Podzieleni
Wiosna 1925
Maniek rzucił książki w kąt.
– Co będę wkuwał na egzamin z biologii, kiedy wiosna zza okna mnie wzywa – gadał do siebie podekscytowany pierwszymi ciepłymi dniami.
Wyskoczył w miasto, sunął przez chodniki odurzony widokiem zwiewnych sukienek i odsłoniętych nóżek, odezwała się w nim samcza natura.
– Czy ja na pewno dobrze wyglądam? – zadawał sobie pytania przeglądając się w sklepowych witrynach. – Chyba dobrze. Przeciągnął dłonią po swojej bujnej blond czuprynie.
Tego dnia nie zapowiadali burzy w żadnych prognozach, a jednak się pojawiła. Razem z bocianami, które też zechciały właśnie przylecieć. O jakiej burzy mowa? O hormonalnej – burza hormonów, jaka się rozpętała w organizmie Mańka rozrosła się do rozmiarów zrywającego dachy i wyrywającego drzewa huraganu.
– Zaraz tu jakąś sikorkę znajdziemy – sapał Maniek rozglądając się dookoła. Ślina mu z ust ciekła jak psu patrzącemu na pęto kiełbasy.
Sikorek nie brakowało, siedziały na ławkach, spacerowały parkowymi alejkami – do wyboru, do koloru. Dosłownie do koloru, bo na sukienkach przechadzających się dziewcząt było więcej barw, niż na malarskim dziale w Castoramie.
Upatrzył sobie białoskórą dziewczynę z długimi, czarnymi, jak wóz Biura Ochrony Rządu, włosami. Siedziała na ławce i czytała książkę.
– Co czytasz? – zapytał przysiadając się.
Czarnowłosa przeszyła go spojrzeniem swoich zielonych oczu. Można się było w nich zatopić, jak truskawka w bitej śmietanie.
– Chyba właśnie oberwałem strzałą Erosa – pomyślał Maniek czując trzepoczące skrzydłami motyle w brzuchu. Poczuł się też, jak na biwaku – w okolicach rozporka w spodniach rozłożył mu się namiot.
– I po co te ceregiele? – zapytała czarnowłosa, nie możemy przejść do rzeczy?
Maniek oniemiał, kiedy ta chwyciła go za dłoń. Wplotła swoje palce między jego palce i pociągnęła go w sobie tylko znanym kierunku.
Kilka chwil później siedzieli na ławce w parku.
– Fajny zakątek – pomyślał Maniek – zakryty przed oczami przypadkowych przechodniów,…
Nie zdążył dokończyć myśli – czarnowłosa przylgnęła malinowymi ustami do jego ust. Maniek poczuł się, jak w wesołym miasteczku na karuzeli – wszystko mu zawirowało. Popłynął z cudowną chwilą nie myśląc o niczym.
Zwrot akcji nastąpił niespodziewanie, rozdzieliła ich jakaś fizyczna siła. Wtargnęła między nich jak siekiera rozłupująca drewniany bal na pół.
– Co jest do jasnego lucyfera? – zaklął Maniek.
Czarnowłosa też była oszołomiona.
– A co tu państwo robią? – zapytała postać w mundurze trzymająca w dłoni urządzenie przypominające wielką literę X…
I tak się skończyły miłosne igraszki Mańka i czarnowłosej. Przyłapani przez policjanta na czynnościach prowadzących do podtrzymania gatunku, zostali rozdzieleni tzw. separatorem. Separatorem, czyli urządzeniem służącym do rozdzielania par publicznie okazujących sobie miłość np. właśnie na ławkach w parku. Bo takie posiadali policjanci w międzywojniu.
Historię tą stworzyłem w oparciu o książkę Kamila Janickiego „Epoka hipokryzji” traktującą o seksualnych oraz obyczajowych zagadnieniach w Polsce międzywojennej i w Polsce przedwojennej. Czy jest ciekawa? Zostawię to do osobistej oceny. Powiem tylko, że – zgodnie z nazwą portalu WWW.ciekawostkihistoryczne.pl, patronującego książce Kamila – jest pełna zaskakujących ciekawostek. Takich chociażby, jak opisany powyżej oddzielający kochanów separator.
Kończąc historię Mańka… Maniek zdał egzamin z biologii, i to praktyczny – kilka lat po opisanych tu wydarzeniach został biologicznym ojcem swojego syna Mariana. Z czarnowłosą właśnie. Oczywiście żyli długo i szczęśliwie.
Komentarze (3)
5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania