Początek reszty życia

Alicja nie lubiła Sylwestra już od dawna. Chyba od kiedy uświadomiła sobie, że się starzeje, więc każdy Sylwester oznacza, że zaczął się kolejny rok i będzie znów starsza. A z każdym rokiem będzie miała więcej zmarszczek, siwych włosów, może kłopotów ze zdrowiem. To z czego tu się cieszyć? A może nie chciało jej się już chodzić na te szampańskie zabawy, bo z każdym rokiem za nieprzespaną noc i wypity alkohol organizm mścił się mocniej. A może nie chciało jej się starać? Dla Marka najlepszy Sylwester to ten przed telewizorem, z Grześkiem czy kilkoma kolegami. Pozwalali sobie wtedy na picie i Alicja też im pozwalała, więc po co miała się starać?

Ten Sylwester na pewno będzie inny. Nawet na niego czekała. Bo skończy się ten rok, gdy wszystko wywróciło się do góry nogami. Ale z drugiej strony, po tym strasznym początku był przecież naprawdę dobry koniec, więc może nie powinna tak całkiem żałować tego roku? Może jej Sylwester już był, tak gdzieś w połowie roku?

– Alu, przyjedziesz do mnie na Sylwestra? – spytał Mateusz, gdy właśnie miała go zaprosić do siebie.

Popatrzyła na niego.

– Może zostaniemy u mnie? – zaproponowała.

Był ugodowo nastawiony.

– Możemy i u ciebie, ale Robert pytał, czy byśmy ich nie odwiedzili, a później będą małe fajerwerki przy remizie. A na koniec poszlibyśmy do mnie.

Jakoś dziwnie to mówił – popatrzyła na niego uważnie, o co może chodzić, co kryje się w tej jakiejś nieśmiałej propozycji. Boi się, że Alicja odmówi, a mu zależy? Czy nie chce być u niej?

Wiedziała, że wciąż niezbyt dobrze czuje się u niej w domu. Starała się, żeby czuł się tu jak u siebie, miał swoje własne kapcie, kubek, zostawił tu jakiś sweter, koszulkę, prosiła go też o kilka drobnych napraw. Ale ciągle nie czuł się tu dobrze.

– W porządku – zgodziła się. – Możemy odwiedzić Roberta. A później puścisz te swoje zimne ognie – uśmiechnęła się.

– Droga pani, to będą prawdziwe fajerwerki, ale ja na pewno ich nie będę puszczał. Co najwyżej przypilnuję, żeby łap sobie nie poodrywali – powiedział z wyższością.

Alicja założyła na tego Sylwestra szarą sukienkę przetykaną srebrną nitką. Kupiła ją kiedyś na jakieś większe wyjście z Markiem, przyjęcie po zakończeniu dużej budowy, którą nadzorowali z Grześkiem. Od tej pory nie miała jej na sobie, bo nie było do tego okazji. O dziwo, była dobra. A w dodatku wygodna, co w przypadku takich strojów rzadko idzie w parze. Do tego założyła wisiorek z rubinem, który z szarością komponował się świetnie. Mateusz też prezentował się nieźle, ale, gdy zobaczył, jak elegancko wygląda Alicja, chciał założyć krawat do błękitnej koszuli, która podkreślała jego intensywnie niebieskie oczy. Alicja odwiodła go od tego pomysłu, pytając, czy tak lubi te krawaty, bo ważne, żeby lepiej się czuć niż męczyć w krawacie. Dość chętnie przyznał jej rację.

Przywiozła na tę okazję trochę jedzenia. Pomyślała, że boeuf strogonow będzie dobry. Lubiła bardzo tę potrawę i liczyła, że zasmakuje też Mateuszowi. Jeden pojemnik z jedzeniem bez ceregieli i bez pytania ani wyjaśnień schowała do jego lodówki, a resztę mieli zabrać.

Mateusz uśmiechnął się, gdy podeszła po prostu do tej lodówki, otworzyła ją, przestawiła kilka rzeczy w środku, by zmieściło się to, co przywiozła. Było w tym zachowaniu coś domowego, jakby była u siebie. Bardzo spodobało mu się to, co poczuł przy tej okazji. Wiedział, że chyba nigdy nie będzie umiał tak się czuć u niej w domu. Nie umiał do końca wytłumaczyć, dlaczego. Starała się żeby czuł się tam dobrze, ale chyba ciągle miał w tyle głowy, że mieszkała tam z tym swoim mężem. To było głupie, że nie mógł się pozbyć tego uczucia skrępowania.

– Alu, weź te śledzie w oleju z lodówki, to zabierzemy – powiedział uśmiechając się lekko. Chciał, żeby zabrzmiało to tak, jakby mówił do kogoś, dla kogo wyciąganie czegoś z jego lodówki jest naturalne, bo to ktoś bliski, domownik…

– I kawałek tej szynki. Drugi jest dla ciebie. Dostałem od Elki za te ostatnie naprawy.

Uśmiechnęła się złośliwie.

– Ale nie mówiłeś, że dasz mi tę szynkę? Bo może chciałaby wykorzystać okazję, żeby pozbyć się konkurentki.

– Odkroiłem od całości, więc musielibyśmy założyć, że mnie też chce otruć – Mateusz się uśmiechnął.

– To mogę jeść ze spokojem. Chociaż zawiedziona kobieta jest nieobliczalna…

– Śmiej się, bo mnie czasem nie do śmiechu, jak do niej idę…

– Akurat.

– Co akurat? To naprawdę dobra kobieta, tylko jak się do czegoś dopnie…

– Chyba do kogoś – stwierdziła. – To zeswataj ją z kimś – dodała.

– Na swatkę to chyba nie mam kwalifikacji – powiedział ubawiony.

– To chodź, zobaczę jak pijesz szampana.

Pokręcił głową.

 

***

Renata i Robert przyjęli ich wylewnie.

– Moi ulubieni sąsiedzi wreszcie nas odwiedzają – powiedziała gospodyni.

– I przyjaciele – dodał Robert biorąc od Mateusza butelkę domowej nalewki z jabłek. Urodzaj był taki, że Alicja naprawdę nie wiedziała, co robić już z tym jabłkami, które Mateusz jej co chwila podrzucał.

– Autorski przepis Alicji, więc zalecam ostrożność przy piciu – śmiał się Mateusz.

– To ja poczekam, aż ty się napijesz – przekomarzał się Robert. – A tak w ogóle to mógłbyś już skończyć z tą abstynencją – dodał.

Mateusz spoważniał.

– Może masz rację? Ale chyba potrzebuję lepszej okazji niż zwykły Sylwester – powiedział. – Może już wkrótce z tobą wypiję, jak wszystko dobrze pójdzie – dodał trochę do Roberta, trochę do nikogo.

Renata spojrzała na Alicję. Chyba się domyślała, jakiej okazji potrzebuje Mateusz, by napić się z nimi alkoholu, ale nie umiała stwierdzić, czy Alicja to wie.

Alicja trochę wypiła, bo nalewka okazała się niezła, ale pilnowała się, żeby nie przesadzić.

Przed północą zaczął padać śnieg. Sypało powoli wielkimi płatkami, a na świecie, jak zwykle przy takim śniegu prędko robiło się pięknie. Było też niezwykle cicho, choć to miało się wkrótce zmienić. Nie było zimno, więc te wielkie płatki szybko topniały, ale Alicja pomyślała, że jeśli posypie tak do rana, to mogą obudzić się jutro w białym świecie. Przez moment przypomniała sobie tę piękną zimę sprzed niemal roku, gdy stała przy trumnie swojego męża. Wydawało jej się, jakby to było wieki temu. Na szczęście nie zdążyła dłużej się nad tym zastanowić, bo panowie stwierdzili, że czas iść do remizy.

– Po co wam te fajerwerki? – spytała Alicja.

– Jak to, droga pani, nowy rok, to co ma być? – powiedział Robert.

– To trzeba od razu strzelać, świecić i straszyć te biedne zwierzęta? – ciągnęła Alicja.

Robert się uśmiechnął.

– Nie martw się, Alu. Te nasze wiejskie zwierzęta nie są takie, jak te wasze miejskie pieski i kotki, co to z drzewa nie potrafią zejść.

– Z drzewa? – nie zrozumiała Alicja.

– Robert chce powiedzieć, że są przyzwyczajone – ratował sytuację Mateusz, bo coś czuł, że lepiej, żeby Robert nie opowiadał ulubionych dowcipów miejscowych strażaków o ratowaniu kotów, które nie potrafią zejść z drzewa. Że najprościej byłoby je porządnie przestraszyć, to okazałoby się, że jednak świetnie sobie radzą. A przecież i tak spadają na cztery łapy.

– Ptaki, łosie i jelenie przyzwyczajone? – Robert nadal nie przekonał Alicji.

– Dajcie już spokój i chodźcie – skończyła dyskusję Renata.

Poszli do remizy pieszo, mimo że Mateusz chciał iść po samochód, bo przecież może prowadzić. Postali przy tej remizie, strażacy puszczali fajerwerki, o północy wypili szampana i złożyli sobie życzenia. Wracali później powoli przez ten pięknie sypiący śnieg, przy niemal pełnym księżycu. Gdy Renata i Robert zapraszali na coś ciepłego, Mateusz odmówił i poszli do niego. Nie protestowała.

Szli w milczeniu trzymając się za ręce, jakby zastanawiając się, co dalej. Wcześniej umawiali się, że Mateusz odwiezie Alicję, ale jakoś się o to nie upomniała. W wielu domach paliło się światło, bo ludzie raczej nie spędzali Sylwestra na wielkich balach, a ci, którzy byli na pokazie, zdążyli już wrócić i rozgrzewali się teraz ciepłym jedzeniem albo zimną wódką.

Weszli przez tę skrzypiącą furtkę i Alicji zdawało się, że ten dźwięk rozszedł się po całej wsi. Ale, gdy wytłumaczył jej, że nie oliwi tej furtki, żeby słyszeć, jak ktoś wchodzi, bo z dzwonka nikt jakoś nie korzysta, to przyznała mu rację. System ostrzegania – tak to nazwała.

Gdy weszli do domu, powoli zdjął jej kurtkę. Poczuła jego głowę tuż przy swojej. Pomógł jej zdjąć sweter, który kazał jej wziąć, bo będzie zimno przy tej remizie. Odsunął jej włosy z karku i pocałował. Przeszedł ją dreszcz. Weszła do pokoju i odwróciła się do niego. Patrzyli na siebie. Wydawało jej się, że ma w oczach pytanie. Nie wiedziała, co on widzi w jej oczach, bo ona była pewna.

Pocałował ją lekko, a później mocniej. Odszukał zapięcie sukienki. Rozsunął lekko i czekał, jakby sprawdzając, czy się nie sprzeciwi, nie odepchnie go, nie poprosi, żeby przestał. Popatrzyła mu w oczy i rozpięła guzik jego koszuli…

 

Fragment mojej niepublikowanej powieści „Złote godziny”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • zsrrknight dwa lata temu
    no akurat przed taką sceną ucięte xd
    A tak w ogóle napisane porządnie. Bardzo lekkie pióro, lekka narracja, swobodne dialogi. Dobrze się to czyta. Wyobrażam to sobie jako taką całkiem niezłą książkę do czytania wieczorami...
  • Iwklim dwa lata temu
    Bardzo dziękuję, planuję wydanie. Scena się niestety nie rozwija, choć akcja i owszem...
  • Skorpionka dwa lata temu
    Chętnie przeczytałabym coś jeszcze

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania