszkał w samochodzie. Żabka, parę łyków, krótki sen i powtórka. Żadnego mycia, czyste ubrania dawno się skończyły i ogólnie miał na wszystko wywalone.

Kolejną drzemkę przerwało stukanie do drzwi. Policjant przyglądał mu się beznamiętnie.

- Słucham?

- Dostaliśmy zgłoszenie od mieszkańców, że ktoś mieszka na parkingu w samochodzie od kilku dni. Zapewne o pana chodzi.

Wzruszył ramionami. Ten świat jest zdecydowanie przeludniony. Co innych to obchodzi?

- Pan dmuchnie.

Wynik chyba zdziwił samego funkcjonariusza,

- Pojedzie pan z nami. Proszę zamknąć samochód.

- Nie ma potrzeby. Akumulator i tak już padł.

Piotr wygramolił się jakoś i stanął na niepewnych nogach.

- Ręce do tyłu.

Usłyszał metaliczny szczęk kajdanek, zatrzaskujących się na przegubach.

- Czyś pan zwariował? - warknął do policjanta.

- Procedury – mruknął tamten. Jedziemy do naszego hotelu.

Tam sprawdzono go dokładnie (z odbytem), zabrano wszystko co miał łącznie ze sznurówkami i wręczono kawałek szmaty grubości muślinu i wielkości metr na metr. Starał się nie myśleć skąd się wzięły dziesiątki plam na tym wynalazku. I nie bardzo wiadomo co z tym spłachetkiem robić.

Przez zakratowane okno waliła po oczach uliczna latarnia. Przykrył twarz to było mu zimno w nogi, bo nie pozwolili wziąć nic z ubrania, więc był w krótkich spodenkach i brudnym podkoszulku. Na bok się nie dało się przekręcić. Zapewne pęknięte żebra. Rozjechał się, idąc z czteropakiem i walnął w krawężnik. Twarz zdarta i pokrwawiona, nogi też.

Łóżko było szczytem disajnu zbója Madeja. Cholernie niewygodne, dziwnie powykręcane i bez poduszki. Brakowało tylko naciągów do wydłużania pacjenta.

Ee, w końcu nikt mnie tu nie zna. Przeżyję. – pomyślał usypiając.

 

***

 

Obudziło go monotonne mruczenie obok. Zegarek zabrali i nawet nie wiedział która godzina. Współlokator siedział obok niego, kołysząc się monotonnie i bełkocąc jakąś mantrę.

- Co ty robisz chłopie? - zapytał wybudzony. - Kim jesteś?

- Jestem Jezus Chrystus i modlę się za ciebie.

Dreszcz przeleciał Piotrowi po kręgosłupie. Dość, że wsadzili go do pokoju z jakimś pijakiem to jeszcze wariatem.

- Widziałeś siebie? Nie wyglądasz na niego?

Był w starych, postrzępionych ciuchach, pokrzywionych butach i miał skarpetki nie do pary.

- A ty siebie widziałeś? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- No nie. Tu nie ma luster.

- To się ciesz. Zakrwawiona gęba, brudny podkoszulek i śmierdzisz. - Głos miał jak Cugowski w szczytowej formie

Piotr domyślał się swojego wyglądu. Lepiej zmienić temat.

- A w zasadzie o co ty się modlisz dla mnie?

- Abyś chciał i umiał poszukać odpowiedzi na pytania.

- Jakie pytania?

- Najważniejsze. Nauczyłeś się żyć wśród setek pytań, na które nie znasz odpowiedzi.

- Na przykład?

- Co dalej?

- Na dziś wiem. - Piotr potarł zarośnięty podbródek. - Wyjdę stąd i pójdę do sklepu.

- A później?

- Nie wiem.

- No widzisz. Nie znasz odpowiedzi i nawet jej nie szukasz. I za to się modlę.

Wstał i nacisnął dzwonek przy drzwiach bez klamki. Po chwili stanął w nich pracownik izby.

- Co jest Zenek? - zapytał mojego Chrystusa. - Znowu wciskasz obcym ten swój chory bajer? Ty się powinieneś gdzieś leczyć i być w jakimś specjalnym szpitalu. Wybrał sobie miejsce do ewangelizacji…

- Przynieś wodę – przerwał mu Zenek. - Gość chyba zaczyna mieć kaca.

Funkcjonariusz trzasnął drzwiami, ale wrócił za chwilę z butelką mineralnej. Piotr pił łapczywie, choć każdy ruch wyzwalał falę bólu w żebrach.

- Która godzina?

- Czwarta. Zenek. - Gość skinął ręką. - Chodź no tutaj i dmuchnij. Jesteś od rana. No proszę zero, zero. Zbieraj się.

- O czwartej? Gdzie ja pójdę?

Facet uśmiechnął się.

- A co mnie to obchodzi? Wyłaź.

Zenek ruszył w kierunku drzwi, ale zatrzymał się nagle.

- Poczekaj.

Zbliżył się do Piotra, położył mu rękę na czole i zaczął coś mamrotać.

- Dobra. Możemy iść.

Trzasnęły drzwi.

Piotr chciał się przekręcić na bok, ale bał się bólu. Powolutku zaczął się obracać, czekając na szpilę. Nic. Obrócił się energiczniej. Dalej nic. Jakby nie wierząc wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Ciągle nic! Siadł gwałtownie na madejowym łożu, nie wierząc własnemu ciału. Później obrócił się do ściany i zapadł w pół-sen.

Śniła mu się impreza na księżycu. Kilkadziesiąt metrów od niego stał stół zastawiony alkoholami, a on chciał do niego jak najszybciej dotrzeć. Niestety, zmniejszona grawitacja powodowała raczej kangurze skoki, i sześciokrotnie wolniejsze przyśpieszenie. Płakać mu się chciało. Wszystko stoi, a on nie może podejść! No, dobiegł. Złapał pierwszą z brzegu butelkę, przechylił ją i wtedy poczuł szarpanie za ramię.

- Panie Winnicki, wstawaj pan. Już szósta.

Piotr spojrzał nieprzytomnym wzrokiem.

- No i co?

- Zamykamy nasz hotel od szóstej do szesnastej. Trzeba zrobić porządki i wszystko zdezynfekować po was.

Ładnie mnie zaszufladkował, ale nie ma się co dziwić.

Drżącymi rękami zaczął nawlekać sznurówki.

- Ale ja się źle czuję.

- Zawsze pan może wrócić o szesnastej. - Roześmiał się. - Pan podpisze depozyt i rachunek.

 

Żabka była już otwarta. Choć godzina młoda, kolejka spora. Parę babin po świeże pieczywo i reszta podobnych do niego. Wrrrróć! Nawet oni patrzyli dziwnie na zakrwawioną twarz Piotra i odsuwali się nieznacznie. Wisiało mu to.

- Pani da dwie połówki żytniówki. - Natychmiast rozpoznał schrypnięty głos z przodu kolejki.

- Oj Zenek, Zenek – westchnęła sprzedawczyni. - Skąd ty bierzesz forsę na to chlanie?

- Od ojca – powiedział poważnie.

Stojący za nim typ roześmiał się.

- Co ty pierdolisz? Twój ojciec nie żyje od dwudziestu lat.

Odwrócił się i z poważną miną zlustrował kolejkę. Udał, że mnie nie poznaje. Wzniósł do góry palec i grobowym głosem powiedział:

- Od ojca niebieskiego.

Teraz wszyscy ryknęli śmiechem.

 

***

 

Z drzemki obudziło go stukanie do drzwi samochodu.

Policjant przyglądał mu się beznamiętnie...

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • MarBe dwa lata temu
    Fragment snu na Księżycu, a zwłaszcza wybudzenie, wypadł najlepiej.
    Pozdrawiam
  • pansowa dwa lata temu
    Trafiło się widocznie :)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Pansowa↔Nieco pokręcony tekst, ale to nie zarzut. Lubię dziwne. To mógł być częściowy sen, lub cały czas?
    Czy on rozmawiał z samym sobą?↔Takie skojarzenia me:)↔Pozdrawiam?
  • pansowa dwa lata temu
    Interpretacji może być wiele.
    Zarówno do postaci jak i zdarzeń.
    I dobrze?
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Tekst trefny, bez pudła, 5:)
  • pansowa dwa lata temu
    Trefny?:)))
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Z całą pewnością ?
  • pansowa dwa lata temu
    ??
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Jest ok
    5
  • pansowa dwa lata temu
    To dzięki.
  • IgaIga dwa lata temu
    Dla ludzi o mocnych nerwach.
  • pansowa dwa lata temu
    Widocznie takie masz skoro przeczytałaś??
  • IgaIga dwa lata temu
    Tera ledwo zipię ?
  • pansowa dwa lata temu
    ?
  • Niezły psychol dwa lata temu
    Zaczynam brać do siebie twoje komentarze, piszesz całkiem z sensem.
  • pansowa dwa lata temu
    A gdzież tam!
    Ja tylko prosta i niewykształcona sowa.
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Niezłe! Poza tym zdaniem:

    "Przez zakratowane okno waliła po oczach uliczna latarnia".

    To raczej ŚWIATŁO ulicznej latarni waliło po oczach. Chociaż... słupy z kloszami teŻ potrafią przywalić. Ale - przez zakratowane okno? Hmmm... wtedy raczej słabo:)))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania