Pogoda ducha.
Był lekki monsun, zacierał kontury
od strony ściany i framug.
Skoro próg zaczęły porastać fontanny,
pozostawał wietrznie na zewnątrz,
jak barykada.
Jak wilgoć wkradająca się przez nieszczelne okna,
do samego szpiku.
Zobaczył.
Poznał.
I przepadł.
Na tysiąclecia zamieniając się w osad,
drażniąc jej kubki smakowe.
Dopóki ona również nie zaczęła zanikać,
zmieniać położenia.
Tam pod oknem znalazła grzejnik
i krótkie wytchnienie,
które nie miało nic wspólnego z tamtym.
Stało się poza, więc przytuliła policzek
do ściany i wsiąka. I tli się, żarzy.
Aż nastanie ósma dziesięć.
Dwudziesta trzecia zero siedem.
I zanim.
Komentarze (4)
Na niewiarę nie mam wpływu :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania