Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Polana blondyny, w lekkim prześwitującym odzieniu... yanko wojownik 1125

Tekst zainspirowany, fragmentem opka zamieszczonym na pitoleniu przez Panią Margeritę

 

Kto by pomyślał, że ten wyjazd na grzyby przeistoczy się w surwiwal horror. Ja i moi trzej kuple, jak w jeden weekend, w każdym z letnich miesięcy. Udaliśmy się na grzyby, które bardzo lubiliśmy potem spożywać, w każdej postaci.

W głębi znanego nam lasu, rósł bardzo zwarty młodnik, zdawał się nie do przebycia. Nikt nie pamiętał czasów, kiedy go nie było. Wyglądało też, jakby nie podrastał, nie starzał się. Nie schły mu dolne gałęzie, od runa do podszytu był zszyty gęstwiną, ale to pewnie było takie wrażenie, patrząc na niego spośród drzew, z lasu który go otaczał.

Wymijało się go, ale nigdy nie obchodziło dookoła, nie wiadomo zatem dokąd sięgał.

Był i nikt weń nie wchodził, skoro nie wchodził, to prawdopodobne, że grzyby mogły tan rosnąć takie, że gdyby wejść i spojrzeć, to jakby ktoś rozłożył dywan z motywem kapeluszy.

- Rozmawialiśmy o tym, stojąc w czwórkę przed jego ścianą.

Nie zajęło nam dużo czasu podjęcie decyzji o wejściu, by potwierdzić wysnutą teorię lub przekonać się, że tak nie jest.

Ja i moi kompani, wiele godzin przedzieraliśmy się przez gąszcz zarośli. Po drodze drzewa stawały się coraz grubsze, runo, podszyt i korony zaczynały się rozwarstwiać, aż stawały się rozróżnialne, z zaznaczoną granicą stref, choć wciąż dokoła był gąszcz. Chyba musieliśmy chodzić w kółko - nie wiadomo jak długo.

Umęczeni, w końcu dotarliśmy do polany, znać było, że to niezwyczajne miejsce i jakby czuło się tam czary - to pewnie efekt zmęczenia w obliczu wizji odpoczynku - klarowna myśl.

Pusto, cicho, miło, dziewiczo, teren porośnięty miękką przyjemną w dotyku i jakby ciepłą trawą, jakby nikogo nie było, a może tylko pozornie?

- Stajemy tu obozem, to już nie grzybobranie, to eksploracja - stwierdził Edgar - na drugim końcu polany jest małe źródło, anektujemy to miejsce - jutro.

Odpoczynek - szybka decyzja, której nikt nie negował.

Sen ściął nas z nóg i wprost na trawę rzuciło zmęczenie.

Po przebudzeniu spojrzałem na jednego z mych towarzyszy - Edgara. - Był przerażony, ale też dziwnie szczęśliwy, jednocześnie, sapał, błądził wzrokiem, czasem się uśmiechał.

Nie wiedzieliśmy jeszcze, że polana była łonem tajemniczej blondyny, której mężczyźni w swej przyziemności, nie mogą dostrzec od razu, objawiała się im tylko w snach, chcąc pozyskać nasienie.

Po tym pierwszym przebudzeniu, niewiele mówiliśmy, porozumiewawczo spoglądaliśmy po sobie, nie komentując poszarpanych portek Edgara, który sam był wciąż jakiś dziwny.

Sen spadał na nas jak drapieżnik, po kolejnych przebudzeniach czyjeś kolejne portki były poszarpane. Kiedy już wszyscy mieliśmy je w strzępach, Edgar powiedział - ona jest blond, ma taką zwiewną, miejscami przezroczystą suknię. Po czym uśmiechnął się.

Po każdym przebudzeniu, znów zasypialiśmy, a ona wchodziła w nasze sny, doprowadzała do stanu podniecenia, powstrzymywała przebudzenie i schodziła przed wytryskiem nasienia, które padało na młodą, miękka trawę.

Cała nasza czwórka doznała tego podczas dwóch nocy - chyba dwóch, nie wiedzieliśmy, właściwie jaka jest aktualnie pora dnia lub nocy. Nie widzieliśmy słońca, panował półmrok o różnym natężeniu, na przemian z mrokiem, w którym tylko dupy świetlików kreśliły szlaki przelotów.

Po zapłodnieniu polany mieliśmy stać się nawozem dla tego, co powstawało z połączenia naszego nasienia z podłożem, w tym miejscu o czym nie mieliśmy jeszcze pojęcia.

W krótkich okresach przebudzeń, odbywaliśmy wycieczkę do źródełka. Nie jedliśmy, raczyliśmy się tylko wodą ze źródła i znów zasypiali.

Podczas kolejnego snu, zdominowanego przez blondynę, zza ramienia blond-wampa, w trakcie, kiedy ta mnie ujeżdżała, wychyliła się wróżka o imieniu Marg i przekazała mi myśl, wg. przekazu telepatycznego od niej, mieliśmy kopulować z blondyną do zgonu, tryskać nasieniem na polanę, a potem stać się nawozem dla tego, co miało z tego wyrosnąć i gdyby nie senna wróżka Marg, nie ujrzelibyśmy już świata poza polaną.

Po kolejnym wspólnym przebudzeniu, opowiedziałem moim przyjaciołom, co prawdopodobnie się dzieje. Byliśmy bardzo słabi, Edgar nie słuchał, nie rozmawiał, widać że chciał już tylko spać.

We trzech postanowiliśmy czym prędzej się stąd wynieść, nim znów sen zrzuci nas z nóg. Edgara, zabraliśmy siłą.

Walcząc ze snem, staraliśmy się utrzymywać jeden kierunek. Pośród grubych, starych pni, gdzie z czasem było coraz więcej gąszczu, głównie młodych buków, lip i dębów.

Czas mijał, ciemności zastępował półmrok, półmrok mrok.

Po wielogodzinnym, wyczerpującym marszu, przedzierając się przez coraz gęstsze krzewy, wyszliśmy przed młodnik.

Tu uderzyły w nas promienie słońca, przechodzące przez korony drzew znanego nam lasu.

Starszy człowiek patrzył na nas z przerażeniem. - Zapytał - Przepraszam szanownych panów, czy to panowie, kilka minut temu weszli w młodnik, około pięćdziesiąt metrów stąd?

- Tak, my, ale chyba nie dzisiaj i chyba dużo dalej.

- Aha, to dobrze, że to panowie, nie ma po co jak widzę tam szukać grzybów. - Po tych słowach, oddalał się w pośpiechu.

Popatrzyliśmy po sobie. - Brudni, w poszarpanych ubraniach ze strzępami siatek na grzyby zamocowanymi na łokciach, praktycznie z nieokrytymi wstydami, z kilkudniowym zarostem...

- Gdyby nie Marg...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania