Pogormca Smokobójców [7]

Jama była raczej zwyczajna, niewyróżniająca się niczym prócz psiego szkieletu w ryzach trzymanego mchem. Zaiste ciekawy był to okaz i gdyby nie on, to ziejąca odcieniami szarości spękanej skały dziura maskowałaby się idealnie w podgórskim stoku za sprawą buszu kosodrzewiny oraz popołudniowych cieni.

 

Spod zejścia w leże smocze rozciągał się niezgorsza widok na Hantabę i okoliczne wsiowe zapiecki. Lanszaft ten sukcesywnie komasował szereg pejzaży jakich doświadczyć można było podczas włóczęgi po Księstwie Ludymerusz. Rozległe łany pszenne ciągnące się łańcuchami przekładanymi kmiockimi gospodarstwami, gęste grądy i bystre rzeki nad którymi dało się dostrzec szybujące gryfy a klucze gęsi, skromne jeziora błyszczące jak sprytne oczy lisa kradnącego wilczą zdobycz.

 

Wreszcie bryły miast, narzutowe wolą ludzką wzgórza o pękatych murach, otyłych basztach i rozedrganych, małych proporcach u pałacowych wieżyc czy dzwonnic bazylik. Zbite w bure mrowia wsie oblegające serpentyny wodne, folwarki srożące się palisadami li pyszniące bielonymi dworkami.

 

Południowe ziemie Imperium Sokoła, a już szczególnie te przylegające do wieczyście niedostępnych Gór Sędziego, uznawane były na salonach za zapadłe ugory godne co najwyżej szlachty zagrodowej i siedlisko nędzy kulturowej. Pewna para najemników zdecydowanie nie zgadzała się z taką plugawą opinią.

 

Przed delikatnie wydeptaną ścieżyną do jamy, na wapiennych ostańcach poprzetykanych ostem, siedziała dwójka wieloletnich towarzyszy. Gon, trol zwany Sekwoją i Gentyt, elf wysoki przezywany Finalnym Strzałem.

 

Szpicouchy półleżał na głazie i przyglądał się krajobrazowi, nic nie robiąc sobie z tego iż porosty brudziły mu tak bryczesy jak sajan. Absolutnie zrelaksowany zajadał się sporym jabłkiem podwędzonym z sadu który mijali po drodze. Wolną ręką ściskając oskubany kłos żyta, machał łodygą niby dyrygent.

 

- Przypomniało mi się jak goniliśmy tych grasantów nad Orkrutem - ozwał się z pełnymi ustami. - Też zadekowali się w takiej norze. Ale tamto przynajmniej udawało profesjonalizm, palisada była, balista którą rzuciłeś w bramę jak byle zabawką. Była otwarta ale chciałeś się popisać, c'nie? Ich herszt... jak mu było? Rdzaw..? Rozdziaw?

 

- Razdzew - mruknął Gon.

 

Zgarbiony siedział naprzeciw towarzysza. Wielki, nabity, kulisty. Zbroja zdecydowanie uwypuklała jego atrybuty postury li barczystości lecz nikt kto widział poruszającą się oną kupę stali nie mógł zlekceważyć czystej siły jaka ją w ruch wprawiała.

 

Obok olbrzyma spoczywały dwie nierozpalone pochodnie oraz jego broń, okrutnie wielki młot autoramentu przerośniętego nadziaka lśniącego się czernionym metalem. Prawdziwie wodzowska buława godna niejednego orkowego pana wojny czy starożytnej zbrojowni. Obuch osadzony na grubym stylisku z ciemnego dębu był rzeźbiony we wzór kory, tak jak pancerz u rąk i nóg Gona.

 

Elf wysoki pożarł jabłko do końca, ogryzek wyrzucił za siebie i kontynuował:

 

- A tak, ten patafian. Wlazł na konia i zaszarżował na mnie z lancą. Mówię ci, najśmieszniejsza rzecz jaką widziałem! Rzecz jasna pomijając tego słynnego nekromantę co się zabił, uciekł i go nie mogli złapać. Najlepsze i tak było na końcu, ciule miały w jaskini złapanego biesa. W klatce z drewna! Karmili bydle prochami i gorzałą, a jak go wypuścili to od razu rzucił się na tych idiotów. Puste łby, mogli się chociaż schować a nie stać jak kołki. C'nie?

 

Blachy pancernika zachrobotały kiedy to ten nachylił się. Kita u hełmu opadła pośrodku wizjera. Trol odezwał się, jak zwykle burczącym głosem.

 

- Cackałeś się z Razdzewem o wiele za długo. Niepotrzebnie ześlimaczyłeś pojedynek. Często tak bywa Gentyt, że zaślepiasz się własną dumą... nie, nie wiem jak to określić inaczej niż pycha. Tak, tak pycha. Zawiązujesz sobie oczy chmurą dymu nie widząc nic poza swoim narzędziem. Wojownik polega pierw na sobie, później na broni.

 

- To też jakiś kaznodzieja ci nawinął na uszy?

 

- Nie. Mój indywidualny proces myślowy.

 

- Profesor z ciebie, c'nie?

 

Mówiąc to, Gentyt wstał ze skały i zamachał ręką na znak iż pora ruszać. Zawiesił kłos na wardze, przekrzywił kapelusz w tył, poprawił przewieszoną przez ramię torbę.

 

Gon kiwnął głową i nie zwlekając dobył krzesiwa li zręcznie strzaskał skry na ociekające oliwą dwie żagwie. Jedną podał elfowi, drugą zatrzymał dla siebie. Bez wysiłku podrzucił bojowy młot z ziemi i zastukał styliskiem o grube blachy naramienników. Kolec u góry obuchu choć uwalany w ziemi, zabłyszczał przystojnie.

 

Skierowali zgodny krok w podgórską ciemnicę. Skalistą wyrwę którą być może po zgonie smoka czy innego renegackiego rycerza zasiedli przybyły z gór pająk gigant lub może nawet niedźwiedź, niekoniecznie jaskiniowy.

 

Cisza nie potrwała długo, Gentyt najwyraźniej bowiem nie mógł powstrzymać się od gadulstwa.

 

- Jak rano wyłaziłem ze sławojki to nie zgadniesz kto mnie obskoczył. Nasz błędny rycerzyk jaszczur! Ubrany w zbroję, z mieczem w przymałej pochwie, taczka śmiechu. Pieprzył te swoje dyrdymały i że coś tam ballada, honor... takie bełkotanie. Chciał się do nas przyłączyć i rycerską chałwę... chwałę zdobyć. Ględził długo tom go obśmiał, znowu. Powiedziałem mu że w gówno wdepnął, znowu. Uwierzyła gadzina! Na raz zadygał łbem i schylił się tak szybko że mu kapalin z tego łba spadł i się potoczył w siną dal. Zanim go złapał to zdążyłem do gospody wrócić.

 

- Nie lubię takich. Tych co romantyzują zabijanie. Nawet jeśli chodzi o potwory - wydukał Sekwoja.

 

Gentyt nie odezwał się już. Być może słowa Gona tym razem go utrafiły, jakoś przymusiły do namysłu.

 

Chociaż raczej chodziło o wkroczenie w zimną jamę, w tunel do smoczego leża.

 

***

 

Zejście szybko zaczęło się rozgałęziać a chłodna duchota stawała się obrzydliwa. Kilkakroć najemnicy wchodzili w ślepe zaułki, robaczkowe wyrostki w plątaninie kamiennych trzewi. Drobnica skalna zgrzytała pod stopami, cieki wodne pryskały na pochodnie a okazyjne gacki i ich upiorowe trele przysparzały o zgrzyt zębów.

 

Nim jednak gniew rozrobiony z irytacją wybuchł w tracącym cierpliwość Gentycie, pancerny trol odwiódł jego uwagę od niechęci do grotołażenia. Gon chrząknął co zabrzmiało jak ścierane na pył szkliwo oraz wskazał paluchem na ścianę.

 

- Patrz.

 

Elf wysoki rzeczywiście popatrzał. W skale wyryty był piktogram wyobrażający strzałkę.

 

- Pokazuje odwrotny kierunek do tego skąd przyszliśmy. Ciekawe - zamyślił się Gentyt.

 

- Może Pogormca zostawił płaskorzeźbę. Łatwiej ofiary mogą trafić do niego.

 

- Ja sobie wyobrażam tego pokrakę Pałąta... kurwa! Gon nie gadaj tak, żadne z nas ofiary. Ja pieprzę, trochę taktu golemie. Takie złorzeczenie to nas zaprowadzi donikąd.

 

Trol wymamrotał przeprosiny zawstydzonym tonem i najemnicy zapuścili się w jeszcze mroczniejszy głąb jaskini. Tym razem jednak trzymali żagwie blisko ścian i okopcając namaszczone wilgocią oraz guanem powierzchnie, wypatrywali żłobionych strzałek.

 

Co rusz natykali się na kolejne drogowskazy nieznanymi rękami poczynione. Byli na swoiście wisielczym szlaku wiodącym pochyło, w czeluść li w zgodzie z przeciągiem. Ogrom ciężaru góry nad niemi stojącej zwiększał się z każdym krokiem.

 

***

 

Długo nie minęło jak natknęli się na pierwsze szczury.

 

Plugawe bydlęcia, spasłe jak prosiaki, obłe od wodnistych, meduzowych wrzodów. Łyse zupełnie, świecące mleczną skórą pełną zadrapań. Przy każdym zrywie krępych ciałek włóczki jelit, gruzły mięśni stawały się okropnie widoczne poprzez widmową powłokę. Lito krwiste oczka były ze szczętem zarośnięte, karykaturalne uszy tak wielkie że końce miały wrośnięte w nasady haczykowatych ogonów.

 

Któż mógłby wiedzieć, być może w kazamatach przedproża smoczego leża gniazdował się zupełnie nieznany nauce gatunek. Jaskiniowy gryzoń w symbiozie żyjący z płomiennym gadem, pasożytujący na uboju przeprowadzanym przez Pogromcę Smokobójców.

 

Niejeden szczur zmykał od światła żagwi z kością w pyszczku, ogonem owiniętym w sparciałe pukle włosów lub całym łebkiem wciśniętym w starannie ogryziony but. Kilka niezbyt rozgarniętych, tudzież zaskoczonych a ospałych po sutej uczcie gryzoni, wpadało pod nogi najemników.

 

Gon starał się nie deptać oślepłych zwierząt, Gentyt wręcz przeciwnie. Sycząc bluzgi z rozmachem kopał li przydeptywał stworzonka. Kosteczki ich głucho chrzęszczały, pyszczki rozwierały się by toczyć różowatą pianę. Kilka wyrzuconych po zderzeniu z butem elfa szczurów obiło się w rykoszecie od nielicznych stalagmitów.

 

Zdychając nie wydawały nawet najmniejszych dźwięków, zupełnie jakby nawet na łożu śmierci nie chciały ryzykować i zwabić na swych pobratymców drapieżników koczujących na dnie jaskiń.

 

- Maszkary zasyfione! Blade jak dupa mrocznego elfa, c'nie? - zagaił Gentyt.

 

Jeden z wykopniętych w powietrze szczurów przekoziołkował poza zasięg pochodniowej łuny i narobił rabanu. Poturlały się rozsypane, filigranowe od lat zawilgocenia kości. Żebra pogryzione, paliki palców przeżute, czaszka wilcza żuchwy pozbawiona.

 

Weszli na cmentarzysko.

 

W mig zaroiło się od szczurów chowających się po kątach, zakamarkach szkieletowych zasp jakie zwężały tunel niczym śmiertelny zakrzep. Truposzy był cały kalejdoskop, prawdziwe muzeum czy też pinakoteka.

 

Ludzie, elfy, orkowie, ogry. Nawet tak nietypowi dla głębokiego południa Imperium śmiertelnicy jak toporni, kanciaści krasnoludowie czy opływowi gonadzi ze skamieniałymi na czaszkach piórami. Znalazły się nawet udawane groby, nisze ze szczurzego łajna dla zupełnie cudacznych mieszkańców świata doczesnego.

 

Prócz jednego psiogłowego wulwera jakiego szkielet nieopatrznie rozsypał Gentyt, na ich drodze leżała też z dawna rozniesiona barykada z ogonowych kręgów półwęża, lamii. Jak dobrze poszukać, pobuszować w zżółkłych gnatach startych gryzoniowymi siekaczami na szczypę to znalazły by się jeszcze bardziej egzotyczne kościotrupy.

 

Nie tylko jednak truchła zaśmiecały tunel, pod butami zgrzytały też rozmaite przedmioty. Niby antyczni faraoni wulwerów, niedoszli smokobójcy zabrali w ciemny grób swój dobytek.

 

Wymieszane z kośćmi, pokryte uschłą na błotnistą ochrę juchą, nieumiejętnie odbijały światło żagwi zardzewiałe ostrza, wypatroszone zbroje. Sterta pokrzywionych mieczy, stosik zbutwiałych stylisk, rude od rdzy strzępy blach. Strzaskany pawęż przysypany rozgniecionymi jak orzechy hełmami. Wymyślna hybryda ciężkiej rękawicy i kolczastego puklerza z wicąż wystająca kością promieniową. Folgowany arkusz blachy na podbrzusze, wyglądający jakby bestia jakaś rozpruła go szponami niby byle haft.

 

Spory kostur kryształem zwieńczony wciśnięty między dwa stalagnaty, z racji zbutwiałego stanu idealnie się kamuflujący. Obfity węzeł rubinowych korali wpleciony w szczurze gniazdo ze sparciałych szmat. Nieforemna bryła pleśni li jaskiniowych grzybni za życia będąca zapewne wyśmienitym beretem.

 

Zagapiony na dobra składnicy, jakby wypatrujący czegoś konkretnego Gentyt o mało co nie poślizgnął się na zatopionych w guanie pierścieniach. Szczerozłote ozdoby o klejnotach większych niż gałki oczne elfa rozsypały się strasząc ukryte w zapadłych kirysach szczury.

 

Przed upadkiem uratował Gentyta rzecz jasna Gon.

 

- Dzięki... trzeba tu pomyszkować jak już uporamy się z Pogromcą. Skarbiec psia krew. Jak u kiego fafnira, ino mniejszy...

 

- Alchemik - odburknął trol kierując pochodnię na prawo.

 

Rzucone niechlujnie na szmaciane legowiska gryzoni, spoczywały pod ścianą świeże jeszcze gnaty. Dało się na rozgryzionych szczapach dostrzec skrawki zgniłego mięsa, podobnie jak nowotworowe wyrośle pozornie losowo wzburzające powierzchnię kośćca.

 

Były tez strzępki pożartego słomkowego kapelusza i garść strzaskanych fiolek. Bezsprzecznie szczątki te należały do mrocznego elfa imieniem Wżer.

 

Gentyt westchnął ciężko, zdjął kapelusz i przyparł go do piersi. Ozwał się suchym tonem:

 

- Było z ciebie prawdziwe utrapienie. Ale nie mogę powiedzieć że nie szanowałem cię zupełnie, szmaciarzu. Spoczywaj w pokoju w tym swoim Alchzamku, czy co tam alchemicy mają za zaświaty... dobra żałoba skończona.

 

Elf założył kapelusz i odszedł sprężystym krokiem. Tuż za nim trol.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania