Podobieństwa
PODOBIEŃSTWA
Mam na imię Magdalena i nie lubię, gdy mówi się do mnie inaczej. Gdy ktoś zdrabnia moje imię, to z zasady nie zwracam na takiego kogoś uwagi, a gdy ktoś używa skróconej formy, to od razu myślę, że to z lenistwa, a ja nie przepadam za leniwymi osobami.
Inaczej niż Magdalena może mnie nazywać tylko mama i mój partner Marek. No, jeszcze siostra. Ale tylko czasami.
Piotra poznałam przez komunikator. Był sporo ode mnie starszy. Nie, nie zamierzałam nikogo poznawać. Żyje mi się dobrze, a komunikator służy mi tylko do pracy. Wszyscy w firmie z niego korzystamy.
Z reguły nie podejmuję rozmów, które wiadomo, że nie będą służbowe. Czasami komuś coś odpowiem, gdy wydaje się, że rozmowa może być ciekawa, jednak takie wrażenie zazwyczaj trwa chwilę: do drugiej albo trzeciej wypowiedzi, wtedy czar pryska, a przedmiotowość bierze górę nad interesującą rozmową.
Piotr to wyjątek. Nie był natarczywy i miał pasję, która wyróżniała go "z tłumu" - był kolekcjonerem starych mebli i przedmiotów. Wynajdywał je w internecie, na targach, w sklepach. Chyba cały czas miał uwagę nastawioną na swoje hobby i pewnie dlatego zwrócił uwagę na moje kolczyki. Teraz myślę, że gdyby nie one, to nigdy by do mnie nie napisał. Długo je wybierałam do zdjęcia, które zamieściłam na stronie i ucieszyłam się, że ktoś je docenił, zobaczył jak dobrze ich kształt pasuje do mojej twarzy, a srebro do koloru moich oczu i jak to wszystko się udanie skomponowało.
Jestem osobą uporządkowaną i dość powściągliwą, ale mam kilka słabości. Zawsze przyciąga mnie elokwentne towarzystwo ozdobione lampką wyjątkowego wina, które można sączyć ze smakiem, tak jak słowa i głos. Zapewniam, że głos można sączyć, a w bukiecie sensów można pływać jak w winie. Tak mi kiedyś ktoś mówił i wystarczyło w to uwierzyć. Uwielbiam też ekspresję ludzi z pasją, gdy ktoś z zaangażowaniem przedstawia wycinek swojej wypielęgnowanej rzeczywistości. Kiedyś chciałam zostać naukowcem albo kolekcjonerem, jak Piotr, i tak zagłębić się w jakiejś dziedzinie, żeby oddała satysfakcję z bycia w niej pogrążonym.
Po kilku dniach znajomości, gdy Piotr rozpoczynał rozmowę, to od razu wiedziałam, że zaraz przeczytam relację o nowym znalezisku. Jego opowieści budziły we mnie fascynację nie tylko jego hobby, ale też jego niezwykłą wiedzą. Potrafił zaintrygować opisem mało znaczącego detalu. Często też przesyłał zdjęcia swoich zdobyczy, a później snuł przypuszczenia o tym, kto kiedyś mógł pić z danej filiżanki albo siedzieć na sfotografowanym krześle. Miał niezwykłe poczucie humoru: subtelne, ale skuteczne. Tak. Po prostu śmiałam się do monitora i nie sądzę by moi współpracownicy myśleli wtedy, że buduję dobre relacje z klientami. Nie przejmowałam się tym jednak. Lubiłam nasze pisanie i oddawałam mu się na wiele godzin. Trochę może Piotr, na samym początku znajomości, mnie kokietował, ale nawet jeśli, to i tak miałam wrażenie, że zapominał o mnie od razu, gdy wypatrzył gdzieś jakieś interesujące znalezisko. Nie miał w życiu do niczego większej miłości. Pisanie ze mną było dla niego chyba tylko namiastką dobrego towarzystwa, z którego korzystał zbyt rzadko.
Mnie natomiast pisanie z Piotrem w jakiś sposób dopełniało, bo z jednej strony uspokajało, będąc odskocznią od poukładanej codzienności, a niekiedy dostarczało silniejszych emocji. Tak. Ta jego relacja o pozyskaniu dziewiętnastowiecznego francuskiego kredensu, to była po prostu opowieść sensacyjna. Nie zdawałam sobie sprawy, że jego hobby nie jest tak do końca bezpieczne. Często te starocie są jednak drogie, więc różne przygody mogą się przytrafić. W tej historii brakowało chyba tylko serii wystrzałów z karabinu maszynowego, ale i tak działo się w niej dużo. Ze względu na toczące się postępowanie prokuratorskie nie mogę jeszcze zdradzić jej szczegółów. Na szczęście aż tak niebezpiecznych przygód nie miał dużo. Gdyby było inaczej, to najpewniej zaczęłabym się o niego martwić. Trochę to dziwne, bo znajomość przecież tylko internetowa, ale jednak, z miesiąca na miesiąc, była coraz ważniejsza, aż w końcu stała się całkiem istotna. Coraz częściej zdawałam sobie sprawę, że nie tylko imponuje mi jego styl pisania, ale, że zaczynam myśleć o Piotrze jak o człowieku nietuzinkowym, dalekim od małostkowości i spokojnie wrażliwym. A może spokojnie delikatnym? Wielikrotnie zastanawiałam się, które z tych określeń byłoby bardziej odpowiednie, ale mam wrażenie, że ślizgam się tylko po powierzchni ich znaczeń. Może kiedyś w końcu dowiem się, jaka jest dokładna różnica pomiędzy wrażliwością i delikatnością, bo to może być ciekawy temat.
Często znikał na wiele dni. Wyjeżdżał z kraju na różne aukcje, choć pewnie na większości mógł nie stawiać się osobiście, szczególnie w dobie internetu, ale zawsze chciał każdą rzecz zobaczyć z bliska, a najlepiej powąchać, pomacać i posmakować. Trochę mnie to śmieszyło, ale cóż, tłumaczyłam sobie, że człowiek "starej daty" albo że takie miał przyzwyczajenia. Początkowo, gdy wyjeżdżał i nie było z nim żadnego kontaktu przyjmowałam jak coś zwyczajnego, ale później odliczałam dni do jego powrotu. Nie pytałam go dlaczego, gdy wyjeżdża, to przestaje ze mną pisać. Nie musiał przecież przestawać. Przyjmowałam jednak, że tak ma być, że to jest takie "jego", tak jak dotykanie tych staroci, albo jak poranne wychodzenie z kubkiem kawy na taras i patrzenie jak powoli z mgieł wynurza się rzeka, płynąca tak leniwie, że wydaje się, że doskonale wie co wydarzy się danego dnia każdemu z nas. Bardzo lubił tę rzekę, a ona, jak pisał, odwdzieczała mu się stale i zdradzała mu nie tylko różne sekrety, ale też to, czego akurat potrzebował. Chciałabym mieć taką rzekę i zanurzać się w niej bez lęku. Może nawet zamieszkałabym gdzieś obok niej.
Pewnego razu, po krótkim przywitaniu przesłał mi zdjęcie kompletu stołowego. Do tej pory uważam, że rzadko widuje się tak piękne przedmioty. W pierwszej chwili nawet odruchowo wyciągnęłam rękę w stronę monitora i wtedy zrozumiałam dlaczego Piotr wszędzie jeździł i chciał wszystkiego dotykać. Tak bardzo zapragnęłam napić się kawy z tej filiżanki, że od razu napisałam "Piotr, proszę, sprzedaj mi to.", bo byłam zachwycona kolorami, kształtami, stylem. To było po prostu coś idealnego.
- Magdaleno, oczywiście, że mogę Ci to sprzedać i z przyjemnością to zrobię - odpisał niemal od razu.
- O, tak, Piotrze. Bardzo Cię o to proszę. To jest po prostu piękne.
- Jestem w Polsce jeszcze 4 dni
- Jutro do Ciebie przyjadę. Tylko napisz gdzie mam przyjechać, no i jak bardzo jest to drogie. Boję się, że nie będzie mnie na to stać
- Magdaleno, Tobie sprzedam ten komplet za 500 złotych. Mieszkam w Płocku, przy Alei Róż 26 i jutro od 08:00 do 17:45 będę tam czekał, między innymi na Ciebie. Później mam sprawy do załatwienia na mieście. A wcześniej? Wcześniej to i tak byś nie przyjechała :).
- To do zobaczenia, do jutra.
- Do zobaczenia Magdaleno. Wiedziałem, że Ci się to spodoba.
"Jak ja tam jutro sama pojadę?" - po chwili pomyślałam. "Sama nie pojadę. Nie znam go przecież. Nie wiem jaki jest. Ciekawe na kogo on jeszcze będzie czekał. Nie. Jakby coś planował złego, to przecież by o tym nie pisał. Muszę się jakoś uspokoić. A może wcale nie jest taki stary? A jak tylko wymyślił to wszystko. Nie, niemożliwe, żeby tyle miesięcy coś knuł, cierpliwie badał mój gust, po to żeby mnie w końcu zwabić. Nie. Wszystko jest tak, jak piszemy, ale i tak pojadę z Agnieszką, sama nie pojadę, Aga na pewno się zgodzi. Tylko będę musiała jej wytłumaczyć po co ma jechać. Trudno. Piękny ten dzbanek. Cudeńko. Postawię go w kuchni, wiem już w którym miejscu i będzie codziennie cieszył moje oczy."
Dobrze, że Aga ze mną pojechała. Może tylko w drodze powrotnej byłam na nią trochę zła, to znaczy tylko na samym jej początku, bo wsiadła do samochodu, zamknęła drzwi i zaczęła gadać wydawało się, że bez końca, akurat wtedy, gdy chciałam poskładać się na nowo i bardzo potrzebowałam spokoju.
- Ale facet. Miły, bogaty. I taki szarmancki. Ile on musiał się napracować, żeby być tu gdzie jest. Godne podziwu. I co z twoim Markiem będzie? Też jest fajny, ale z takim facetem jak Piotr, trudno byłoby się nawet chwilę nudzić. I wygląda tak dobrze. Pięknie opowiada. Takim ciepłym głosem. Chyba nie masz Madzia zbyt dużego wyboru, ale nie matrw się wystarczy, że pozwolisz, żeby następnym razem Piotr bliżej do ciebie podszedł, to później już się potoczy. I będziecie żyli długo i szczęśliwie. Tak na ciebie patrzył, że to logiczna historia.
Nie do końca jej słuchałam, to znaczy słyszałam, ale nie słuchałam.
- Przestań już, Aga. Czy Ty na pewno chcesz wracać ze mną samochodem? - w końcu jej odpowiedziałam. Nie widziałam go do dziś. Skąd miałam wiedzieć. Nie sądziłam, że tak to będzie. Marek to Marek. W ogóle nie biorę innego faceta pod uwagę. Nie brałam i nie biorę. To co, że Piotr jest mną zainteresowany. To co, że mi się podoba. Jakie to ma znaczenie?
- Jest rozwiedziony czy jest wdowcem?
- Rozwiedziony. A wiedziałaś Aga, że tu Wisła jest najszersza? Ja myślałam, że najszersza jest w okolicach Gdańska. Ładny ten taras. Nie ważne. Piękny dom. Ale czy byłby taki piękny, gdyby ktoś inny o nim opowiadał. Nie, nie ma co. Marek to Marek. Dobrze, że jest.
- Jesteś z nim po ślubie?
- Wiesz, że nie.
- Tak tylko uświadomić ci chciałam.
- Co uświadomić?
- Że masz prostą drogę do szczęścia i nie jest ono daleko.
- A ty naprawdę chcesz ze mną wracać samochodem?
- No pewnie, że chcę, Madzia, po co pytasz, wiem, że ci teraz ciężko.
- Aga, wiesz że nie lubię zdrobnień. Po co tak do mnie mówisz? Zdenerwować mnie chcesz? Nie. Nie ma co. Nie będę się do niego już odzywać.
- A co to da? Przecież to on ci teraz nie da spokoju.
- Zobaczymy. Ja pierwsza się nie odezwę. Nie i już. I nie będę się już tym dziś przejmować. Po co? Po prostu piękny był ten dzisiejszy dzień, wszystko się zgrało, Piotr, dom, pogoda, ogród, podróż z Tobą. Wyjątkowo było dziś miło. Jeden z lepszych dni, jakie mi się kiedykolwiek zdarzył.
I tak sobie gadałyśmy całą drogę. Później były lżejsze tematy i sporo śmiechu. Jednak po powrocie do Warszawy poszłam spać. Jak dzieje się coś trudnego, to zawsze idę spać. Zazwyczaj wszystko się wtedy układa i po przebudzeniu przychodzi spokój. Marek miał przyjść dopiero następnego dnia, więc mogłam spać i spać. Ale nie wiem czy spałam. Raczej czekałam na jakikolwiek znak od Piotra. Spałam i czekałam. A najbardziej to nie wiedziałam. Czego nie wiedziałam? Nie wiedziałam po co ja stamtąd odjechałam i gdzie ja przyjechałam. I po co tam pojechałam. Często zastanawiałam się nad tym z kim piszę, to znaczy jak ten Piotr wygląda, jakie ma spojrzenie, uśmiech, głos, chód, ale nie sądziłam, że rzeczywistość okaże się ciekawsza niż najlepsze wyobrażenie. Byłam pomiędzy pragnieniami i obawami. Pierwsze stawały się drugimi i odwrotnie. Tak samo było z jawą i snem. Jakie więc miałam szanse żeby dojść do siebie?
Piotr nie odezwał się do końca dnia. "Jeśli nie napisze w ciągu najbliższych dwóch dni, to odezwie się dopiero za jakiś miesiąc, po powrocie." - pomyślałam. "To dobrze. Wywietrzeje mi to z głowy przez ten czas... A może ja się odezwę? Podziękuję? Nie. Dziękowałam już. Ale nie wie gdzie postawiłam komplet. Przecież nie zna mojego mieszkania i jakie to by mogło mieć znaczenie, a poza tym nigdzie jeszcze go nie postawiłam i może w ogóle nigdzie go nie postawię". No i takie miałam kłębowisko myśli, które nie zniknęło następnego dnia. Sen zazwyczaj pomagał, ale nie w tym przypadku. I na co to mi było? Komplecik. Dobrze, że jest Marek.
Po kilku dniach przyszedł mail od Piotra, w którym zawiadamiał o pogrzebie ojca. To był taki oficjalny mail skierowany do większej grupy osób. Bardzo lakoniczny, że z wielkim smutkiem po raz ostatni pożegnam ojca i tu podana data i miejsce. Nawet nie było "witam" ani "do widzenia". Bardzo mnie to poruszyło. Nie wiedziałam co myśleć. Nic nie pisał wcześniej o ojcu. Pomyślałam, że odezwę się do niego za kilka dni, złożę kondolencje, spróbuję pocieszyć, chciałam od razu, ale nie znaliśmy się przecież dobrze, a poza tym sprawy takie jak pogrzeb, trzeba tak czy inaczej samemu jakoś przeżyć. Nie wiedziałam jak go wspomóc, ale bardzo chciałam. "Napiszę za tydzień" - postanowiłam. "Może nie był z ojcem tak bardzo związany, nie pisał nic o nim, a ta informacja wyglądała tak lakonicznie. Nie wiem. Może to też znaczyć, że bardzo to przeżył. Nie, nie odgadnę jak jest. Piotr to wrażliwy człowiek, więc na pewno tak bardzo to przeżył, że nie mógł napisać nic więcej".
Życie z Markiem było cały czas udane, miłe i spokojne. Tak spokojne jakby Marek był bardziej stateczny niż Piotr. Tak, wiem, za bardzo marudzę. Dobrze, że jest. Też o siebie dba. Też potrafi opowiadać o ciekawych rzeczach. Też jest przystojny. Też jest szarmancki. Może nie dzieje się między nami wiele, ale przynajmniej jest spokój. To ważne.
Po tygodniu napisałam do Piotra, że mu współczuję, że jeśli chce, to może zadzwonić albo że możemy się spotkać na przykład gdzieś w Warszawie, albo gdzie chce, gdyby oczywiście miał na to ochotę i jakkolwiek tego potrzebował, że wspieram go swoją myślą.
Nie odpisał. "Przeżywa widocznie" - tak pomyślałam.
W końcu po kilku następnych dniach przyszła odpowiedź. Napisał ją syn Piotra. Okazało się, że to umarł Piotr, a nie ojciec Piotra.
Jego syn wysłał informację o pogrzebie ze skrzynki mailowej ojca, bo taka była wola Piotra podczas ich ostatniej rozmowy. Miał w ten sposób powiadomić wszystkich jego znajomych. Syn tak bardzo przeżył stratę ojca, że nie mógł w tej informacji zbyt wiele napisać i tylko ci, którzy wiedzieli, że ojciec Piotra dawno już nie żyje, zorientowali się co rzeczywiście się wydarzyło. Przepraszał za to nieporozumienie, ale jak można obwiniać go za cokolwiek. Widocznie cały czas trudno mu było się pogodzić z odejściem ojca.
"To niemożliwe" - pomyślałam. "To zupełnie niemożliwe. Może tylko chce się ode mnie uwolnić i poprosił syna, żeby... Nie. Po co miałby się uwalniać i od czego?"
Ale pustka. To niemożliwe.
Czułam, że straciłam kogoś ważnego i bliskiego. Zadzwoniłam do Agi. Powiedziała, że ze mną pojedzie, poszuka grobu. Też nie mogła w to uwierzyć. Wyjątkowo nie lubię cmentarzy i grobów, ale wiedziałam, że muszę tam pojechać, pożegnać go w ten sposób osobiście, chociaż nasza znajomość niewirtualna była tak bezsensownie krótka.
Smutek prawie od stóp do czubka głowy i brak chęci na cokolwiek. Marek dopytywał się co się ze mną dzieje i trochę mu opowiedziałam. To znaczy tyle ile wypadało, a resztę sobie sam dopowiedział. Marek jest inteligentny. Dobrze, że jest, taki jaki jest.
Długo nie mogłam skasować kontaktu z Piotrem na komunikatorze. No dobrze. Tak naprawdę to zrobiłam to dopiero kilka dni temu, a może wczoraj. Z trudem. Tak będzie jednak lepiej. Przez jakiś czas otwierałam pliki z naszymi rozmowami, myślałam, że znajdę jakieś jego narzekania na zdrowie i sobie to jakoś wyjaśnię, poukładam. Niczego jednak takiego nie mogłam znaleźć.
Po jakimś czasie na komunikatorze odezwał się inny Piotr. Rozmowę z nim podjęłam tylko przez sentyment do imienia, bo od dłuższego czasu w ogóle nie zwracałam uwagi, gdy ktoś do mnie pisał. Poza tym chciał mi tylko opowiedzieć swoją historię, więc się zgodziłam. Napisał bardzo krótko, że przed laty poznał piękną Magdalenę, która go całkiem zauroczyła. Szczęśliwie Magdalena nie była obojętna na zainteresowanie Piotra i zgodziła się na spotkanie. Dzień spotkania z Magdaleną Piotr uznał za najlepszy dzień w życiu, ale stwierdził, że cały czas próbuje się od niego uwolnić. A uwolnić się od czegoś co było doskonałe nie jest prosto. Wszystko się między nimi skomplikowało, gdy okazało się, że Magdalena jest żoną Marka i że jest z nim w udanym związku. "A nawet jeśliby ten związek nie był udany, to jakie by to miało znaczenie. Związek to przecież związek." - stwierdził na końcu Piotr. Poruszyła mnie ta jego historia i podobieństwo imion. Ah, zapomniałabym wspomnieć, że jeszcze napisał, że od lat żyje z Agnieszką. Nie. Nie z tą moją Agnieszką. Z jakąś swoją. Napisał tę historię i zniknął. Widać naprawdę potrzebował to tylko napisać. Po co? Trochę to nielogiczne. Co da takie napisanie komuś o czymś. Nawet nie wiadomo czy to ktoś przeczyta.
Tego dnia, gdy Marek przyszedł z pracy, pochylił się nade mną i zapytał:
- To jak? Odpalamy?
- Co mamy odpalać?
- Motory.
- Jakie motory?
- A dwa dziś kupiłem.
- Szaleństwo! Motory dwa kupiłeś? Naprawdę? Dwa? A skąd wiedziałeś jaki kupić dla mnie? Ojej, przepraszam. Ale wspaniale. Bardzo się cieszę. Uwielbiam motory. Tyle kiedyś jeździłam.
- No wiem. Jak ci się nie spodoba, to się zwróci. Wszystko mam uzgodnione.
- Ale to kosztować musiało majątek i może mi kompletnie nie pasować. Ojej, przepraszam, nie będę już marudzić i narzekać.
- Myślę, że będzie ci pasować. Spróbujmy.
No i pojechaliśmy. Rzeczywiście motor pasował do mnie niemal idealnie. Aż dziwne. Widocznie Marek dobrze mnie jednak zna. Było cudownie. Taki wiatr. Wiele lat nie jeździłam i trochę już zapomniałam jak to jest. Ale tylko trochę. Wiatr może nie wywiał ze mnie wszystkiego, co by się chciało, ale bardzo dużo zostało za mną. Na dobre. Teraz to, co się stało tylko doceniam. Te miłe rozmowy i opowieści. I niczego nie żałuję. I jeszcze bardziej cieszę się, że jest Marek. Z tej perspektywy też było to wszystko bardzo potrzebne. Tak. Dobrze, że jest Marek.
Nadal jednak mieszają mi się pragnienia z obawami. Pierwsze stają się drugimi, drugie pierwszymi, a czasem łączą się w jakieś niezrozumiałe konstrukcje.
Ta historia nie miała nic wspólnego z tym, że tak u mnie jest. Tak było chyba od początku i pewnie będzie już zawsze: będę chciała tego, czego się boję i bała tego czego chcę. Chyba, że kiedyś się z tym uporam, ale raczej nie zanosi się. Może taka właśnie jestem? A może znajdę kiedyś tę swoją rzekę i zamyślę się nad nią tak, że spłyną z jej nurtem wszelkie niepotrzebne uwikłania. Bo tego, że tak u mnie jest nie zmieni nawet Marek. Ale tak. Dobrze, że jest.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania