Polityka
Jak co tydzień po mszy farnej,
Chłopy siedzą w knajpie gwarnej.
Ruch przy barze jest zwiększony,
A przez kogo? To przez żony.
Każdy piwko łyknąć pragnie,
Zanim żonka szybko zgarnie.
Zaś w tym czasie wiejskie panie,
Robią w grupkach obrabianie.
Jak coś tylko się wydarzy,
Na językach już się smaży.
Szef Mossadu sam główkuje,
Że tych danych nie zyskuje.
Pora obiad zjeść już w kupie,
Pewnie kotlet jest po zupie.
To tradycja częsta nasza,
Że rodzinkę się zaprasza.
Szwagier z teściem choć przy stole,
Zapomnieli o rosole.
W wir dyskusji się rzucili,
Mało wazy nie rozbili.
Wuj z kuzynem druga para,
Wątkiem ich się stała wiara.
Troska wielka obu trawi,
Czy ksiądz dobrze błogosławi.
Główne danie gdy podano,
Wreszcie ciszę usłyszano.
Każdy kotlet penetruje,
Kapustą się delektuje.
Nagle się rozgląda każdy,
Już swój talerz nie jest ważny.
Z jelit komuś zeszło parcie,
Co dręczyło go uparcie.
Od żołądka przez zwój kiszek,
Żołądkowy bazyliszek.
Śledzi zgniłych beczka- pikuś,
Towarzyski taki psikus.
Gaz w salonie tlen wypiera,
Płuca walczą, mózg umiera.
Zapach siarki wszyscy czują,
Ciocia z wujem wymiotują.
Na ten widok większość zgodnie,
Popuściła w swoje spodnie.
A przytomni ci co byli,
W mig się szybko ulotnili.
Z opowieści morał płynie,
Nie przy stole przecież świnie.
Wietrzyć głowy nam wypada,
To dla Sejmu też jest rada.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania