Polska Opowieść Wigilijna część 4
Wiał zimny wiatr, było ślisko stali na wiadukcie, w typowy zimowy dzień. Stefan wyciągnął swój aparat i zaczął fotografować.
- Komu robisz zdjęcia? - zapytał z zainteresowaniem duch.
- Popatrz uważnie, to wśród tych osób opatulonych, idących po drugiej stronie ulicy, rozpoznasz wcześniej poznane.
- Teraz poznaje to Catarina idzie obejmując się z twoim bratem Tadkiem, dalej Marek przytula Zosię będącą w zaawansowanej ciąży. Własnym oczom nie wierzę, Darek całuje Xoanę, niosącą na rękach dziecko, za nimi idą rodzice Catariny i Marka, Inez i Józef.
- Chciałeś mi to pokazać, czy opowiedzieć, co się zdarzyło od tej wigilii po trzech latach? - oznajmił duch.
- Nie, chcę na własne oczy zobaczyć, co się zaraz stanie - powiedział Stefan.
Wszyscy doszli do przystanku autobusowego umieszczonego na wiadukcie, dołączyli do czekających osób. Wiatr wiał prosto w twarze, Marek stanął do niego tyłem i przy okazji do ulicy, w ten sposób ochraniał Zosię przed podmuchami. Ulicą nadjeżdżał bardzo szybko samochód osobowy, choć umieszczony wcześniej znak ograniczał prędkość pojazdów do czterdziestu kilometrów na godzinę. Kierowca tego samochodu pomimo bardzo śliskiej jezdni i znaku, pędził grubo ponad setkę. Nagle koła samochodu, co było dla myślącego człowieka do przewidzenia, straciły przyczepność, z impetem wjechał w czekających na przystanku. Catarina, Tadek, Zosia, Xoana chroniąca sobą dziecko, Darek, Inez, Jozef i nieznana kobieta, zostają przygnieceni do przystanku i umieszczonej za nim barierki wiaduktu. Samochód zgniata ich, wyłamuje barierkę i spada z wiaduktu.
- Kierowca zabił osiem osób i zranił wiele w tym synka Xoany i Darka - powiedział ze łzami w oczach Stefan.
Marek minięty wcześniej o włos, przez pędzący pojazd, dobiega do krwawej miazgi, jaka pozostała z Zosi. Tuli to, co z niej pozostało i nienarodzonego dziecka, wyje z rozpaczy.
- Co stało się z kierowcą? - zapytał się duch.
- Zupełnie nic, wyszedł z rozbitego samochodu z niewielkimi zadrapaniami.
- Kara była surowa dla kierującego?.
- Taką zapowiadali w prasie i telewizji, skończyło się jak zwykle, za każdego zabitego pół roku więzienia, rannych i nienarodzonych Sąd nie policzył. Nawet nie zasądzono odszkodowań dla kalek, powstałych w wyniku wypadku.
- Katastrofę na taka skalę tak skutecznie pod dywan zamietli, a to ciekawe.
- Jeszcze większe przekręty i zbrodnie wymiar sprawiedliwości nie zauważa, powiedział Stefan.
- A ty co, nic, stałeś jak dupa, ja bym szmaciarzowi łeb urwał i w dupę wsadził, razem z tą sprawiedliwością! - wykrzyczał duch.
- Pamiętaj zemsta smakuje najlepiej na zimno.
- Kierującemu zawodowo i towarzysko zaczęło się jakoś mniej powodzić, pomimo odsiedzenia roku w więzieniu, z zaliczeniem aresztu. Wyszedł za dobre sprawowanie i teraz czekam.
- Na co? - zapytał się duch.
- W niedalekiej przyszłości straci coś, co będzie kochał najbardziej na świecie, a bez tego nie będzie mógł dalej żyć.
- Jeżeli nic wartościowego nie będzie miał, lub ty wcześniej umrzesz, albo wyjedziesz bardzo daleko, to co wtedy, upiecze mu się?
- Przewidziałem to, straci to, co jeszcze ma, zdrowie i o każdy dzień zmuszony będzie walczyć jak lew, a po śmierci nikt nigdy nie zapali świeczki na jego grobie, pozostanie zapomniany.
Duch patrzył na rozpaczającego Marka, który stracił właśnie wszystko, co kochał.
- Co się stało z Markiem? - zapytał duch.
- Przepisał cały ogromny majątek na mnie i zaczął pić, nie byłem wstanie wyciągnąć go z rozpaczy.
- Może jak bym w tym czasie myślał logicznie i nie rozpaczał to może by się udało.
- Słyszałeś o takim powiedzeniu, że nieszczęścia chodzą parami i w tym czasie tak było. Tadek i Catarina mieli synka, któremu dali imię po mnie Stefan, tak bardzo chcieli mnie w ten sposób uhonorować. Wychowaniem juniora po śmierci rodziców zajęli się dziadkowie, ja w tym czasie unowocześniałem produkcję w naszej fabryce, pilnowałem Marka i w wolnych chwilach od pracy nienawidziłem całego świata. Bardzo dużo krzywdy niewinnym ludziom wyrządziłem, całą żółć wylałem i dopiero śmierć Marka, podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Szybko stałem się bogaty, lecz nie zapewniłem sobie i najbliższym odpowiedniej ochrony, dla tego nie byłem przyszykowany na atak. Gangsterzy ochraniani przez grupę polityków i niewielką część osób z wymiaru sprawiedliwości, jednak bardzo wpływową. Porwali małego Stefanka, mordując w okrutny sposób moich rodziców, w ten sposób chcieli pokazać, że z nimi nie ma żartów. Zażądali wysokiego okupu, którego pomimo szczerych chęci nie byłem w stanie wpłacić. Bałem się bardzo, nie ufałem policji i wynająłem najemników byłych komandosów, oni szybko wpadli na trop porywaczy i rozprawili się z nimi cichutko po swojemu. Wychowanie dziecka powierzyłem, wynajętym sprawdzonym osobom, sam tylko obserwując i nadzorując ich z daleka.
- Bardzo ciekawe to było, tylko nasze spotkanie musimy zakończyć, czekają na ciebie inni - powiedział duch.
Stefan zanim się spostrzegł, siedział z aparatem fotograficznym w rękach na swoim łóżku w sypialni. Szybko wstał podszedł do komputera, zgrał zdjęcia i skorzystał z łazienki. Jak wychodził spotkał drugiego umówionego.
Rozdział 3
Odwiedziny drugiego ducha
Nagłe spotkanie spowodowało, że Stefan odruchowo podskoczył.
- Ale mnie wystraszyłeś.
- Kim jesteś, jeżeli wolno zapytać, powiedział Stefan.
- Jestem duchem tegorocznego Bożego Narodzenia oznajmiło widmo głosem osoby wykształconej i obytej. - Przypatrz mi się dokładnie, będę teraz twoim przewodnikiem.
Stefan popatrzał na ducha wnikliwie, szybko go oceniając, z podobnymi tylko, że z żyjącymi miał ciągle do czynienia. Stale przychodzili w poszukiwaniu pracy zebrało się tego w sumie z kilka tysięcy, prosili o jakąś pracę z dobrą płacą starczającą na cały miesiąc, a ten jakby to nie był duch były jednym z nich. Często na sobie mieli pożyczone ubrania, żeby lepiej wyglądać w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. Widział przed sobą mężczyznę około trzydziestu lat, prawdopodobnie według pań przystojnego, ubranego w drogi garnitur, jedwabną koszulę i buty zrobione z krokodylej skóry na zamówienie. Wszystko w najwyższym gatunku i od znanych projektantów, sposób ubierania przypomniał mu styl Marka w najlepszym okresie jego życia. W ręku trzymał staroświecką rzeźbioną laskę, był to jedyny element niepasujący do pozostałości. Postawa przybysza wskazywała, że jest to człowiek dynamiczny i odnoszący sukcesy w życiu i pracy.
- Popatrzyłem sobie i co z tego ma wyniknąć - powiedział Stefan.
- Dotknij ręką mojej laski - powiedział duch, wyciągając przed siebie drewniany przedmiot.
Stefan, choć dwuznacznie zabrzmiały słowa, chwycił ją z całej siły, słusznie przewidywał podstęp ducha. Nagle bardzo mocno szarpnęło, na twarzy poczuł powiew silnego wiatru, nic nie widział, pędzili w ciemnej chmurze. Minęła chwila i stali na chodniku przed fabryką Stefana.
Zakład został zamknięty, asystent ubrany w lumpeksową kurtkę, owinąwszy szyje szalikiem, wybiegł na ulicę. Spieszył się bardzo chcąc uczcić wieczór wigilijny w gronie rodziny. Ślizgał się na nieposypanym piaskiem lodzie, upadł, wstał i popędził szybko do domu, aby jeszcze przed wieczerzą pobawić się z dziećmi, za którymi tak bardzo się stęsknił. Poszli za nim, oni nie czuli strasznego zimna takiego jak on. Z głównej ulicy, teraz pogrążonej w mroku z powodu awarii, skręcili w bramę starego budynku bardzo zniszczonego będącego pod zarządem administracji miasta. Podwórkiem przeszli na skróty przez inną podobnie odrapaną bramę, wyszli na drugą ulicę, ta w przeciwieństwie do poprzedniej była ładnie oświetlona. Widocznie tutaj awarii nie było nawet detale zostały pięknie oświetlone, za pomocą lampek ufundowanych przez władze miasta na koszt mieszkańców. Miliony światełek tworzyły wspaniałą dekorację, rozganiały mrok i powodowały, że leżący śnieg iskrzył się tysiącami barw. Wszystko było takie kolorowe i nikt nie zastanawiał się czy nas na to stać i dlaczego stale podwyższają podatki, czynsze, powiększają strefę płatnego parkowania. Zaciągają nowe lichwiarskie kredyty, nie spłacając starych, nie robią remontów infrastruktury z braków środków finansowych, tak ładnie to określają, lecz w okresie świąt i wyborów nikt nie oszczędza. W czasach rzymskich dla ludu był chleb i igrzyska, dziś pozostały tylko te drugie.
Teraz asystent pędzi do domu i nie rozgląda się na boki, tak jak inni. Stefan z duchem w przeciwieństwie do niego, dokładnie rozglądają się i odruchowo podliczają ile to przedstawienie kosztowało.
- Zgodnie z moim wyliczeniem, tylko z tej ulicy za dwa tygodnie oświetlenia zapłacą za prąd jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy złotych, nie wliczając kosztów dekoracji - powiedział duch.
- Dobry jesteś, mi podobnie wyszło - dodał Stefan.
- Sama dekoracja kosztowała jakieś pięćset tysięcy - dodał duch.
- Dalej masz rację, tylko miasto wydało siedemset osiemdziesiąt tysięcy. Nadwyżka to koszty nazwijmy manipulacyjne, o korupcji przy wigilii nie będziemy nawet wspominać, ponieważ ci dobrzy ludzie, co to zrobili, dziś będą dzielić się opłatkiem i nic sobie nie będą mieli do zarzucenia.
- Nie można ukarać ich zgodnie z prawem? – zapytał duch.
- Spróbuj, to zaraz usłyszysz głośny wrzask, że to konkurencja polityczna ich oczernia – wyjaśnił Stefan i dodał. - Szkoda młodzian, że nie żyjesz zatrudniłbym cię z pewnością.
- Wcale nie jestem młody, według miary żyjących mam trzysta lat.
- Przyznam szczerze jestem zaskoczony tą wiadomością - dodał Stefan. - Dobra bez owijania w bawełnę, pokaż, co mam zobaczyć.
Duch po tych słowach bez chwili zwłoki zaprowadził Stefana, pięknie udekorowaną ulicą do mieszkania jego asystenta. Na progu drzwi wejściowych duch zatrzymał się, chwilę myślał i gestem kazał Stefanowi wejść przez ścianę do mieszkania.
Małżonka asystenta, w skromnej, lecz czystej sukni, przyozdobionej gustownie wyglądała bardzo ładnie. Nakrywała właśnie do wigilii, pomagała jej ośmioletnia córka Basia. Syn, dziesięcioletni Piotr, sprawdzał, jak gotuje się czerwony barszcz na zakwasie i co chwilę go mieszał, pilnował jeszcze wodę na uszka. Założył dziś kuchenny fartuszek mamy, żeby nie zabrudzić odświętnego ubrania, bo przebrał się wcześniej i nie chciał pochlapać się barszczem. Musiał przy stole w czasie kolacji jak pozostali wyglądać świątecznie. Pomaganie w kuchni napełniło go dumą, ponieważ tata zawsze mówił, że prawdziwy facet musi być zaradny i umieć wszystko.
Piotrek doskonale wiedział, jak i wszyscy mieszkańcy budynku, że Mirek był jego ojczymem, jednak dla niego i siostry Basi był najlepszym tatą na świecie. Ojciec gotował znacznie lepiej od mamy, wcześniej pracował w barze, jako kucharz i na jego specjały schodziło się pół miasta. Mama pracowała też tam, jako kelnerka, była samotną trzydziestoletnią kobietą, wychowującą dwójkę dzieci. Mirek bardzo młody chłopak zakochał się w niej, zamieszkali razem i w mieście wybuch z tego powodu straszny skandal. Właściciel baru pod naciskiem opinii publicznej zwolnił ich oboje i właśnie wtedy zjawił się tam pan Stefan. Siadł przy stoliku wziął kartę i czekał na kelnerkę, podeszła do niego zapłakana mama, miała przyjąć zamówienie jako jedno z ostatnich, zanim przyjdzie wezwana pilnie przez szefa do pracy jej zmienniczka.
- Dlaczego pani płacze? –zapytał klient.
Sama nie wiedząc, dla czego opowiedziała mu wszystko, chwilę się zastanawiał i poprosił jeszcze do rozmowy Mirka. Rozmawiali długo o ich kwalifikacjach i umiejętnościach, zaproponował mamie pracę w dziale korespondencji i umów. Miała pomagać tam zatrudnionej pani, która za dwa lata miała pójść na emeryturę. Mirkowi zaproponował pracę na stanowisku asystenta i uprzedził o swoim bardzo wrednym charakterze. Warunkiem otrzymania przez tatę pracy było podjęcie studiów zaocznych, jako pracodawca zapewniał pokrycie połowy opłat. Jego przybrani rodzice pomogli mu dopłacając drugą połowę. Powoli kończył studia zaoczne i pracował na stanowisku asystenta w fabryce „Stefan i Marek”. Zarabiał tylko troszkę lepiej, niż jako kucharz. Każdy grosz w domu się liczył, tata pracował sam, a mama zajmowała się domem, bo malutka Bogusia chorowała i jej leczenie kosztowało okropnie drogo. Praca tam nie była marzeniem taty tylko miał dług wdzięczności u swojego szefa, ten jak dowiedział się od taty o chorobie najmłodszego dziecka dał mu wizytówkę fundacji i to ona płaciła zawsze za całe leczenie Bogusi. Wreszcie tata wrócił z pracy i mama od razu w progu zapytała.
- Mirek zaprosiłeś na wigilię pana Stefana?
- Nie miałem śmiałości, nie zaprosiłem.
- Nie przyjdzie? Kochanie, tak bardzo się starałam.
- Jowita, jest taki oschły, czuję się w jego obecności bardzo skrępowany, a on nic nie robi by było inaczej. Nie spędzi z nami wieczoru wigilijnego, lecz z pewnością będzie z nami duchem - dodał Mirek.
- Marna mi pociecha, on jest taki samotny, żal mi go.
- Przecież ty go nie znasz tak jak ja – dodał Mirek.
- Kochanie wystarczyło mi tylko to, co wiem i na tej podstawie wyrobiłam sobie własne zdanie.
- Wszystko gotowe, siadamy do kolacji - oznajmił pan domu.
Cała rodzina zebrała się dookoła stołu, Mirek głowa rodziny, rozpoczął modlitwę i wszyscy głośno modlili się razem z nim. Następnie każdemu z domowników wręczył opłatek, sam też wziął i zaczęli składać sobie życzenia.
- Życzę panu Stefanowi wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia i ciepła rodzinnego, którego nie ma i musi mu bardzo brakować - powiedziała głośno Jowita.
- Kochanie i ja z całego serca popieram te życzenia – powiedział Mireki dodał ciepłym głosem.
- Teraz siadamy do wieczerzy wigilijnej.
Obserwujący wszystko duch, spojrzał na fotografującego Stefana i powiedział.
- Oni życzą tobie tyle dobrego, a ty, co im życzysz, czy im cokolwiek ofiarowałeś.
Stefan zastanowił się i po chwili powiedział.
- Dobrze powiem tylko tobie i proszę nikomu nie powtarzaj.
- Mirek jest synem Xoany i Darka, w wypadku został bardzo ciężko ranny, wysłałem go na leczenie do Szwajcarii. Było bardzo drogie i długotrwałe za wszystko zapłaciłem. Został sierotą, dlatego po powrocie do kraju, zapewniłem mu najbardziej na świecie kochającą rodzinę zastępczą. Wychowywali go jak własne dziecko, kupowali mu znacznie więcej niż było do wychowania dziecka potrzebne, nawet zabawki w większości za własne pieniądze, choć na niczym nie oszczędzałem. Rozpieszczony moim zdaniem za bardzo przez to, nie garnął się do nauki i dopiero incydent w barze skłonił go do studiowania, za nie też w całości płacę. Krętymi ścieżkami nakłoniłem go do podjęcia pracy w mojej fabryce i czekałem tylko na okazję płacenia za leczenie Bogusi. Bardzo chciałbym z nimi spędzić święta, tylko to im na dobre by nie wyszło – dodał smutnym głosem.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytał duch.
- Zostawmy to na później – zaproponował Stefan.
Rodzina Mirka i Jowity jadła wspólnie kolację, składającą się tradycyjnie z dwunastu postnych dań. Po wieczerzy zaczęli śpiewać wspólnie kolędy, Najpiękniej śpiewała Bogusia, tylko ten wysiłek spowodował atak kaszlu. Nie chcąc przerwać pozostałym śpiewania sama zmusiła się do siedzenia i słuchania jak inni śpiewają.
- Jakie jest to piękne, zupełnie o takiej nastrojowej wigilii zapomniałem. Jak byłem mały bardzo podobnie w okresie świąt Bożego narodzenia było u moich dziadków - powiedział Stefan.
- Śliczna wieczerza, lecz musimy udać się na inną - oznajmił duch i dodał.
- Łap się za laskę, ruszamy.
Stefan chwycił ją z całej siły, bardzo mocno szarpnęło, na twarzy poczuł powiew silnego wiatru, nic nie widział, pędzili w ciemnej chmurze. Minęła zaledwie chwila.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania