Serce na dłoni

31 października

 

Znaleźliśmy się z Bianką na ścieżce powrotnej prowadzącej przez stary cmentarz. Dróżka pośród zarośli trzęsących się na wietrze była rozmokła. Księżyc przybrał szelmowski uśmiech, gwiazdy lśniące  wtedy jak pryszcze na czole porozumiewawczo zatrzepotały rzęsami. Podskórnie ogarnęło mnie przeczucie, że się nam przyglądają. Szliśmy pod rękę , opierając się o siebie. Parujący z nas alkohol spożyty w sporej ilości na domówce u Zygi otaczał nas barierą odstraszającą moskity. Będąc bardzo blisko jej policzka, czułem jak bucha od niego ciepło. Odkąd ją dziś zobaczyłem narastało we mnie pożądanie. Wpierw jak tańczyliśmy wspólnie wędrując dłońmi po swoich ciałach, potem gdy podziwiałem jej rude włosy wlewające się w zakamarki dekoltu  pysznie wyeksponowanego, kiedy podczas wyjścia zapinała trzewiczki.

 

 Zaproponowałem Biance, aby wróciła ze mną do domu na noc. Odwróciła głowę spoglądając wprost w moją rozżarzoną twarz. Zbliżyliśmy się do starego cmentarza, Bianka mieszkała tuż na nim.  Wczuła podtekst uśmiechnęła się niewinnie, a następnie wyznała mi miłość podkreślając, jak wiele by razem spędzona noc dla niej znaczyła. Była szczerze zakochana we mnie bez opamiętania, żywiąc dziecięcą nadzieję, że nasze losy będą się razem pleść na dobre i na złe. Snuła plany, że założymy w miasteczku kawiarenkę i będziemy mieli dwie córeczki. Życia rodzinnego posmakować nie miała okazji, będąc samotnie wychowywana przez wiecznie pracującego ojca, który zostawiał w dzieciństwie Biankę ciągle pod okiem niań. Marzenia o rodzinie były mi odległe. Życie było dla mnie niczym łza spływająca po policzku. Efemerycznym świadectwem cierpienia lada moment startym przez czas. Jednakże do tej pory chciałem się zabawić, więc będąc już u bram cmentarza wiedziałem, co na nią zadziała w stanie upojenia. Teatralnie klęknąłem przed Bianką nie zważając na błoto. Chwyciłem ją za dłoń mówiąc, że oddaje jej serce na wieczność. Tej chwili wydało mi się, że księżyc zbliżył się do ziemi nadstawiając ucha. Świerszcze ucichły. Wiatr osłabł. Ziemia pod nami dostała lekkich drgawek. Bianka zaniemówiła, bałem się, że wyczuła fałsz w mojej grze.  Po czym  poderwała mnie z kolan za kołnierz całując namiętnie cała rozpromieniona.

 

 Idąc przez cmentarz przyśpieszyliśmy niesieni energią wzajemnego płomienia. Wtem noga wpadła mi do niewielkiej jamy. Nie mogąc się z niej wydostać, Bianka trzymając telefon z włączoną latarką skierowała na nią snop światła. Jej usta stężały gotowe do  krzyku.  Wyrywając się do ucieczki runęła w kałużę z donośnym chlustem. Serce jak torpeda podjechało mi do gardła. Lodowata ręka kościotrupa trzymała mnie za kostkę. Spod pękniętych płyt nagrobnych wypełzały trupy. Wygrzebywały się z zarośli, spod ziemi wyrastały ich fragmenty tworząc na moment łąkę porośniętą  brunatnymi  kośćmi. Szamocząc się zdołałem się wyrwać z silnego chwytu, rozrywając przy tym nogawkę. Bianka była wciągana do jamy nieopodal.  Zamiast usiłować jej pomóc dałem nogę.  Strzelanie kości stworów niesione echem długo za mną goniło. Gdy już zdyszany wróciłem do domu, padłem na łóżko. Śniło mi się ciągle, jak Bianka ogarnięta paniką, bezskutecznie próbuje wbić paznokcie w zimie by się wydostać z matni. Ze snu wyrwał mnie głos matki, następnego dnia wieczorem. Wołała mnie, bowiem miałem gościa. Na półprzytomny, śmierdzący ziemią oraz piwem zszedłem na dół. Matka stała przy domofonie wzrokiem wskazując mi drzwi. Była zszokowana moim wyglądem. Gdy pociągnąłem za klamkę, niemal podskoczyłem z radości. Stałem twarzą w twarz z Bianką. Aczkolwiek, gdy zachwyt minął spostrzegłem, że również jest od stóp do głów w błocie, trawie oraz ziemi. Na głowie miała zaplątane we włosy gałązki. Stała nieruchomo nic nie mówiąc. Ze łzami w oczach, drżącą ręką dotknąłem jej policzka. Był lodowaty. Wtedy rzekła tonem pełnym melancholii: “Wróciłam po swoje” 

 

Wyciągnęła przed siebie kościstą dłoń z resztkami ścięgien. Lewą przyciągnęła mnie za kołnierz. Wbiła ją jak rapier w moją pierś. Czułem zaciekające się wokół serca kościste palce. Zamaszyście wyrwała mi je. W jej uścisku pulsowało wściekle. Tryskająca krew spływała po porcelanowej cerze Bianki uśmiechającej się ciepło. W głębi domu rozbrzmiewał spazmatyczny płacz mojej matki. Księżyc na tle smolistego niebie przybrał szyderczy wyraz.  Ostatnie, co zdołałem usłyszeć to : “Będziemy na zawsze razem” 

 

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • sisi55 07.02.2021
    Jeśli znasz takie słowo jak efemeryczny to znak, że umiesz pisać. Ogólnie mi się pOdOba
  • Dekaos Dondi 08.02.2021
    Vincent Vega↔Tekst w mym guście. Zaiste mam różne.
    Klimat i odpowiedni nastrój↔jest.
    Też mam kilka o cmentarzach↔Pozdrawiam:)↔5
  • Vincent Vega 08.02.2021
    Dziękuję bardzo za odwiedziny. Również pozdrawiam serdecznie :)
  • Bożena Joanna 09.02.2021
    Niezły horror, bohater okazuje się tchórzem, ale zapłacił za swoje.
    Pozdrowienia!
  • Vincent Vega 11.02.2021
    Dziękuję bardzo za komentarz.
  • Zapraszamy do zabawy z LBnP.
    # Temat pierwszy - RZUT MONETĄ
    # Temat drugi - KOŁDRA ZE SŁÓW
    Piszemy jeno opowiadanie: zamieszczamy jeden lub drugi lub obydwa tematy.
    Olbrzymi wachlarz pomysłów i myśli pozostawiamy Autorom.
    Termin do 25 lutego. Jednak to nie jest wyścig i nikt nas nie goni, jeśli będzie potrzeba przedłużymy.
    Do piór!!!
    Liczymy na ciebie!!!

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania