Połamańce (cz. I.)

Trzy razy obracam łyżką w prawo, cztery w lewo. Czuję fusy taniej, mielonej kawy na ustach. Poczekam aż opadną na dno. Cierpliwości. Kofeina i złote światło poranka, wpadające przez duże kuchenne okno, jak blask hopperowski ratują mój początek dnia. Dobra jest cisza, większość ludzi jeszcze śpi, mam przed sobą cały dzień. Nadzieja, słońce, niebo bezchmurne. Jak dobrze, że nie ma ani jednego chmurzyska. Oby tak dalej. Rząd wysokich, starannie przyciętych tui na podwórzu przed blokiem koi wzrok.

O, a to kto? Sąsiad wychodzi do pracy. Idzie wyprostowany, silny, żywy, żywiołak taki, wraca na swój stary szlak: klatka schodowa – klatka urzędowa.

Odwracam się od okna.

 

*

 

Kończę sznurować buty. Przypominam sobie, że zostawiłem portfel na stole. Cóż, trzeba wejść do pokoju w butach, nie chce mi się ich zdejmować. Powinienem odkurzyć, przynajmniej dywan i pod krzesłami, pod stołem. Potem posprzątam, pozamiatam tu porządnie.

Drzwi od mieszkania zamykam po cichu. Nie chcę, żeby ktoś mnie zobaczył. Wczoraj przed wyjściem słyszałem skrzypienie drzwi od mieszkania sąsiadki. Odczekałem chwilę, obejrzałem jej zmęczoną twarz przez wizjerek. Tup, tup, tup. Poszła.

Schodek za schodkiem, szeroka przestrzeń na półpiętrze. Gdy popsuje się stara pralka będę musiał kupić nową. Tu można odpocząć. Ci faceci zawsze się krzywią, gdy trzeba wnieść coś ciężkiego na trzecie piętro. Nie dziwię im się. Nawet jak powiem, że im pomogę to i tak wezmą kasę. Na półpiętrze można przynajmniej przystanąć i odetchnąć. Odetchnąć, oddychać, dychy. Po trzy dychy bym dał za wniesienie pralki, za lodówkę dwie. Nie więcej.

Sąsiadka z parteru wstała. Słyszę za drzwiami transmisję mszy, pogłośnioną na cały regulator. Przystanąłem. Dobrze im jest. Wierzącym. Nie zazwyczaj dobrze, lecz w wyjątkowych momentach, gdy nie wstaje słońce. Gdy nastaje taka ciemność, że oko wykol. A może zazwyczaj też? To pewnie zależy od stopnia wiary. Uważam, że lepiej być smutnym niż naiwnym. Transsubstancja mogłaby być kontrowersyjna jak transseksualizm, ale nie jest.

 

*

 

Dziś czwartek. Cholera, spóźnię się. Odkąd silnik zaczął pobierać olej, muszę od czasu do czasu sprawdzać poziom. Wyjmuję z bagażnika starą poplamioną szmatę i lejek. Ostatnio było za literką „L”, jak przekroczy literę „L” dolewam jeden lejek. Ile to mililitrów? Mało, nieważne. Jeden lejek, nieduży. Na tydzień. Trzeba, nie mogę się rozkraczyć na trasie, oj nie.

Naciskam przycisk pod stacyjką i podnoszę klapę. Odkręcam zakrętkę, wyjmuję wskaźnik, wycieram szmatą. Wkładam z powrotem. Wyjmuję. Przekroczyło literkę „L”. W tydzień przekroczyło literę „L”. Muszę pojechać do mechanika. Muszę, choć nie chcę. No, ale muszę, kurczę. Załatwię to w weekend, na sobotę się umówię. Nie. Sprzedam tego gruchota. Koniec. Pozbędę się starego grata. Pierdolę to, pozbędę się go i będę jeździł szynobusem. Godzinę dłużej będę dojeżdżał, dłużej zajmie mi powrót z roboty, ale przynajmniej można się przespać, albo książkę poczytać. Przynoszę z bagażnika plastikowy pojemnik z olejem, wkładam lejek, nalewam. Czyszczę wskaźnik, wkładam znów, wyjmuję: literka „L” przekroczona”. Okej, zakręcam. Tylko tak nie za mocno, bo potem ciężko otworzyć. Kiedyś się zapiekło i mocowałem się z tą zakrętką pięć minut. Zamykam klapę.

Daleko na trawniku przechadza się dumnie rudy kot. Kot, czy na pewno? Taki gruby? Może to kotka kotna. Kotna, niedługo wyda na świat potomstwo. A potem będzie zima, nie mogę myśleć o kotach zimą. Otwierajcie piwniczne okienka. Nie otworzymy. Dokarmiajcie koty. Nie dokarmimy. Dokarmiajcie! Nie zostawiać jedzenia, plaga szczurów! Ale na gryzonie najlepsze są koty. Ach tak, dokarmiajmy! A może to nie jest kotka, ale kot? Nie odróżniać płci - żałosne. No nie dajmy się zwariować, z tej odległości nic nie widać. To może Rudy kot głupiej Elżbietki, czym ona go karmi? Nie, ona chyba nie ma rudego kota. Tamten jest rudo-biały. Opas, brojler, tucznik, Jezu Chryste. Gruby Jezus Chrystus zimą cierpi za miliony, bo zamknęli piwniczne okno, gdzie się trzy lata temu Judasz wieszał na rurze grzewczej. Elżbietka krzyczała jak go odcinali. Tak krzyczała, jak nie krzyczy żaden człowiek o zdrowych zmysłach. Zamykam klapę. Wsiadam, przekręcam klucz w stacyjce.

W drogę.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • befana_di_campi 08.10.2020
    Jakbym czytała prozę Anny Kowalskiej [tej pani od Marii Dąbrowskiej]. Równie monotonna.
    Ocen nie dałam ;-)
  • P.J.Otter 09.10.2020
    Ciężko było doczytać do końca (a to dopiero część 1 z tego co widzę). Taki fragment o czymś i o niczym jednocześnie. Smętny i jakby bez życia. Beznamiętnie odklepany, momentami chaotyczny. Zupełnie nie mój klimat.
  • Garść 09.10.2020
    Bardzo realistyczny łamaniec psyche z prozy życia. Dobrze się czyta. Prawdą tchnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania