Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pokruszony ząb pomiędzy połówkami pękniętego serca

Pędzę na złamanie karku, zanim flądra wyrzuci mnie z pokoju. Wybiegłem z pracy, jakby ktoś wstrzyknął mi rozgrzany olej w oko. Jebać mięsny. Umowa śmieciowa i płacą tyle by nie umrzeć z głodu.

Przebiegam na czerwonym, wściekłe orangutany trąbią na mnie. Prawie rozjechał mnie dostawca Glovo. Nawet się nie obejrzał, gnał w pocie czoła po napiwek za błyskawiczny kurs. Wskakuję do autobusu.

Siadam, ale natychmiast wstaje. W moich żyłach płynie ropa naftowa, a ja połknąłem kule ognia. Kręcę się w miejscu. Pozostali pasażerowie unikają mojego wzroku.

Jedynie staruszek w czarnym płaszczu patrzy na mnie ze zrozumieniem. Ma zmęczone oczy poczciwego owczarka niemieckiego. Spogląda na mnie niczym w lustro. Najwidoczniej dawniej jego życie również obróciła w proch kobieta. Mężczyźni raz wgnieceni w glebę przez zdziry, dostrzegają niewidzialne piętno.

Wychodzę z autobusu, zanim jednak to zrobię, pozdrawiam kiwnięciem starca, on odpowiada tym samym.

Pokonuje kolejne stopnie klatki schodowej. Docieram na czwarte piętro i spocony się uśmiecham. Pod drzwiami jeszcze nie sterczą moje walizy.

Biorę szybkie trzy wdechy i wchodzę. Nasz pokój znajduję się na końcu korytarza. Jest największy z wszystkich pozostałych do wynajęcia. Mieszczą się w nim dwa biurka, rozkładana sofa oraz stara szafa wielka na całą ścianę.

— Dobrze, że jesteś Artur, nie będę musiała tachać na zewnątrz twoich rzeczy. — Jagoda kończy właśnie rolować moje ubrania. Upycha je do walizek.

— Zapłaciłem swoją połowę za ten miesiąc. Nigdzie się z stąd nie ruszam.

— Sądziłam, że masz przynajmniej odrobinę honoru.

— Sram na honor! Zresztą kto to mówi? Nie zapomnę ci tej zdrady. — Zacząłem wypakowywać bluzki do półki.

— Nie będziesz musiał.

— Przyjdziesz w łaskę, gdy cię tamten postuka i kopnie w dupe.

Chwyciła za figurkę kota z Pepco, ale na moje szczęście trafia w ścianę. Siada roztrzęsiona przy biurku, stuka długimi paznokciami w ekran.

— Sama zdążyłam go już kopnąć — mówi nie patrząc na mnie.

W ścianę zaczął walić nasz współlokator, by nas uciszyć. Grozi, że napisze skargę do właściciela. Gamoń niech lepiej mnie nie uruchamia. Siedzi całe dnie w zamknięciu i napieprza w klawiaturę do czwartej rano. Starzy mu płacą za lokum, studia online oraz żarcie. Początkowo wychodził jeszcze na fajkę, później zaczął wapować, a jego skóra zapomniała smaku słońca. Nakazuję rykiem cymbałowi zamknąć mordę. Walenie ustaje.

Jagoda jest ubrana w białe dresy, bluzę oversize z nadrukiem Sticha, włosy ma w nieładzie, makijaż lekko rozmazany. Co mi się w niej tak podoba, czego nie mają inne dziewczyny?

Studiuje administrację, wybrała kierunek drogą loterii. Na karteczkach zapisała kilka mniej lub bardziej interesujących profili i wrzuciła do czapki. Zdaje z samymi piątkami. Ma stabilną pracę z perspektywami na awans w starostwie. Jakie to stanowisko? Nie mogę sobie przypomnieć.

Jest fanką starych polskich zespołów, uważa, że są uroczo kiczowate. Potrafi cały dzień słuchać Ich Trojga. Ma podniszczone słuchawki na bluetooth, więc przed brzaskiem nie raz budził mnie skowyt Wiśniewskiego.

Jeżeli chodzi o łózko, robi w nim wszystko. Je tosty, krusząc niemiłosiernie, odrabia lekcję i brudzi atramentem pościel. Na pytanie, dlaczego nie skorzysta z zdobyczy XXI wieku, odpowiada, że kartka i długopis pozwala lepiej zapamiętywać materiał.

— Nie żałujesz, że pięć lat związku zezłomowałaś jedną wiadomością? Przeżycie numerka na boku było zachować dla siebie. Pewnie nigdy bym się nie dowiedział. Żylibyśmy wciąż przytulnie. Nie miałbym nic przeciwko, jeślibyś to powtarzała. Wystarczyło mnie nie informować.

— Musiałam to zrobić, aby mieć siłę cię rzucić.

— Aż taki ze mnie ideał?

— Użyczyliśmy sobie z tamtym facetem nawzajem ciał. Było mi bardzo dobrze, szczytowałam pierwszy raz od dawna. Dzięki temu wróciło ono do mnie.

— Nie rozumiem ciebie. — wyjąkuję i staram się nie dygotać.

— Bo mało rozumiesz na co dzień. Nie łapiesz, że życie razem to nie tylko wspólne płacenie rachunków i sex, który przypomina wizytę w McDonaldzie. Nie uważam, że cię zdradziłam, bo od dawna ty nie kochasz mnie, ani ja ciebie. Po prostu było nam razem wygodnie. Ja wynoszę śmieci, ty odkurzasz i tak dalej. Rozmawiamy wyłącznie służbowo.

Z drobnego ciała, które waży tyle ile garść czereśni, wydobył się młot i wbił mnie w podłogę. Sędzia może odgwizdywać nokaut. Nawet kulturysta nie udźwignąłby takiej ilości skondensowanej prawdy o sobie. Zawstydzony gapię się tępo na Jagodę. Ona wychodzi się przewietrzyć. Czuję się jak osoba, która króluje na imprezce, a następnego dnia jest przyspawana do muszli.

Dzwoni moja szefowa. Odbieram bez słowa, jędza oczywiście obwieszcza mi, że od dziś przechodzę na bezrobocie. Mam natychmiast zabrać pozostawione rzeczy.

Wracam autobusem do mięsnego. W drodze na przystanek nie zauważam Jagody, sądzę, że pojechała do kochanka. Wyłupałbym mu oczy.

W autobusie grupa szczyli nawzajem się przekrzykuję. Z powagą rozprawiają o autentyczności raportu z randki jednego z nich. Według pryszczatego doszło do zbliżenia. Mówi natchniony językiem poety o bukiecie doznań równym pocałunkowi Afrodyty. Bije z tego typową nastolatką pretensjonalność. Kuple sądzą, że bajdurzy. Ja mu wierzę i jednocześnie zazdroszczę. Dzieciak nie wie, że trwałe to wszystko będzie, co wyschnięte liście.

W mięsnym rozłoszczona szefowa wręcza mi wypłatę za dwa tygodnie. Marne drobne. Wiedźma urządza z tego show. Specjalnie przy klientach miesza mnie z błotem. Na wykrzywionych od artretyzmu palcach, wylicza moje liczne wady. Zmęczony zgarniam torbę z tenisówkami i wychodzę. Nie zamierzam strzępić języka na prukwę.

Zastanawiam się nad wynajęciem pokoju w hotelu, ale to bez sens. Siadam na ławkę w cieniu bloku. Nad głową lata mi stado kruków. Znalazłem się w sytuacji, w której staję przed mnóstwem drzwi, ale do żadnego zamka nie posiadam klucza.

Para wychodzi z wózkiem na spacer. Mężczyzna obejmuje partnerkę w pasie, wymienia podobieństwa między nią i córkę. Zadarty nosek, lekko skośne oczka, oliwkowa cera. Dochodzi do wniosku, że w przyszłości dziewczyna nie odpędzi się od wyperfumowanych lalusiów. Kobieta odpowiada, że marzyła o takim ojcu dla swojego dziecka.

Stężenie cukru w obrazku wywołuje u mnie mdłości. Idealna nuklearna rodzinka. Najchętniej bym unicestwiłbym ich szczęście bombą atomową. Nigdy nie chciałem mieć dziecka. Jagodzie zachciewało się snuć tego typu wizje idealnej rodzinki przed snem. Kazałem jej zawsze w tym momencie przestać, bo nie chciałem mieć koszmarów.

Przeraża mnie fakt, że moje decyzje, wpadki, kształtują odrębną ode mnie istotę. Dziecko by mnie obserwowało, naśladowało i po latach wysnuło wnioski. Mógłbym usłyszeć po prostu dziękuję lub oskarżenie, że ograniczałem się do roli zapładniacza.

Facet dostrzega, że ich obserwuje wzrokiem Jeffrey’a Dahmer’a. Zmrużył oczy i z potulnego misiaczka przeistacza się w krwi żądnego grizzly, który odgryzie mi nogę, jeśli spróbuje zagrozić jego rodzinie. Wystraszony uciekam.

Smętny brodzę chodnikami pełnymi dziur. Wypełnia je wczorajsza deszczówka, przez co mam przemoknięte buty. Mijani przechodnie wydają się brzydsi od wczorajszych. Postanawiam, że wrócę na złość Jagodzie do mieszkania, zamówię pizzę do tego kupię wino. Będę oglądał Grę o Tron i miał w ją nosie. Całkowicie wyluzowany przejdę przez ten kryzys.

Naparza na mój numer matka. Następuje seria identycznych za każdym razem pytań oraz odpowiedzi.

— Arturku, dlaczego nie dzwonisz częściej? Tylko nie mów, że chorujesz, mówiłam, tą porą uzupełniaj witaminę D.

— W porządku u mnie z zdrowiem, mamusia nie choruje?

— Kręci mnie w nosie, ale jeszcze nie wybieram się do świętego Piotra. Nauka dobrze ci idzie?

— Ostatnio zaliczyłem kolokwium na cztery mniej. — W lutym oblałem sesję za sesją. Zrezygnowałem z psychologii, nie mówiąc mamie.

— Gratuluje, chciałabym ci bardziej pomagać. W pracy się układa?

— Znośnie. — Mięsny był moją czwartą fuchą od nowego roku. Mamy marzec.

— Znajdziesz sobie z czasem lepszą niż pizzeria. Nie będę ci już przeszkadzać, pamiętaj jestem dumna z ciebie.

— Dbaj o siebie mamo.

— Zapomniałbym, co u Jagódki?

Milcze stanowczo za długo. Powietrze zgromadzone w płucach rozsadza mnie.

— Ma tak samo dużo na głowie, ale dajemy radę. — Wspiąłem się na szczyty obojętności. Matka nieco mruczy, wyczuwa fałsz, ale dźwięk się urywa. Woli nie drążyć na siłę.

Na mnie spada prawda i obmywa mnie z złudzeń. Nie ma już „MY”, zostało samotne oraz zgniłe „ja”. Nie wsłuchuje się w pustkę, wolę postąpić, jak dorosły facet w Polsce. Zalać ją C2H5OH.

Oczywiście nie idę do baru, bo jestem za biedny. Wstępuję do metki alkoholików i fanów hot-dogów. Zastanawiam się, jakie samki setek wybrać do zapojki w postaci Sprite’a. Przy kasie aktualnie stoi ameba umysłowa, która stanowczo za długo szuka drobnych portfelu. Ma popielate dresy wpuszczone w długie skarpetki o różnych kolorach.

Gdy już ma odchodzić przypomina się facetowi, żeby puścić kupon w Lotto. Stawiam na patriotyczne barwy, Lubelską wiśniówkę oraz czystą Soplicę. Do tego smaczek za oceanu w postaci Jim Beam’a w puszce.

Zaciągam kaptur na głowę, w bramie kilka kroków od sklepu podnoszę temperaturę wątroby narodowym duetem. Łzawie, pożar gaszę bąbelkami. Umysł na kilka sekund obmyty z brudu.

Przychodzi zmierzch, a na mnie pada światło latarni. Iluminacja. Dziś jest rocznica naszego związku. Oboje zapomnieliśmy. Wpadam na arcygenialny plan kupienia prezentu. Pożegnam się z zdzirą z pełną klasą. Wracam do Żabki, kupuję kwiaty, które mają ohydny kolor niczym żółć. Do tego postanawiam kupić totolotka.

Oczywiście liczby nie są przypadkowe. Skreślam datę, odkąd wpadliśmy na poroniony pomysł bycia razem. Do tego dzień i miesiąc, w którym razem zamieszkaliśmy.

Świstek wkładam pomiędzy kielichy kwiatów. Mam o wiele lepszy humor. Wielkopańskim gestem zatrzymuję taksówkę.

Siadam na środkowym siedzeniu, bukiet trzymam na kolanach. Wewnątrz pachnie wanilią, gościu dopiero, co musiał zacząć pracę. Chodniczki były czyste jak wykładzina w Bristolu. Z głośników leci kolejny mega hit Sanah.

Z Kieszeni kurtki wyjmuję puszkę z whisky. Odgłos zawleczki przyciąga uwagę kierowcy. Jest nim chłop, który ma głos podobny do syntezatora mowy. W odbiciu lusterka widzę jego niebieskie oczy. To jedyne, co mogę zobaczyć, resztę skrywa pod wieloma warstwami bandażu.

— Kłopotliwy klient? — zagajam i siorbię małego Jim’a.

— O wiele gorzej, żona. — kierowca imieniem Piotrek nie dusił w sobie najwidoczniej urazy, bo odpowiedział z szczerym uśmiechem. — Postawiłem te maleństwo do warsztatu, bo coś mi dudniło w podwoziu. Proszę pana, czuję się odpowiedzialny za każdą duszyczkę, którą przewożę. Wolałem nie ryzykować.

— Gdyby więcej ludzi podchodziło z taką odpowiedzialnością do swoich obowiązków, inflacja by nam nie zagrażała. — seplenię pijany.

— Mechanik pocieszył mnie, że wyrobi się do południa następnego dnia. — Taksówkarz miał mnie w nosie, cieszył się, że komuś może streścić swoją autobiografię. — To był piątek, nie można było stracić najlepszej dniówki. Wziąłem drugie auto, które dziele z żoną. Ona z kolei tamtego dnia była u ciotki Ilony na imieninach…

Piotrek zdążył mi opisać życiorys czterech członków swojej rodziny i jamnika. Najciekawszy był ostatni. W skrócie w dzień, przed którym żona postanowiła stłuc kierowcę stolnicą, wiózł upojone małolatki. Któraś dla dowcipu zostawiła upchane między siedzeniami stringi. Żonka Edyta nie bawiła się w domniemanie niewinności.

— Charakterna jest, temperamentu niejeden bokser mógłby jej pozazdrościć. — Piotrek wzdychał z podziwu.

— Panu za bardzo się w głowie po przedstawiało po łomocie.

— Dlaczego?

— Dlatego, że rozwód to za mało po takim zajściu. Jak można dalej tkwić w toksycznej relacji? Ona nawet nie zaczęła rozmowy. Nie zastanawiała się, przyjęła pańską zdradę za oczywistość.

— Zdarza się. — skwitował kierowca. — Jeździmy teraz wspólnie na rezonanse. Latem wyjeżdżamy do Chorwacji się poopalać.

Docieramy na miejsce. Wysiadam, podarowuje wariatowi napiwek z litości. Dzwonię na domofon, by zasygnalizować swoje przybycie. Człapie po schodach, horyzont kołyszę mi się jak małpa na rurze w klubie Go-Go.

Tym razem moje walizki stoją na klatce. Z bukietem paskudnych tulipanów w garści kopię w drzwi. Mam klucz, ale pragnę, aby zdzira ruszyła osobiście dupsko. Mija spora chwila, podczas której zdążyłem nakręcić się na awanturę stulecia.

Drzwi otwiera nasz współlokator Damian. Jest równy ze mną wzrostem, ale jest bardziej barczysty i przy sobie. Stoi w samych galotach, nie byle jakich, bo z napisem Lacoste. Twarz ma w kształcie pestki z jabłka, mruży oczy, w kąciku ust błyszczy mu ślina. Zerka z politowaniem na kwiaty w mojej ręce.

We mnie zderzają się galaktyki, zaciskam pięści, jakbym miał nimi wydobywać węgiel. Cząsteczki mojego ciała są pełne nienawiści, którą pragnę pluć. Wyobrażam sobie, że wale frajera w kroczę, potem nadziewam na kolano, krew z nosa farbuje mu ryjec na bordowo. Na koniec skaczę po nim, by złamać żebra.

Wchodzę w głąb mieszkania, zdzira słucha Jeden Osiem L. Szarpię Jagodę za kudły i przeciągam do łazienki. Jagoda beczy, prosi bym przestał. Niezruszony zdzieram z niej szmaty. Jestem gotów popełnić zbrodnie. Zabić. Zgwałcić. Wsłuchuję się w łomot serca Jagody, która z trudem łyka powietrze. Zostawiam ją tak przytuloną do mokrej maty.

Wyciągam pięść przed nos Damiana.

— Przekaż kwiaty Jagodzie, dziś nasza rocznica.

Biorę walizki i walcząc z siła grawitacji odchodzę. Na ostatnim półpiętrze zacząłem płakać, narodowy duet o sobie przypomniał. Poleciałem pięknie, nic nie zamortyzowało upadku. Urywa mi się film.

Budzę się w radiowozie, policja dostała zgłoszenie, że ktoś wszczyna burdy. Mam rozcięty łuk brwiowy, językiem odkrywam brak połowy siekacza. Łeb mi pęka od bólu. Kilka razy tracę przytomność. Szaro-niebieskim rydwanem mknę do szpitala.

W nim lekarz w wymachuje igłą oraz opowiada mi o przedmiotach, które wyciągał z ludzkich odbytów, będąc na nocnych dyżurach. Po szyciu robią mi tomografię. Konował zostawia mnie na dwudniową obserwację.

Rano budzą mnie pierdy babci z sąsiedniego łóżka. Zajada Monte, zagryza rogalikiem i czyta dziennik rozłożony na kołdrze. Jest bardziej pomarszczona niż wysrana koszula. Za oknem jak na złość budzi się powoli wiosna. Pojawia się pielęgniarka, wręcza mi świstek od policjantów. Wezwanie na komendę.

Leżę bez żadnych myśli, zatrzymuję wzrok na ostatniej stronie gazety. Wyostrza mi się obraz, z rubryczki odczytuję wyniki losowania Lotto.

Podarowałem mojej byłej bukiet wart dziesięć milionów złotych.

Koniec

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Narrator rok temu
    Po długich wakacjach spodziewałbym się doskonałego tekstu i nie zawiodłem się. ?

    Absurdalny i roszczeniowy świat, w którym każdy czegoś żąda, nikt nie chce ofiarować: żona, szefowa w pracy, nawet mamusia, ale bohater jakoś daje sobie radę — dopóki walizki z jego rzeczami nie stoją przed drzwiami mieszkania.

    Intrygujący motyw z kuponem lotto w wiązance kwiatów — pomyśleć gdyby ktoś wygrał główną nagrodę?

    „Studiuję administrację, wybrała kierunek drogą loterii. ”
    ->
    „Studiuje administrację, wybrała kierunek drogą loterii. ” (trzecia osoba)

    Miło Cię widzieć po przerwie. Daję piątaka i pozdrawiam. ?
  • Vincent Vega rok temu
    Dziękuję bardzo za przeczytanie. Zamierzenie bohater został przedstawiony w jak najgorszym świetle i miał raczej budzić antypatie. Jednocześnie perspektywa pierwszoosobowa oraz pisanie w czasie teraźniejszym miało w stu procentach pozwolić utożsamić się z bohaterem. Chciałem by w czytelniku pojawiła się myśl, co by zrobił na jego miejscu.

    Pozdrawiam serdecznie ?
  • Narrator rok temu
    Vincent Vega

    Bohater nie musi być chodzącym ideałem, żeby go polubić; wystarczy że jest ludzki.

    Na jego miejscu prawdopodobnie nic bym nie zrobił; po prostu starałbym się przeżyć jeszcze jeden dzień. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania