Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Poczet Królów Polskich 2.0 - cz.1 - Jagiełło

15 lipca 1410 r.

Grunwald.

 

Słońce stało już niemalże w zenicie prażąc piekielnie stojące w otwartym polu, gotowe do walki wojska Wielkiego Zakonu Krzyżackiego. Armia przybyła na miejsce późnym wieczorem poprzedniego dnia. Nie chcieli podejmować walki nocą, gdyż to mijałoby się z celem. Zamierzali zatem wypocząć i skoro świt zmieść wroga z powierzchni ziemi. Plan idealny. Gdyby nie jeden myk. Nie wypoczęli...

- Skąd mieliście fajerwerki? - zapytał poseł krzyżacki.

On i dwójka innych delegatów maszerowała za giermkiem króla Jagiełły w stronę jego namiotu. Wszyscy mieli podkrążone oczy. Ten ostatni, który targał podarunek słaniał się na nogach nie nadążając morderczego tempa marszu.

Po drodze mijali kolejne namioty w obozie Polaków i...

Na Boga... Pokonalibyśmy ich bamboszem - pomyślał poseł widząc pozostałości po nocnej zabawie, jaką wydał z nudów król. Słynął z tego. Nagle jego oczom ukazała się obfita plama krwi na ściółce przed jednym z namiotów.

- Doszło do rozlewu krwi? - zapytał głośniej niż zamierzał.

Giermek króla zachichotał.

- Nie. Zbychu po buraczkach haftował.

Poseł spojrzał przez ramię na ostatniego delegata taszczącego dwa miecze.

Może powinniśmy zawrócić i poinformować von Jungingena, że jednak moment na atak jest idealny?

- A fajerwerki? - powtórzył zaległe pytanie giermek Jagiełły nie patrząc za siebie. - A nie wiem. Władek je sk... znaczy się, król Władysław je skądś wytrzasnął. Otwarł wielką skrzynię i mówi do nas "dajcie no mi pochodnię, potrzymajcie mi kufel i patrzcie teraz na to". No i człowieku, było na co, nie?

- Tak. Całą noc - westchnął ten ostatni w peletonie.

W końcu stanęli przed ogromnym namiotem. Giermek zatrzymał ich uniesieniem ręki i sam podszedł rozchylając delikatnie poły, by zajrzeć do środka.

Opary alkoholu, które spod nich wyzionęły, aż szczypały w oczy.

- Króóólu... Królu złoty, przyszli Krzyżacy.

- Yhhh... kto przyszedł? - usłyszeli zachrypnięty głos z wnętrza płóciennej konstrukcji.

- Krzyżacy. Mają sprawę. Myślę, że król powinien ich wysłuchać.

- Niech spier...

- Ale to ważne. I mają prezentyyy. Dwa nawet.

Cisza.

Zdezorientowany poseł rozdziawił usta, chcąc powiedzieć, że w sumie to już nie trzeba, kiedy usłyszeli jęk i powolne, nierówne odgłosy kroków. Poły rozchyliły się gwałtownie i oto stanął przed nimi...

Krzyżacy zmarszczyli brwi. Patrzyli bowiem na człowieka o głowę niższego od nich samych, w koszuli nocnej, z oczami tak przekrwionymi, że zaczęli zastanawiać się, czy ów człowiek w ogóle ich widzi. Pod nosem miał radośnie roztrzepanego wąsa w kolorze lisa, a na głowie koronę, lekko zgiętą z jednej strony, pewnie od upadku. Wokół niej wyrastały siwawe już włosy, a każdy z nich miał inny plan na siebie. Ostatecznie korona wyglądała jakby ją ktoś trzepnął na kaktusa i uciekł.

- Co chcesz? - zapytał król, garbiąc się przy tym i walcząc z grawitacją.

- Yyy bo widzisz, królu, my z poselstwem od Wielkiego...

- Do rzeczy bo... - odbiło mu się.

Poseł pokiwał głową i wskazał na Krzyżaka trzymającego dwa miecze.

- Królu, aby uniknąć rozlewu krwi i śmierci niepotrzebnej, przyjmij od nas te dwa nagie miecze jako dowód wasalstwa i...

Jagiełło zmarszczył twarz w dziwnym grymasie. Obraz mu tańczył. Żołądek też. Westchnął.

- Co? Co ty do mnie... Czego ty chcesz, co?

- Żeby król przyjął te dwa nagie miecze i uznał nas tym samym jako swego wasala, a unikniesz rozlewu krwi bratniej i ocalisz swój lud od śmierci.

Król przetarł dłonią twarz i ukrył się na chwilę za nią wzdychając ciężko.

- Mów do mnie jak do... ehh... - opuścił dłoń i zwrócił się do swego giermka - Stefan, czego oni kurwa chcą, bo ja nie mam dzisiaj siły.

- Królu, ci oto panowie w... sukniach? - przyjrzał im się. - W sukniach, chcą, żebyś od nich przyjął tamte dwa miecze i oni wtedy nie będą się z nami bić. Ale też nie uznają w tobie króla tylko Wasyla.

- Wasala - poprawił go poseł.

- Ja pierdolę - jęknął Jagiełło.

Tak bardzo chciał już wrócić do łóżka. W głowie mu się kręciło. Rzygać też mu się chciało. Od tego stania. Usiąść mu się chciało. Zamiast tego wysilił się i spojrzał na przybyszy. Na każdego z sześciu po kolei.

- Dobra, weź mnie już nie męcz i pierdolnij tu gdzieś te miecze i szurać mi stąd w podskokach.

Usunął się z wejścia do namiotu.

- Królu - Stefan pojawił się u boku swego władcy - ale ja nie wiem czy to jest dobry pomysł bo...

PPSSSSSSSSSSS!!!

Rozległo się głośne syczenie tuż po tym, jak najsłabszy z Krzyżaków wrzucił do namiotu miecze.

Wszyscy zamarli, nie wiedząc co się dzieje. Wraz z opadającymi ciężko powiekami oblicze króla zaczęło się zapadać. Nagle poczuł ból. Bolały go nogi. Bolały go ręce. Bolało go serce i wątroba. Życie go bolało. W tej jednej chwili.

- Kurwa - westchnął Jagiełło i ponownie schował twarz. Tym razem w obu dłoniach. - Nie na ponton.

 

J A G I E Ł Ł O

 

- Dobra - reasumował król, przechadzając się pomiędzy trzema Krzyżakami z poselstwem. Byli bladzi jak ich szaty z czarnym krzyżem na piersiach. - Niby nie chcecie rozlewu krwi, ze mnie chcecie zrobić Cygana, przynosicie mi dary i rozpieprzacie ponton. Ulubiony ponton. I macie nadzieję rozegrać to bez bitwy tak?

Poseł, który przewodził delegacji pokiwał delikatnie głową.

- No niby tak.

Król począł zastanawiać się nad czymś gorliwie, lecz rozmyślania te zakłócało mu syczenie dochodzące z namiotu. Zajrzał do niego i utkwił w czymś wzrok. Nagle wyprostował się, jakby natchniony, a w oczach jego błysnęły chytre iskierki. Patrzył wprost na łoże ustawione nieopodal swojego. Między nimi stało kilka poprzewracanych flaszek i antałków. Ale nie one były interesujące, lecz ten, kto spał twarzą w dół na łóżku dla gości.

- Ty, kiszona kapusta - król zwrócił się do posła celując w niego palcem. - Wiem, jak to rozegramy.

- Tak?

- Zrobimy tak: nie chcecie się trzaskać, wasza sprawa. Urządzimy więc pojedynek. Wystawimy do niego po jednym wojowniku. Reprezentancie naszych państw. I który przegra, zbiera manele i wynosi się z tych ziem. Raz... na... zawsze. Co ty na to Caritas?

Zdawało się, że poseł zaniemówił z wrażenia. On jednak zatknął się przez okazję, która właśnie mu się trafiła. Uśmiechnął się niepewnie i zająknął:

- Ehm... Królu Władysławie, ja... - teraz uśmiechał się już szczerze i zwycięsko. - To fantastyczny pomysł. Jesteś nieomylny.

Wyciągnął ku niemu rękę.

Król ją uścisnął. Mocno.

- Wiem, że jestem nieomylny.

 

- O kurwa mać - król wybałuszył oczy i zakrył usta dłonią.

Wraz z wojskiem stali naprzeciw armii wroga, w odległości nie przekraczającej pięćdziesięciu metrów, lecz to nie ogrom ich sił zbrojnych wprawił go w zakłopotanie a reprezentant Krzyżaków. Był nim Sigfrid de Leve.

Władysław Jagiełło, który stał obok swojego konia z oczami wielkości kul armatnich, nie mógł uwierzyć w to, jak dał się podejść. Za to poseł, z którym zawarł układ, a który stał tuż za Sigfridem, wyglądał jakby wygrał na festynie worek olchowych trocin. Obok niego, w siodle, z dumną miną przystanął Ulrich von Jungingen. Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego. Starał się powstrzymywać od parsknięcia śmiechem, gdyż jego faworyt... no cóż.

Sigrid de Leve był jakimś wybrykiem natury. Wysoki na niemalże trzy metry, składający się tylko i wyłącznie z mięśni, które zakrywała teraz zbroja z najtwardszego metalu znanego ludzkości. W ręku dzierżył ostry jak brzytwa, dwumetrowy miecz obusieczny. W drugiej ręce trzymał tarczę wykonaną nie z metalu, lecz z marmuru! Był tak olbrzymi, że nie mógł dosiadać konia. Więc sprostano temu zadaniu z niemiecką precyzją i wyhodowano dla niego koniosłonia.

Król starał się walczyć z opadem szczęki. Z dzikich i niespotykanych zwierząt to raz mu pokazali z bliska sowę, ale takie bydlę?

Sigfrid dosiadł bestii i wyzywająco skierował swój miecz w jego stronę. Nie mówił. Ryczał.

- Sigfrid pyta o waszego faworyta królu - wyjaśnił z uśmiechem poseł.

Władysław odchrząknął.

- No mamy takiego jednego - przed oczami stanął mu obraz człowieka, który po wspólnej imprezie zasnął w łożu dla gości. Teraz go przywołał: - WOŁODYJOWSKI!

Z tłumu wyłonił się niski niczym taboret jegomość, który idąc podpierał się cienką jak koński kłak szabelką. Pomimo młodego wieku, wąs pod jego nosem był dziwnie biały. Kichnął. Już nie był biały. Ale za to jakie on miał oczy.

No jak ta sowa - pomyślał król.

Przez chwilę milczeli przyglądając się sobie nawzajem.

- O co chodzi? - widząc wyraźne zawahanie króla, Stefan pojawił się przy jego uchu niczym duch. - Nad czym król się zastanawia?

- Czy Wołodyjowski nie wisi mi jakiejś kasy - odparł szeptem tak, by tylko giermek go usłyszał. - Bo jeśli tak, to najwyższy czas, żeby mi ją oddał - wskazał podbródkiem na giganta dosiadającego mutanta.

- Możemy zaczynać?! - zawołał poseł gdzieś zza Sigfrida.

- Mam go zabić? - zapytał niepewnym tonem Wołodyjowski, przyglądając się swemu przeciwnikowi.

- Spokojnie Michale - Jagiełło klepnął go w ramię prawie je łamiąc. Odchrząknął i podniósł głos tak, by usłyszeli go również krzyżacy. - Kiedyś rozwaliłem takich sześciu. Trzema machnięciami. Nożem.

- W czterech bitwach - dodał Stefan trochę za głośno.

Król wbił mu piętę w stopę, tak, że ten krzywiąc się z bólu, wycofał się do tyłu.

- Także - kontynuował w stronę swego rycerza - ...będę ci podpowiadać. Idź.

- Zabiję go - powiedział mały rycerz.

- Wiem - król pokiwał głową, siląc się na uśmiech. - Urwij mu łeb razem z płucami.

Michał Wołodyjowski poprawił na głowie swoją czapkę.

- Konia! - zawołał i wyciągnął rękę wysoko nad głowę gotowy, by chwycić za uzdę.

Ktoś podprowadził dla niego kucyka.

Opuścił rękę, za nic mając podśmiechiwanie Krzyżaków. Spojrzał na swego wroga.

Rozkurwię gnoja - pomyślał i wskakując na swego "rumaka" kopnął go piętami.

- AAA! - krzyknął i bez zapowiedzi rzucił się do boju z szabelką wyciągnięta w przód.

Sigfrid de Leve nie zwlekał. Również kopnął swoją bestię i koniosłoń ruszył przed siebie niczym toczący się z góry głaz.

DUM-DUM-DUM-DUM! Brzmiały jego kroki, które wywoływały serię mini trzęsień ziemi. Wszyscy wytrzeszczali oczy, rozdziawiając przy tym usta. Już tylko metry dzieliły ich od bezpośredniego starcia.

Władysław Jagiełło był blady jak chmura na błękitnym niebie. Pocił sie przy tym okrutnie.

I wtedy, stało się. Rycerze zderzyli się z wielkim impetem. Koniosłoń zarżał trąbiąc, a kucyk kwiknął donośnie. Kurz wzdymał się, otaczając walczących nieprzeniknioną chmurą.

Krzyżacy zamilkli. Wcześniej, będąc pewnymi, że Sigfrid zadepcze małego rycerza już na starcie, teraz zachodzili w głowę, co poszło nie tak?

Trąba koniosłonia wyłoniła się znad kurzawy raz i drugi, machając wściekle niczym pejcz.

- Przegramy - zawyrokował sucho Stefan, który chwilowo zapomniał, że król podarował mu płaskostopie w lewej nodze i podszedł bliżej władcy.

- Wiem - odparł równie beznamiętnie Władysław. Rozejrzał się dookoła, szukając ratunku. - Musimy coś wymyślić.

- Ale co?

W tej chwili rozległ się podobny do grzmotu okrzyk bojowy de Leve. Jego miecz niczym zamykający się semafor śmignął ponad kłębem pyłu.

- Panie? - Stefan zaczynał panikować, lecz nie bardziej niż jego władca.

Jagiełło oddychał szybko.

Okrzyk Wołodyjowskiego zabrzmiał jak nadepnięta mysz. Szczęk oręża przybierał na sile i zagorzałości. Coś w tej ciemnej chmurze błysnęło sypiąc iskrami.

Król zaczął drżeć.

Przejebałem państwo... A mogliśmy o to zagrać w skata...

Jeden wielki huk i kucyk Wołodyjowskiego zupełnie bez tchu wyleciał z kurzawy prosto w Krzyżaków. Chwilę później wyleciała jego głowa. Stefan szarpnął króla za ramię.

- Panie?!

I wtedy pomysł, tak nieprawdopodobny w swojej prostocie, że aż genialny przyszedł do króla niczym grom z jasnego nieba. Wziął więc głęboki wdech i ryknął:

- W NOGI!!!

Już odwracał się na pięcie gotowy, by salwować się ucieczką, kiedy wszyscy usłyszeli przeraźliwy trąbo-kwik. Coś ciężkiego gruchnęło na ziemię, a w chwilę później rozległ się równie przerażający krzyk bólu i cierpienia.

Przerażony Władysław Jagiełło spojrzał przez ramię na opadającą z wolna kurzawę.

Zapanowała kompletna cisza, którą raz po raz rozdzierało wycie...

- Sigfrid? - oczom króla w końcu ukazał się niespodziewany widok.

Koniosłoń leżał na boku. Miał urąbane nierówno nogi, a z kikutów sączyła się jakby z fontanny, czerwona posoka. Tak samo jak i u Sigfrida. On również leżał z odrąbanymi nogami. Obie bestie szamotały się w niezwykłym szale i cierpieniu. Nad nimi, wsparty na swej lichej szabelce stał cały i zdrowy, Michał Wołodyjowski.

Sapiąc głośno spojrzał na Jagiełłę.

- Dobić go? - zapytał.

Teraz król całkowicie odwrócił się w jego stronę dumnie wypychając pierś. Sam trwał jeszcze w szoku, ale grunt, to pozamiatać Krzyżaków.

- I to by był koniec waszej pieśni, co sznycelki?! - rzucił niby to na luzie w stronę von Jungingena.

Tamten nie odrywał wzroku od swego reprezentanta, który nawet leżąc na boku, był wyższy niż rycerzyk, który go pokonał.

- Przed wyjazdem z Polski możemy wam sprzedać kilka pamiątek! - dodał Jagiełło teraz już pewniej i z uśmiechem, nie wierząc własnemu szczęściu. - A mamy kilka chodliwych pozycji. Mój ojciec zawsze mi powtarzał, że naszym najlepszym towarem eksportowym na wschód i zachód jest "wpierdol". Możemy wam go sprezentować. Co nie Stefan?! - spojrzał przez ramię, ale Stefan nie odpowiedział. Stał jak wryty, nie wiedząc w co bardziej nie wierzyć. W zwycięstwo Wołodyjowskiego czy w pogadankę króla.

- Wyjeżdżamy bez pamiątek! - krzyknął ku niemu von Jungingen z silnym niemieckim akcentem. Zawrócił konia, a za nim z wolna, bez nadziei w sercu, podążyło całe wojsko.

Kiedy tylko oddalili się na słyszalność rzucanych przekleństw, Jagiełło wypuścił z płuc powietrze i oparł się na Stefanie.

- Oooo żesz ty w ryj... ale się zesrałem. Chryste Świebodziński.

- Ja też - przyznał Stefan.

Król parsknął szaleńczo, wciąż nie wierząc w fart, jaki im się przydarzył. Zatrzymał wzrok na swoim dzielnym reprezentancie.

- Wołodyjowski mów, jak ty żeś go pokonał?! - zapytał.

- Królu - niski szlachcic spojrzał na wykrwawione zwłoki Sigfrida i jego bestii. - Jakbyś nie krzyknął, że mam celować w nogi, to bym ich od razu zajebał.

 

I tak oto Polacy pokonali Krzyżaków w bitwie pod Grunwaldem.

Prawdopodobnie.

 

Mateusz Wieczorek.

26.11.2017 r., Grodzisk Wielkopolski.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Ozar 13.04.2018
    Nie będę oceniał literacko, bo tu są mądrzejsi ode mnie, ale kufa czytało mi się super. A jak przeczytałem Wołodyjowski to ryknąłem śmiechem. Znakomite dla mnie. Słowem dawno sie tak nie uśmiałem. 5 + i z chęcią poczytam kolejne.
  • Aisak 14.04.2018
    WoW!
    Tego się nie spodziewałam!
    Myślałam, że bla bla bla nudy na pudy, szkolne pitolenie.
    Czy Autor zna może T-raperów znad Wisły?

    Gratuluję!
    Cudownie się ubawiłam.
    Chapeau bas!

    pińć pińciów.
  • Ozar 14.04.2018
    Warto by żeby autor sie odezwał i cos napisał o komentarzach itd., bo inaczej to tak wygląda jakby miał to w d........ a tak trudno zacząć na portalu.
  • MateuszWieczorek 14.04.2018
    Ozar Cześć! Cieszę się, że tekst przypadł Wam do gustu. W założeniu te proste historie miały być "odmóżdżającą czytanką", która pozwoli chociaż na moment uśmiechnąć się i spojrzeć na naszą historię przez odbicie w krzywym zwierciadle :) Same historie powstały ze zbioru anegdot, historyjek czy też zakurzonych i zapomnianych kawałów, które nazbierały się w mojej pamięci przez ostatnie 30 lat życia :) Pomyślałem, że ubranie tego wszystkiego w królewskie szaty i osadzenie ich w czasach królów będzie dobrym pomysłem. Dzięki Wam wiem, że w jakis sposób to jednak działa ;) Dziękuję za wysokie noty i pozdrawiam, Mateusz
  • Ozar 14.04.2018
    Mateusz zatem witam w świecie historii, choć nas tu niewielu jest, ale kurde piszesz dla mnie super, takie luźne podejście do historii jest czymś bardzo ciekawym. Ja zazwyczaj jak tutaj sobie poszukasz pisze dość pr5agmatyczniue i takie twoje odejście od sztampy jest bardzo dobre. Masz dalsze odcinki to wrzucaj, a na pewno będę, ale zmień tytuł bo tu większo9śc nie lubi historii. Może Poczet Królików polskich, a takie coś co przyciągnie więcej ludzi. Ale kurdę pisz dalej to musi mieć ciąg dalszy.
  • Nuncjusz 14.04.2018
    Już ma reklamę, większość go zna, więc nic nie musi zmieniać, by był czytany.(na Opowi)
    Co innego, jakby chciał to wydać, to wówczas taki pomysł mógłby się sprawdzić (reszta świata)
  • Ozar 14.04.2018
    Mateusz wrzuć część 3 jeszcze raz to wejdzie na główną stronke.
  • MateuszWieczorek 14.04.2018
    Właśnie wysłałem do moderatora tekst części trzeciej - ANONIM, więc mozliwe, że pojawi sie juz niebawem :)
  • Ozar 14.04.2018
    I bardzo dobrze bo ten tekst godny jest bycia na stronie głównej!!!
  • Agnieszka Gu 14.04.2018
    Witam,
    Zajrzałam z ciekawości i... nie żałuję. Świetnie piszesz. Genialnie :) Uśmiałam się co nie miara :)) Dysponujesz świetnym warsztatem a do tego super poczuciem humoru :) Jestem zachwycona :))
    Pozdrowionka :)
  • MateuszWieczorek 15.04.2018
    dziękuję :)
  • Bożena Joanna 14.04.2018
    Pan Wołodyjowski zawsze niezawodny. Przyjemna lektura, zakończona niespodzianką, ponieważ nikt nie spodziewał się małego rycerza pod Grunwaldem. Dobry humor. Pozdrowienia!
  • MateuszWieczorek 15.04.2018
    dziękuję :) jestem mile zaskoczony wszystkimi reakcjami pod tym opowiadaniem :D jesteście mega :)
  • Robert. M 15.04.2018
    Większość z nas nie lubi moralizatorstwa, takiego pokazywania
    - o! patrz tu, ja wiem, ja ci wyjaśnię itp.:
    po prostu mamy alergię na wszelkich wodzirejów słowa.
    Dlatego Twój prześmiewczy ton, mieszanie czasów, ba!
    Zmiana faktów tak do nas trafia. Bo nie ma w tym mędrkowania,
    wywyższania, patosu, gdzie elokwencja stwarza pozory sztuczności.
    Prosty przekaz napisany pięknym przystępnym językiem, który
    poparty jest fachowym nazewnictwem.
    Jeśli dodać do tego opisy fizjonomii, gesty, plenery, co wpływa na
    wizualny odbiór tekstu to mamy wykładnik dlaczego to zostało tak
    przyjete

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania