Polska Opowieść Wigilijna część 1
Zainspirowana przez Charlesa Dickensa
Rozdział l
Duch Marka
Zaczęło się od tego, że Marek zmarł, zapijając się na śmierć. Zgon stwierdził wezwany lekarz pogotowia i po jego badaniu pozostało tylko zawiadomić zakład pogrzebowy. Stefan wspólnik Marka był tym, który jako pierwszy zastał leżącego na podłodze własnego mieszkania partnera biznesowego i później powiadomił o jego zgonie. Marek był martwy jak kłoda drewna i nic już nie mogło zmienić tego stanu, a zwłaszcza posiadane przez niego pieniądze. Obaj byli wspólnikami kilka lat, od czasu jak po zmianach ustrojowych kupili, dając w łapę tym na górze, bardzo tanio dobrze prosperujące państwowe przedsiębiorstwo. Stefan był też jedynym spadkobiercą i przyjacielem Marka oraz jedynym człowiekiem, który nie musiał iść za jego trumną, pozostali żałobnicy, czyli pracownicy zakładu mieli obowiązek towarzyszyć szefowi w ostatniej drodze. Ceremonie celebrowało pięciu księży i za to otrzymali sowite wynagrodzenie, do pomocy mieli dwudziestu ministrantów. W kondukcie brały udział władze miasta, kilku posłów, senatorów oraz trzech ministrów, wszystko po to, żeby się przypodobać żyjącemu wspólnikowi i przybyłym przyszłym wyborcom. Trumna ze względu na panujące upały była przewożona w klimatyzowanym karawanie, z tyłu szła i grała utwory żałobne specjalnie wynajęta dęta orkiestra zlikwidowanej kopalni, w tej ostatniej drodze na wieczny spoczynek. Stefan dostojnie szedł za orkiestrą i nie był zbytnio przejęty tym wydarzeniem, okazał się realistą, w dniu pogrzebu obmyślił korzystny interes.
Stefan nie kazał wykreślić nazwiska Marka z wizytówek i z dokumentów firmy.
Jeszcze przez wiele lat od tamtego wydarzenia na szyldzie przed zakładem można było czytać:
„Stefan i Marek”. Firma miała doskonałą opinię i była znana powszechnie. Interesanci w sprawach handlowych zwracali się elektronicznie do Stefana albo Marka, on zaś zawsze odpowiadał w imieniu dwóch wspólników. Było to dla niego bardzo korzystne i nie przejmował się, do kogo się zwracano, w przypadku powstania jakiegoś problemu, to okazywało się, że drugi wspólnik o niczym nie wiedział i za to przepraszał.
Trzeba też przyznać, że Stefan miał spryt i silną wolę, gdy chodziło o zysk. Stosował przepisy prawne, które umiejętnie chwytały w kleszcze nieczytających dokładnie dokumenty, jak imadło ściskały ich portfele, ze skóry obdzierały swoją ofiarę, nie wypuszczając jej, aż po doszczętnym oskubaniu. Doskonale jak inni rekiny finansjery realizował dla swoich potrzeb wszystkie podpisane umowy, był to jednym słowem chciwy i pazerny łotr. Twardy i ostry jak stal; zamknięty w sobie, istny sęp. Wredny charakter podkreślały rysy twarzy, pogrubił mu się nos, pomarszczyły policzki, uczyniły jego ruchy drapieżne jak u kota, krwią podbiegły oczy i okrutnie wykrzywiał usta, gdy się złościł. Gniewnie brzmiał jego ostry głos. Przedwczesna siwizna pokrywała jego głowę, brwi i wypielęgnowaną brodę. Tam gdzie się pojawił powodował swoim charakterem brzydką aurę, specjalnie na hali zwiększał ciepłotę podczas upału nie pozwalając otwierać okien i robić przeciągów, niezmiennie w zimie ograniczał ogrzewanie nawet w dzień wigilii Bożego Narodzenia.
Zmiany pogody nie miały wpływu na Stefana. Żadne ciepło nie mogło ogrzać jego charakteru i żaden mróz jeszcze bardziej go oziębić. Niepogoda nie wiedziała, z której strony go zaatakować, największy deszcz, śnieg, grad czy zawierucha miały nad nim wyższość pod jednym tylko względem: one często okazywały się szczodrymi, spadały na świat i ludzi hojnie, dla Stefana zaś takie pojęcia, jak szczodrość lub hojność w ogóle nie istniały.
Nie zdarzyło się nigdy, aby ktoś z przyjaznym uśmiechem zatrzymał go na ulicy i powiedział:
Cześć Stefan jak się masz, co u ciebie słychać.
Wpadnij do mnie w odwiedziny, wypijemy z tej okazji kielicha.
Podwładni panicznie bali się go prosić o podwyżkę.
Nikt nie ośmielił się zapytać go o godzinę.
Żadna kobieta ani mężczyzna nie pytali Stefana o drogę.
Nawet koty i psy bezdomne musiały go znać, bo gdy nadchodził uciekały od niego jak najdalej.
Osoby finansowo oszukane i okradzione przechodziły najszybciej jak mogły na drugą stronę ulicy.
Nic nie obchodziło Stefana, tego właśnie chciał. Kroczył dostojnie przez życie, poniżał wszelką ludzką sympatię, to wybrał Stefan za cel i tego się trzymał niewzruszenie. Odstręczanie od siebie, przerażanie lodowatym chłodem spotykanych ludzi było dla niego tym, czym jest słodki łakoć dla łakomczuchów.
W wigilię Bożego Narodzenia, Stefan siedział wygodnie w skórzanym fotelu i pracował w biurze. Dzień był pochmurny i przeraźliwie mroźny, spowodowany północnym frontem. Samochody poruszały się wolno po zatłoczonej oblodzonej ulicy, a ludzie w przeciwieństwie do pojazdów szli szybko dla rozgrzania. Zaledwie była godzina trzecia, a już było ciemno. Przez cały dzień nie zaświecił nawet promyk słońca. W oknach sąsiadujących z fabryką biurowców świeciły się światła. Mgła wdzierała się do budynków, a była tak gęsta, że tonęły w niej domy po przeciwnej stronie szerokiej alei. Patrząc na mgłę, można było sądzić, że natura zezłościła się na ludzi i wprowadziła jakieś złowrogie praktyki.
Drzwi jego biura były otwarte, Stefan lubił mieć wszystko na oku, a zwłaszcza swego asystenta, który siedział przy swoim biurku i pracował wytrwale. Grzejnik centralnego ogrzewania w biurze Stefana był ustawiony na całą moc, w pomieszczeniu asystenta był zakręcony. Zziębnięty pracownik nie mógł odkręcić zaworu, ponieważ od dłuższego czasu termostat był uszkodzony. Ile razy pracownik próbował zwiększyć temperaturę, szef przypominał, że go ukręci i zaleje niższe kondygnacje. Asystent owinął szyję szalikiem i usiłował ogrzać się od ciepła lecącego z biura Stefana, a ponieważ siedział dość daleko od drzwi, usiłowania jego były bezskuteczne, jedyną marną pociechą było to, że pracownicy na hali jeszcze bardziej marzli.
- Wesołych świąt, stryjku! Niech cię Bóg ma w swej opiece!- odezwał się sympatyczny głos.
Był to bratanek Stefana, który wszedł niezauważalnie, że Stefan zauważył jego obecność dopiero wtedy, kiedy ten do niego głośno przemówił.
- Odbiło ci - mruknął Stefan.
Bratanek Stefana rozgrzany wewnętrznym ciepłem był roześmiany, ładna twarz promieniała, oczy łagodnie iskrzyły.
- Święta tak nazywasz stryju!- zwołał bratanek i dodał: - Jestem pewny, że tak nie myślisz.
- Dokładnie tak- odrzekł Stefan, po czym zakpił: - Wesołych świąt! Jaki masz powód żeby być wesołym?
- Doskonały - odpowiedział. - A jaki ty masz powód, żeby być w tak podłym nastroju stryju? Ty, taki wielki biznesmen?
Stefan, nie miał w tej chwili ciętej odpowiedzi był zmęczony, siedział już kilka godzin i zapoznawał się z kolejnymi licznymi niezrozumiałymi nawet dla tych, co pisali zmianami w przepisach podatkowych na przyszły rok, odpowiedział.
- Realizm.
- Nie bądź taki zgorzkniały stryju - powiedział bratanek.
- Czy mogę być inny zgrzytając zębami? - warknął Stefan.-Muszę żyć w świecie zamieszkałym przez cymbałów! Wesołych świąt!... Do diabła ze wszystkimi świętami! Znać ich nie chcę! Czym są te wszystkie święta dla każdego, jeśli nie falą wydatków? Kupowaniem niepotrzebnie ton żywności, która później ląduje w koszach na śmieci? Zawsze po nich większość społeczeństwa jest bez grosza, z zaciągniętymi lichwiarskimi kredytami w bankach i parabankach. Z każdym Bożym Narodzeniem jesteś o rok starszy i biedniejszy w marzenia. W ten dzień po podsumowaniu przekonujesz się, że po dwunastu miesiącach galerniczej pracy dalej nie masz nic, lub prawie nic. Gdybym tylko mógł, to każdy idiota, włóczący się z życzeniem „wesołych świąt”, zostałby wywalony z pracy i pogrzebany z gałązką choinki zatkniętą w dupie. To byłoby rozsądne i słuszne!
- Stryju! - grzecznie zwrócił się do niego bratanek.
- Baranie! -powiedział stryj surowo. - Świętuj dzień Bożego Narodzenia na swój sposób, a mnie pozwól obchodzić go po mojemu.
- Obchodzić! - powtórzył bratanek i dodał. - Ty go wcale nie obchodzisz stryju.
- Spadaj, do czorta- warknął Stefan.- Jestem ciekawy, co ci dobrego przyniosą nadchodzące święta.
- Przyznaję, że wiele było sytuacji w ciągu roku, z których mogłem wyciągnąć korzyści finansowe, a jednak nie wykorzystałem ich, bo były nieetyczne. -odparł bratanek. - Święta Bożego Narodzenia, zawsze myślę o nich nie tylko jak o pamiątce dla całego świata, ale także jak o chwilach ciepła rodzinnego. Te chwile dobre, pokrzepiające, radosne. Zawsze oczekuję ich niecierpliwie i obchodzę z radością. W całym roku są to jedyne dni, w których wszyscy dobrzy ludzie otwierają serca i pamiętają o biednych i chorych. Dlatego, stryju, nigdy nie wzbogaciłem się nawet o jedną nieuczciwie zarobioną złotówkę, wierzę, że w przyszłości otrzymam wiele szczęścia i radości. Dlatego właśnie je obchodzę.
Asystent Stefana, ślęczący nad robotą w sąsiednim biurze, gorąco poparł te słowa, spostrzegłszy jednak niewłaściwość swego entuzjazmu w ocenie prezesa, zaczął dalej robić szybko notatki.
- Co to za zwyczaje odrywania się od pracy i wtrącania się do rozmowy innych? - skarcił go ostro Stefan. - Odezwij się, choć jednym słówkiem, a nagrodzę ci dzień Bożego Narodzenia zwolnieniem – dodał.
Po chwili poczuł na sobie wzrok bratanka.
- Jesteś wyjątkowo elokwentny. Zastanawiam się, dlaczego nie zasiadasz jeszcze w sejmie czy senacie – zakpił Stefan.
- Nie złość się stryjku. Zapraszam Cię wieczorem na wigilię.
Stefan odpowiedział z ironią, że z pewnością przyjdzie i że zaraz zaczyna się szykować. Niema teraz nic lepszego do roboty.
Bratanek zrozumiał, że była to stanowcza odmowa. Dlatego zapytał łagodnie:
- Dlaczego odmawiasz, stryju?
- A dlaczego się ożeniłeś?
- Bo się zakochałem.
- Zakochałeś się! -powtórzył Stefan, przedrzeźniając go. Dla niego miłość i małżeństwo były największą na świecie głupotą po Bożym Narodzeniu i Wielkanocy.
- Spieprzaj kochany bratanku!
- Stryju ty nigdy wcześniej mnie nie odwiedziłeś. Dlaczego teraz moja żona ma być pretekstem do odmowy zaproszenia?
- Spieprzaj! - powtórzył Stefan.
- Niczego od ciebie nie potrzebuję i o nic cię nie proszę, więc co jest powodem, że nie możemy żyć w przyjaźni?
- Żegnam! I siedząc przy stole wigilijnym pamiętaj, że kolejna elektrownia atomowa na Ukrainie miała awarię tym razem na Zaporożu. Oczywiście Rząd poinformuje społeczeństwo długo po fakcie, a konkretów dowiemy się po latach - powiedział Stefan.
- Jest mi bardzo przykro, że jesteś taki nieprzychylny dla mojej rodziny. Nigdy nie było między nami żadnego konfliktu, do którego dałbym ci powód. Zaprosiłem Cię na święta, chociaż odmówiłeś. Jednak zostanę przy dobrym i radosnym nastroju. Wesołych świąt, stryju!
- Żegnam - warknął Stefan.
- I wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!- dodał na odchodne.
- Odczep się ode mnie! – krzyknął w odpowiedzi Stefan.
Bratanek opuścił stryja. Zatrzymał się jeszcze i złożył życzenia asystentowi, który choć mocno wychłodzony to okazał się życzliwym, odpowiedział na życzenia uprzejmie i serdecznie.
- I drugi idiota się znalazł - powiedział głośno Stefan, jak usłyszał wzajemne składanie wylewnych życzeń.
- Mój asystent zarabia miesięcznie tysiąc pięćset złotych, za to utrzymuje całą rodzinę i mówi o „wesołych świętach”. Chyba mu odbiło, powinienem wysłać go do czubków. Choć jest taki pracowity – szeptem powiedział do siebie Stefan.
Bratanek wychodząc minął w drzwiach, dwóch wchodzących studentów, którzy grzecznie i głośno przywitali się ze wszystkimi obecnymi i poprosili o rozmowę z panem prezesem.
Weszli stanęli przy biurku Stefana, skłonili się uprzejmie.
- Przedsiębiorstwo Stefan i Marek? - zapytał jeden z nich, spoglądając do notatnika. - Mam przyjemność rozmawiać z panem Stefanem, czy z panem Markiem?
- Pan Marek zmarł cztery lata temu - odpowiedział Stefan.
- Przedstawiam nasze pełnomocnictwo do zbierania funduszy na świąteczny cel „szlachetna paczka” dla biednych rodzin, których nie jest stać na żywność i ubrania, a co dopiero na prezenty dla swoich dzieci -powiedział wyższy z nich, wyciągając przed siebie ostemplowany papier.
- Czy możemy liczyć na wsparcie ogólnokrajowej inicjatywy? W zamian umieścimy nazwę firmy w wykazie sponsorów – dodał niższy.
Stefan zmarszczył się okrutnie, wykonał nieokreślony gest ręką i zwrócił dokument przybyłym.
- Z okazji świąt Bożego Narodzenia ludzie bogatsi i firmy nie uchylają się od wsparcia biednych i potrzebujących. Właśnie teraz, w czasie zimy i silnych mrozów szczególnie narażeni są oni na niedostatek i chłód. Obowiązkiem zamożnych jest, przychodzić z pomocą osobom pozbawionym środków do życia… - powiedział niższy z kwestujących.
- A od czego jest państwo i jego administracja, na którą i ja płacę podatki- przerwał mu Stefan.
- Niestety jest nieudolna i robi nie wiele - podał wyższy.
- Noclegownie, domy dziennego pobytu i domy dla matki z dzieckiem, domy opieki, banki żywności czy te instytucje przestały istnieć? - zapytał Stefan.
- Oczywiście istnieją, a pragnieniem wszystkich potrzebujących jest, żeby się stały niepotrzebne - powiedział niższy.
- Rozumiem, że te instytucje istnieją i są dostępne dla potrzebujących? - dopytywał się Stefan.
- Stale są czynne - powiedzieli jednocześnie.
- Panów prośba i to, co panowie na początku powiedzieli, bardzo mnie zaniepokoiło, że została wstrzymana ich działalność. Kiedy potwierdziliście ich funkcjonowanie, ucieszyłem się ogromnie, iż tak nie jest – podsumował Stefan.
- Czy możemy liczyć na wsparcie finansowe pana firmy, pomimo tak zdecydowanego oporu przed udzielaniem pomocy - zapytał wyższy.
- Nic nierobom nie dam, niech w końcu wezmą się za robotę, a nie wyciągają ręce po darmowe. Mam dość próżniaków. Płacę podatki i tym wspieram instytucje, o których wcześniej wspomniałem. Niech tam chodzą ci, którym jest wiecznie mało - oznajmił Stefan.
- Niewiele osób otrzyma tam pomoc, a są i tacy, co bardzo wstydzą się swojej biedy i życia w ubóstwie. Bardzo dużo osób wolałoby raczej umrzeć, niż tam iść i prosić o wsparcie - powiedział niższy.
- Jeżeli tak wiele osób wolałoby raczej umrzeć, powiedział Stefan niech to zrobią i zmniejszą nadmiar ludności w kraju. Zresztą mało mnie to interesuje – stwierdził Stefan.
- Bardzo łatwo z problemami społeczeństwa tego najbiedniejszego można się zapoznać, potrzeba tylko trochę dobrej woli - zakomunikował wyższy.
- Ani mi to w głowie, to nie mój problem. Wystarczy tego dobrego, żegnam panów i proszę zawracać głowę komuś innemu – tym stwierdzeniem definitywnie zakończył rozmowę Stefan.
Studenci zrozumieli, że nic nie otrzymają na szlachetny cel, pokiwali głowami i wyszli. Stefan zabrał się do pracy, zadowolony z siebie za spławienie żebraków.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania