POLUBIĆ MELANCHOLIĘ

Dzieciak lubi święta, bardzo. Nie wie jednak z czym to lubienie się wiąże. Może z tym, że śnieg, że zima, może że siostry i mama i tata będą mili. Może, że Mikołaj Święty w którego już dawno nie wierzy przyjdzie, czyli że prezenty w szafie schowane jak zazwyczaj, dwa tygodnie wcześniej ukryte, które równo dwa tygodnie wcześniej znajduje podniecony. Ale nie tym razem. T

Tym razem prezentów Dzieciak nie znalazł, więc może myśli, że niespodzianka będzie wielka, ale czuje, że może żadnej niespodzianki nie być, bo pamięta jakąś kłótnię rodziców o pieniądze, a właściwie o ich brak. Może faktycznie wszyscy będą mili. Może o to chodzi. Tak naprawdę, a wiedział to Dzieciak doskonale, że przez większość tego dnia nie będą mili wcale. Przez większość dnia wszyscy na wszystkich drzeć będą gardła. Ojciec na matkę, znaczy na swą żonę, bo ta wcześniej drzeć się będzie na ojca, znaczy na jej męża. Drzeć się będzie dlatego, że on drzeć się zacznie jeszcze wcześniej na matkę, czyli swą żonę. Źródła kłótni nikt już znać nie będzie, bo i po co. Siostry drzeć się na Dzieciaka będą, żeby szedł do sklepu, a Dzieciak na siostry, żeby same sobie szły, aż wkroczy ojciec i się wyjaśni darciem jego gęby, kto iść ma do sklepu, a kto zamknąć mordę ma i rozstawiać talerze ma i obrus świąteczny na stole rozłożyć. Z nadmiaru roboty wszystkim puszczą nerwy. Ale może przy kolacji będzie miło. Przy łamaniu się opłatkiem będzie niezręcznie, będzie jakoś nieswojo, atmosfera może i będzie miła, ale będzie dość gęsta, będzie mało miejsca w tym skrępowanym kisielu pachnącym kapustą, rybami i grzybami na uzewnętrznienie emocji, tych dobrych i tych złych, choć o te drugie zdecydowanie łatwiej. W tle będzie leciał włączony telewizor. Na czas wieczerzy z telewizora bezpośrednio usłyszeć da się kolędy płynące pośrednio z jakiejś katedry w wykonaniu gwiazd polskiej estrady, o które to kolędy matka będzie zabiegać, ale po jedzeniu ojciec zmieni na teleekspress już bez zabiegania, albo na jakiś durny teleturniej zmieni, czy co najmniej prawdopodobne zmieni na film, ale zanim zmieni to pilota będzie szukać i już nerwy pomału zalęgną się w jego głowie, bo pilot ktoś schował, ukrył po złości. Choinki sztucznej na której ozdoby też sztuczne i cukierki i puste papierki po cukierkach i kolorowe, pachnące gorącym plastikiem lampki mało nie przewróci w tym szukaniu pilota, ale złapie ją, tę choinkę złapie w ostatnim momencie, a matka stwierdzi już na głos, bo nie zdzierży w sobie tego brzemienia jego nieudacznictwa choinkowego dźwignąć, mimo że wcale nieudacznictwem nie było, a pokazem doskonałego refleksu raczej, stwierdzi na głos, że „zaraz biedy narobi”. Ojciec stwierdzi tylko, że „nie narobi, nie narobi” i nie poniesie się fali erystyki, opanować się musi, bo teleskspress rzecz święta, świętsza od narodzin Jezusa nawet, i co ważniejsze, ważniejsza od samej kłótni.

Ta rodzina być może nie umie rozmawiać normalnie, życzliwie, bo nie umie, bo nikt nie nauczył, bo mamy nikt nie nauczył i taty nikt nie nauczył, bo nikt uczuć nie okazywał, ani babka, ani prababka, tylko wymagał aby grzeczni byli, aby wstydu nie przynieśli, aby zgodnie z normą społeczną zachowywali się, bezproblemowo. Można powiedzieć, że ta wigilia bożego narodzenia i inne wigilie, codzienne odziedziczone zostały, nie w genach, ale jak cała kultura tego świata za pomocą wzorców i schematów. I taki schemat w tym domu jest powielany. Schemat darcia mordy.

Ale dzieciak teraz o tym nie myśli. Nie myśli, bo na stół patrzy i wylicza w myślach co lubi, a lubi pierogi z kapustą i grzybami, lubi kapustę z grzybami samą w swej istocie, lubi barszczyk, a szczególnie utopione w nim przypominające muszelki uszka, karp w mące smażony cuchnie mułem więc go nie rusza, więc przerywa wyliczanie, bo go nie lubi. Łazanki, jakieś takie słodycze dla ubogich, więc też ich nie liczy. Śledź z cebulą w oleju to już w ogóle, produkt niejadalny, karp w galarecie nawet nie wygląda jak jedzenie zupełnie, ale panga po grecku daniem wspaniałym jest dla Dzieciaka, pysznym i doskonałym w swym pomidorowym, smażonym smaku więc liczy, zalicza do lubianych. Dwunastu, których lubi nie naliczył. Łącznie też kilku brakuje do dwunastu, ale ojciec nagiąć rzeczywistość i prawdę chce chlebem, ziemniakami i kompotem, ale Dzieciak mu nie wierzy.

Siedzi teraz Dzieciak zapchany pod korek mrużąc oczy, siedzi z otwartą buzią, z wzdętym brzuchem i z niecierpliwością na plecach, bo kiedy prezenty. Ale jeszcze by coś zjadł, jeszcze pangę po grecku, albo pieroga, których i tak już z osiem wsunął. Po prezentach coś zje. Puki prezenty, matka niesie pokrojonego makowca i sernik na paterze. Matka je makowca i pije kawę. Ojciec gapi się w telewizor z buzią pełną sernika i kawę też siorbie. Siostry robią coś w swoim pokoju, słychać tylko ich stłumione śmiechy. Pachnie kawą makiem i piernikiem. Pachnie świętami. To o ten zapach tu chodzi, myśli Dzieciak. O ten zapach i o to chodzi, że mam chwilę spokoju, w której nikt, nic ode mnie nie chce, w której nie licząc durnego telewizora, siorbania i ciamkania jest cisza, myśli Dzieciak. Dzieciak się cieszy, znalazł przyczynę dla której lubi święta. Znalazł ciszę. I czeka Dzieciak w tej ciszy smakując ją, czeka z niecierpliwością na niespodziankę. Ale to jeszcze nie to, myśli Dzieciak, to jeszcze nie wszystko co lubię w świętach. Siostry krzyczą, że Mikołaj przyszedł, że widziały go jak uciekał przez okno kuchenne, bo w mieszkaniu, które w bloku z wielkiej płyty siłą rzeczy komina nie ma, a wentylacyjny za mały nawet na Świętego Mikołaja, więc dlatego przez okno uciekał, ale wcześniej prezenty zostawił. Dzieciak śmieje się, bo wie, że żadnego Mikołaja nie ma, w sumie to chciałby, aby był, aby spełnił jego skryte, nigdy niewypowiedziane marzenia, ale nie ma, nie istnieje, a marzenia istnieją i kują w tył głowy z nadzieją na spełnienie. Każdy dostał po torbie i Dzieciak dostał. W torbie skarpety, dwie tabliczki taniej czekolady i pół kilo mandarynek. Dzieciak siedzi na kanapie, obiera pachnącą cudownie mandarynkę i powstrzymuje płacz, ale łzy i tak ciekną same mu po policzkach. Dzieciak stwierdza, że lubi smutek i lubi słoność swoich łez i lubi ciszę. I znika Dzieciak w swoim Dziecięcym wnętrzu, znika w swoich Dziecięcych marzeniach w zapachu makowca, piernika, kawy i mandarynki.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • rozwiazanie 27.01.2022
    Święta bywają różne i dlatego warto czekać do następnego roku.:))
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Świetne. Przeczytało się jednym tchem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania