Pod parapet.
Śnił mi się ogień w podbrzuszu,
czerwcowe słońce za oknem z tektury.
Śnił mi się ogień, co sięga ramion
i wyzwala w nas kwitnącą wanilię.
A potem spadek z łóżka,
spadek temperatur i obce dłonie z kocem,
co gaszą, puszczają sygnały z dymem, ze skarpy,
gdzie horyzont kończy się tlić i skrzy.
Leżałaś obok, a dalej on - w twoich nogach -
czarny kot, wielka niedźwiedzica,
a między wami ja, w formie zapalniczki,
którą odpalasz świeczkę.
Ta świeczka stoi chwilę, a potem trącasz ja stopą,
spada na podłogę i podpala dywan,
w który ktoś zaplótł wcześniej śnienia.
Komentarze (9)
I nigdy nie przyszło mi na myśl, że nie muszę opisywać siebie. Że mogę sobie wyobrazić dowolną sytuację, w której nie biorę udziału i o tym pisać.
Niby banał, a dotąd w każdym byłem ja.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania