Pokarm

Słońce już zaszło. Ciemność spowiła cmentarz i jego okolice. Teraz byłem bezpieczny. Powitałem z wielką radością listopadową noc. Byłem dzieckiem ciemności. Byłem wampirem, od kilku wieków. Pamiętam jeszcze renesansową Łódź, choć wtedy ta nosiła inną nazwę. Wspominam te czasy jako wyjątkowo piękne. Moja rodzina mieszkała w szarym, jednopiętrowym domu. Dziś po nim już nic nie zostało. Chwila! Jednak coś zostało: krzyk i szept. Byłem świadkiem istnień, które tak dawno temu odeszły. Stałem się echem tamtych minionych lat. Poczułem głód. Przeskoczyłem przez cmentarne ogrodzenie. Padał lekki deszcz. Mijałem przechodniów. Wiatr wprowadził nieład w mych włosach. Postawiłem kołnierz mego płaszcza. Chociaż zawsze byłem samotnikiem, tej nocy poczułem się jeszcze bardziej samotny. Poszukiwałem złoczyńców gdyż ci najlepiej smakują. Szedłem przed siebie. Gdy znalazłem się obok sądu rejonowego, moją martwą, choć żyjącą głowę przeszyły wspomnienia dawnej rozmowy odbytej z mym dobrym kumplem. Mówił o tym jak bardzo przeżywał sprawę sądową przeciwko pewnemu ćpunowi i sadyście. Ów patol nijaki Pan Aurora pobił jego tatę. W gruncie rzeczy, człowieka zaawansowanego wiekowo, ściślej mówiąc: dziadka. Na jego koncie pobitych osób była także jego dziewczyna, którą również znacznie uszkodził, plus kilka innych osób. W sądzie ponoć kłamał jak najęty a jego materiały dowodowe były zmanipulowane. Adwokat, który go bronił to cwaniak w czarnej todze i zielonym żabocie. Kumpel mówił mi, iż wiele razy zastanawiał się nad tym jak człowiek, który broni oskarżonego jest w stanie zrobić wszystko byleby wygrać. Nawet, jeśli wie, że oskarżony powinien ewidentnie siedzieć, a mimo to walczy o uniewinnienie bandyty. Powiedziałem mu, że też tego nie rozumiem, ale pewnie chodzi o karierę prawniczą i pieniądze, bo to więcej znaczy niż prawda i sprawiedliwość. Tak zawsze już będzie. Myśląc o tym doszedłem do Parku Staszica. Wszedłem w jego głąb. Jako wampir świetnie widziałem w ciemności. Czułem od jakiegoś czasu skradającego się za mną opryszka. No i proszę! Jakby spadł mi z nieba. To Pan Aurora. Brudny, śmierdzący żul zaczął do mnie mówić.

- Stój frajerze! Wyskakuj z kasy i komórki!

- Słuchaj gnido! Takie dno moralne

nie będzie mi mówić

co mam robić.

Po wypowiedzeniu tych słów dopadłem go i wgryzłem się w jego szyję. Spiłem z niego całą krew. Smakował wyśmienicie a jeśli tak to znaczy, że był wyjątkowo złą kreaturą. Było po nim. To, czego nie zdołał z nim zrobić wymiar sprawiedliwości, zrobiłem ja. Zawsze najlepiej smakują zwyrodnialcy. Mam świadomość, że to margines jednak tacy jak on to mój przysmak. Uwielbiam w ten sposób. Na wschodzie zaczęło świtać. Wstawał nowy dzień. Musiałem jak najszybciej dostać się do wnętrza opuszczonej kaplicy. Tam spałem w mej starej, dębowej trumnie. Z dala od mych braci. Czas zasnąć. Kolejna noc nie będzie już taka obfita. Dla niektórych ten czas wciąż płonie jak lodowaty ogień.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Falvari tydzień temu
    Trochę chaotyczny ten tekst.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania