Początek wojny

Było już dawno po północy, jednak z okolic starej stacji benzynowej ciągle słychać było czyjś śmiech i głośną muzykę. Odbywała się tam impreza sylwestrowa, więc zjechał się tłum ludzi. Mimo iż stacja znajdowała się ok. 5 km od najbliższego miasta większość przyszła na pieszo, tylko nieliczni przyjechali samochodami.

~No tak, pewnie planują większą imprę – pomyślał chłopak, który siedział na drzewie i uważnie obserwował co się dzieje. Nagle tuż za nim, coś zaszeleściło w trawie. Odwrócił się gwałtownie aby sprawdzić co to było. Niestety, z tej wysokości na jakiej się znajdował, nie wiele mógł zobaczyć, zeskoczył na ziemię, wyjął z kieszeni telefon i świecił nim przed sobą. Wchodził coraz w gęstszą trawę, a mimo to nadal nic nie zauważył. Po chwili wyskoczył na niego piękny biały kot. Duże, zielone oczy i różowy nosek oraz szare łatki na sierści sprawiały, że można go było dostrzec w ciemności.

Chłopak upadł na plecy ale natychmiast się podniósł i otrzepał z brudu. Siedzący obok kot przyglądał mu się zaciekawiony, ale pomimo kociego wzroku, nadal go nie widział. Gdy chłopiec się wyprostował, w świetle księżyca można było zobaczyć jak wygląda. Niewysoki, na oko. 30 lat mężczyzna. Brunet, włosy krótko ostrzyżone, żółte oczy. Zniszczone, czarne spodnie; czarne bluza dresowa i szare adidasy.

Schylił się i podniósł z ziemi telefon, kierując go w stronę kota. Lecz go tam nie było

~Gdzie on się podział?!- rozglądał się wokół siebie w poszukiwaniu drapieżnika. Znalazł go ok. 5 metrów dalej, na najbliższym kamieniu. Ostrożnie podszedł do niego i wyciągnął do niego rękę. Kot powąchał są, odsunął się i zeskakując na ziemię… przemienił w człowieka. Teraz wyglądał zupełnie inaczej-zamiast kota pojawiła się nastolatka. Miała małe, piwne oczy i włosy upięte w koka. Szara bluza, dżinsy na szelkach i trampki niezbyt do siebie pasowały, ale jakoś dawały radę.

- Kim… kim jesteś? – spytał zdumiony chłopak.

- Nie poznajesz mnie? – dziewczyna najwyraźniej była zaskoczona jego reakcją. Podeszła do niego bliżej, ale ten delikatnie się odsunął

- Nie. Nie za bardzo – odpowiedział i cofnął się jeszcze dalej. Dziewczyna westchnęła i opuściła głowę. – A powinienem?

- Raczej tak… – mimo iż dziewczyna miała jak najlepsze chęci, on nie potrafił sobie przypomnieć, kim jest dziewczyna stojąca tuż przed nim. Złapał się za głowę, jakby chcąc uporządkować wszystkie zdarzenia. Niczego nieświadomy usiadł na kamieniu. Nagle tuż nad jego głową przeleciał pocisk z pistoletu. Potem parę następnych. Mężczyzna musiał się nieźle wygimnastykować, chcąc uniknąć wszystkich pocisków ale jeden trafił do w lewą nogę, w udo. Zawył z bólu i upadł na ziemię i przycisnął rękę po nogi. Strzały ucichły. Dziewczyna przykucnęła przy nim i podała chusteczkę.

- Masz. – powiedziała i włożyła mu do ręki – Przyłóż do rany. – On natychmiast wykonał to polecenie. Dziewczyna na chwilę gdzieś znikła (była i już jej nie ma!) Po paru minutach znowu się pojawiła.

Podała mu nową chusteczkę, ponieważ tamta była już cała czerwona i przesiąkła krwią.

- Dziękuję… – powiedział i wziął od niej chusteczkę – Czemu mi pomagasz?

- To, że ty nie pamiętasz mnie, nie znaczy, że ja nie pamiętam ciebie.- oznajmiła i podała następną chusteczkę. Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk jakiejś dziewczyny. Coś błysnęło w trawie, czuć było spaleniznę. Najwyraźniej coś się pali, i to niedaleko.

- Nie wiem jak się nazywasz… – zaczął chłopak.

- Alice – odparła. Chłopak zrobił duże oczy i z niedowierzaniem popatrzył na dziewczynę.

- A…a…Alice. – powtórzył jej imię – Ta Alice?! – dziewczyna pokiwała głową.- Boże! -*facepalm*- Jak mogłem cie nie poznać?!

- To teraz nie ważne, chodź. – pogoniła go – Musimy się zbierać. – wzięła go za rękę i podciągnęła do góry. Ten oparł się na jej ramieniu i dokuśtykał jedynie do drzewa.

- Nie mogę dalej. – stwierdził i opuścił głowę.

- Jacob! – wydarła się na niego Alice – Co się z tobą stało?! – wzruszył ramionami. Sam do końca nie wiedział. Kiedyś był jednym z najlepszych,zawsze jakoś radził sobie z sytuacją a teraz… nie potrafił przejść, z krwawiącą nogą, parę metrów.

- No chodź, już nie daleko – zachęcała go Alice. Ale on nie chciał, wolał zostać tu. Wykrwawić się na śmierć, bądź spłonąć żywcem. Nie chciał wiecznie uciekać… – I znowu muszę robić wszystko sama. – Alice westchnęła, skoncentrowała się i uszczypnęła do w ramię. W mgnieniu oka znaleźli się w jakimś pomieszczeniu. Jacob pomrugał szybko oczami aby przyzwyczaić się do światła. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było duże. Tak, dwa-trzy pomieszczenia. Dopatrzył się w rogu jednego z pokoi składanie łóżko, doczołgał się więc do niego, podniósł się i usiadł na składance. Po chwili do pokoju weszła Alice, trzymająca w ręku kubek z jakimś płynem. Podeszła do niego i kazała mu wypić. Jacob powąchał napar i gdy stwierdził po zapachu, że nie jest trujący, przechylił kubek i wypił wszystko. Oblizał się i podparł z tyłu rękami. Alice wyjęła z kieszeni taśmę klejącą i obkleiła mu ręce.

- A to po co?- spytał

- Zobaczysz – odpowiedziała i popatrzyła na zegar z tyłu. Trzy… dwa… jeden…

- Auuu – Jacob zawył z bólu. Rana zaczęła go strasznie piec, ból był nie do wytrzymania. Przygryzł wargę i zacisną pięści. Parę sekund później ból ustał. Spojrzał na ranę, znikła. Nie było nawet śladu.

- Już. – powiedziała i odłożyła kubek na stolik. – Wszystko gra?

- Gdzie my jesteśmy?- spytał

- To moje tymczasowe mieszkanie. Zostaniemy tu przez parę dni, potem pomyślę. – oznajmiła

- Dziękuję.

Wstał i podszedł do okna. Na dworze zaczęło się już robić jasno, ale słońca jeszcze nie było widać. Wpatrywał się w jakiś punkt w oddali, aż w końcu znowu usiadł na łóżku. Poczuł się strasznie senny. Nie czekając na pozwolenie, zdjął zabłocone buty i położył się na materacu. Alice, widząc, że jej przyjaciel już zasnął, wyszła do sąsiedniego pokoju i zajęła się swoimi sprawami.

~Już jesteśmy bezpieczni, tu cię nie znajdą – powiedziała sama do siebie, odwracając się przy tym w kierunku śpiącego przyjaciela.

 

Tymczasem:

Przez gęsty las przedzierały się trzy osoby. Poruszały się dość szybko, ale pomimo panującego mroku można było dostrzec, że dwie z nich kogoś ścigają, zaś trzecia – ucieka. Pościg trwał dość długo, aż w końcu osoby, które były z tyłu przystanęły. Jedna z nic oparła ręce na kolanach i oddychała ciężko, druga wyjęła z kieszeni kompas i mapę, usiadła na pobliskim pieńku i zaznaczyła coś na papierze.

- Glunkr- powiedziała jeden z nich w niezrozumianym języku.

- Okie, glun- odpowiedział mu drugi, również w dziwnym języku.

Tłumaczenie:

- Poczekaj! – krzyknął jeden z nich

- Dobrze, czekam. – odpowiedział drugi. Wstał i schował mapę z powrotem do kieszeni, a kompas podał drugiemu.

- Weź, teraz się rozdzielamy. – powiedział do dużego, masywnego stwora. – Za daleko nam uciekła. – przytaknął głową i wziął podarunek. Rozdzielili się i wyszli z lasu. Na otwartej przestrzeni trudno było się ukryć, więc liczyli, że ta osoba, którą gonili jest gdzieś w pobliżu. Duży, masywny, o skórze kolory oliwkowego, o szarych oczach i niezbyt zgrabnym nosie, z zielonym płaszczem, brązowymi spodniami i skórzanymi, również zielonymi butami ruszył przed siebie, nie czekając na swojego towarzysza. Drugi, mniejszy, o również oliwkowej skórze, pomarańczowych oczach, ubrany identycznie, poszedł lekko w lewo, w stronę gęstej trawy.

 

Przez pola biegła średniego wzrostu dziewczyna o dużych, czerwonych oczach, elfich uszach i czarnych długich przed tyłek włosach, spięte w warkocz, który się już trochę rozleciał. Miała na sobie skórzaną, pogniecioną kurtkę, czarną koszulę z głębokim dekoltem, rurki w tym samym kolorze oraz zabłocone glany. Wyraźnie było widać, że spod kurtki wystaje jej para pięknych, dużych, czarnych, anielskich skrzydeł. Sama również przypominała anioła.

Szybko przeskoczyła przez mostek i pognała dalej przed siebie, byle jak najdalej od tych przerażających stworów. Dobiegła do kolejnego lasu. Niczego nieświadoma zaszyła się wśród zarośli. Gdy już gałęzie zakryły jej puszyste włosy, rozległy się strzały. Coś przeszyło powietrze.

- Aaa… – dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie, bowiem przez jej brzuch przeleciała strzała ze srebrnym końcem i wbiła się w drzewo. Dziewczyna popatrzyła na swój brzuch – krew wypływała litrami, piekło niemiłosiernie a ona nie mogła nic zrobić. Zdjęła kurtkę i przycisnęła do rany. Wstała i mimo strasznego bólu, ruszyła dalej, ale tym razem już nie biegła. Słychać krzyki stworów, którzy ją gonili. Szła dalej, nie zwracając na nie uwagi. Kręciło się jej w głowie, chciała się położyć ale musiała iść dalej. Potwory ciągle ją ścigały, aż w końcu wyprzedziły ją w lesie i zaatakowały z zaskoczenia.

- I co? Było uciekać?! – niby spytał, niby powiedział jeden z nich, Holi. Dziewczyna parsknęła i zawróciła chcąc go wyminąć. Nim się obejrzała znalazła się w pułapce, została otoczona. Niestety, była tak zestresowana, że już nawet niewidzialność odmawiała posłuszeństwa. Abrak wyjął długaśny karabin i strzelił do dziewczyny. Pisnęła i odruchowo utworzyła w okół siebie ognisty krąg, uniemożliwiając innym podejście do niej. Nie była świadoma, że właśnie wydało się, że posiada moce i nie dadzą jej już spokoju. Kontrolowała ogień, ale teraz kiedy już nie miała sił, strasznie krwawiła straciła tę kontrolę i ogień zaczął się rozprzestrzeniać po okolicy. Ubrania tych stworów były uszyte z ognioodpornego materiały, dlatego nic sobie nie robiły z ognistej barykady i najzwyczajniej w świecie przeszły przez nią, przypalając sobie przy okazji końcówki swoich włosów.

Dziewczyna już całkiem straciła siły i upadła na trawę. Podparła się z przodu rękami a niesforne kosmyki włosów opadały jej na twarz. Załkała. Miała dość tego pieprzonego świata!

~Czemu oni to robią? Co ja takiego zrobiłam?! – zastanawiała się w myślach.

~Bo muszą, kochana… – odpowiedział jej przyjazny, kobiecy głos w głowie. Dziewczyna strasznie się wystraszyła i cofnęła się na kolanach, prosto u objęcia Abraka. Złapał ją i ścisną tak, że aż chrupnęły kości. Podszedł do nich Holi i przykrył dziewczynę grubą siecią. Dziewczyna nie stawiała oporu, nie miała już sił by dalej walczyć. Zemdlała. Nagle coś przebiegło tuż przed Holim, zabierając sieć z nieprzytomnej dziewczyny. Coś błysnęło i przecięło skórę na ręce Abraka tak głęboko, że musiał puścić zdobycz. Widać było tylko jak jakaś postać skacze, biegnie w tą i z powrotem, raniąc przy tym kosmitów. Po krótkiej chwili kosmici podają na ziemię. Nagle postać zatrzymała się.

Wysoka, na oko. 16 lat nastolatka. Ubrana w czarne, obcisłe rurki; granatową bluzkę i adidasy Na duże, lazurowe oczy opadały krótkie(do ramion), kruczoczarne włosy.

Wyprostowała się i podeszła do nieprzytomnej dziewczyny. Wzięła ją na ręce i pobiegła dalej. Zatrzymała się dopiero nad pobliskim jeziorkiem. Położyła dziewczynę na miękkim mchu, wyjęła z kieszeni od paska malutką buteleczkę, podeszła do jeziora i zanurzyła butelkę w wodzie, tak aby ją napełnić. Gdy butelka była już pełna, zakręciła ją i odłożyła na bok. Wstała, wzięła butelkę i podeszła do leżącej na trawie dziewczyny. Przyłożyła odkręconą butelkę do jej warg i zwilżyła delikatnie jej usta. Wylała trochę wody sobie na ręce i przyłożyła mokrą dłoń na czole dziewczyny. Poczekała z 5 minut i dziewczyna się ocknęła. Odskoczyła wystraszona i czołgała się w tył.

- Hej, hej! Spokojnie. – uciszyła ją 16 letnia dziewczyna.

- Cofnij się! – rozkazała przestraszona.

- Nie chcę ci zrobić krzywdy! – zapewniała ją – Uspokój się! Tak, dobrze. Oddychaj.- uspokaja ją. Podała jej butelkę z wodą, aby mogła się napić. – Powiesz mi, co się stało? – zapytała

- Nie wiem. Oni mnie gonili, ja… – tłumaczyła.

- Odpocznij, później mi powiesz. – powiedziała czarnowłosa. Druga dziewczyna pokiwała głową i oparła ją o drzewo. Po jakimś czasie 16-latka wstała i rozejrzała się uważnie.

- Zbieraj się, musimy iść – oznajmiła. Anielica popatrzyła na nią pytającym wzrokiem, ale nie sprzeczała się. Wstała i ruszyła za nią. Przebyły długą drogę, aż dotarły do maleńkiego domku na skraju lasu. Weszły do środka, a czarnowłosa zapaliła światło. Zdjęła kurtkę i rzuciła ją na krzesło.

- To mój dom. Rozgość się – powiedziała i odwróciła się do towarzyszki. W świetle, można było zobaczyć jak wygląda. Na policzku miała bliznę, tak samo na rękach. Na czole świeciła się jej maleńka, granatowa gwiazdka.

- Czy ja cię znam? – spytała. – Przypominasz mi kogoś… O boże! Raven! – rzuciła się w objęcia przyjaciółki.

- Dobrze cię znowu widzieć Kelsey. – przytuliły się.

- Ale… co się teraz dzieje. Ja nic nie rozumiem. To polowanie na nas… o co chodzi? – zapytała zdezorientowana.

Raven westchnęła i podeszła do okna. Odsunęła delikatnie roletę.

- Polują na ludzi z mocami. Mają już Henia, Amnesie… i Jacinde.

- Co?! Nie, to nie prawda! – Kelsey nie chciała w to wierzyć.

- A dzisiaj o mało nie złapali Alice! – krzyknęła.

Po policzku Raven spłynęła jedna, diamentowa łza. Usiadła na fotelu i westchnęła.

- Kelsey… – zaczęła mówić do przyjaciółki. – Jest wojna, musimy trzymać się razem.

- Wojna… – powtórzyła. – Ale inna niż wszystkie inne. – stwierdziła. Raven przytaknęła. Kelsey usiadła naprzeciwko niej i położyła dłoń na jej kolanie. – Nie martw się. – pocieszała ją. – Wygramy tę wojnę, jak każda. Razem! – zapewniła. Raven podniosła wzrok i popatrzyła na nią. Kelsey uśmiechnęła się do niej, wstała, wzięła jedną z butelek leżących na blacie i opróżniła jej zawartość.

- Ale to dopiero początek. – oznajmiła Raven – To początek strasznej wojny.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Karina 27.11.2014
    Ehkem, chciałabym zauważyć, że kompletnie nie wiem kim jest ta cała Jacinda, Amnesia i Henio. Kelsey i Raven(rozumiem, że to ty) się znają ale jakoś Raven nie raczyła uprzedzić swojej znajomej, że to ona -,- Jak dla mnie to może być

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania