Pomnik Bohaterki

Umundurowani mężczyźni pochylający się nad politurowanym stołem w milczeniu podawali sobie czarno-białe fotografie. Co jakiś czas któryś kiwnął głową, odkładając na brzeg blatu jedno ze zdjęć, na które pozostali również przytaknęli kiwnięciem głowy. W pomieszczeniu unosił się gęsty, gryzący dym pochodzący z palonych przez oficerów biełomorkanałów.

– Mhm – przełamał ciszę chudy major z dużymi uszami. Pozostali wgapiali się w zdjęcia bez słowa.

– Pff… – Stojący naprzeciwko niego kapitan z wąsem puścił kółko z dymu w trzymane w ręce zdjęcie. – Dobra, co myślicie o tej, towarzysze oficerowie? Nada się? Nie nada? – spytał, odwracając zdjęcie ku pozostałym.

Chudy porucznik po jego prawej zamachał rękami, usiłując odgonić nieco dym od załzawionych oczu. Pozostali mężczyźni spoglądali na zdjęcie, marszczyli czoła i zerkali na innych.

– No? Który się pierwszy wypowie? Może ty, Iwan? – kiwnął głową ku stojącemu nieco po lewej z założonymi rękami majorowi z czarną szpicbródką.

– Szpetna – uciął. – Choć zęby zdrowe. I wszystkie – dodał przepraszająco.

– Pasowałaby co najwyżej na miss sowchozu pod Kurskiem, ot, co – podsumował kapitan z wąsem, wsuwając zdjęcie do brązowej koperty. – A co powiecie na tą?

– Kosmodiemskaja – mruknął major z dużymi uszami. – Znałem ją z widzenia. Szkoda baby.

Pozostali jak na komendę zamruczeli, że owszem, była baba i nie ma baby, i jak to zawsze w tych sytuacjach bywa, baby szkoda, bo to dobra baba była.

– Wiadomo. – Pokiwał głową kapitan. – Niefortunne życie, niefortunna śmierć, trudne czasy, wojna i tak dalej. – Wziął do ręki kolejne zdjęcie. – Ta?

– Też do koperty, Borsojew – rzucił major szpicbródka. – Z taką urodą…

– Tak, wiemy, Morozow, mówiłeś już kiedyś... Do fabryki rajstop!

– Czołgów! – wtrącił pod nosem któryś, gasząc skwierczącego biełomora w błyszczącej, stalowej popielniczce.

– Albo czołgów – zgodził się wąsaty kapitan. – Niestety, przeważająca większość towarzyszek bojowniczek o socjalistyczną ojczyznę to, wybaczcie, towarzysze, nieładne babochłopy, po których ciężko byłoby spodziewać się… no, wiecie. Pomnikowej urody. A tam, za drzwiami, towarzysz sekretarz czeka, aż my tutaj zdecydujemy.

Uszaty major uśmiechnął się kwaśno.

– Chcesz powiedzieć: aż dotrą do nas telegrafem wyniki prosto od okręgowych komisji ludowych, tak? – Prychnął. – Właściwie to czyj to był pomysł, żeby nie organizować tych wyborów, tylko tutaj to, niejako za plecami ludu, sfabrykować?

– Nie pierdolcie, majorze Czernow, dobrze wiecie, że robimy tak od zawsze i nie takie wnioski przeszły w ten sposób. Zresztą co, mamy dzwonić i pisać, maszynistki przepisywać, koperty zaklejać, odklejać, znaczki nalepiać, baby na pocztach bić stemple, nie mówię już o wszystkich tych, co noszą te cholerne worki do i z pociągów, wozów, autobusów? Ludowi komisarze chodzić i pytać, ludzi budzić, przez okna zaglądać, traktory zawracać? Setki tysięcy osobogodzin pracy tylko po to, żeby ten tak zwany lud zdecydował, komu towarzysz sekretarz ma wystawić pomnik z podobizną na kolejnym zasranym przez gołębie skwerze? Czyim nazwiskiem nazwać kolejną ulicę? – Rozłożył ręce, następnie machnął nimi w przód, jakby odganiająco. – Daj spokój, Pietia. Wybierzemy tutaj zaocznie za lud odpowiednią twarz i historię bohaterstwa dla sekretarza, sekretarz da artyście wolną rękę i pewnie znowu wyjdzie taka sama heca jak z tą czołgistką co się spaliła w czołgu, a na pomniku ma dwa krzywe cycki i mordę jak ten zastępca sekretarza z NRD.

Uśmiechnęli się wszyscy oprócz uszatego majora. Nie umknęło to uwadze Borsojewa.

– Ma wybrać lud? Ma. My jesteśmy tym ludem, na nasze potrzeby, na dzisiaj, tu i teraz my… – Zatoczył ręką krąg, wskazując wszystkich zgromadzonych. – Jesteśmy ludem. I to my wybierzemy bohaterkę związku radzieckiego, której tym razem oddamy cześć pomnikiem. Jesteśmy oficerami armii związku socjalistycznych republik radzieckich, panowie oficerowie, towarzysze. Oficerowie żadnej innej armii nie mogą tak o sobie powiedzieć, przemyślcie to. Pojedziemy na skróty, dobra?

– Dobra! – Z entuzjazmem klasnął się w udo porucznik, najwyraźniej spodziewając się podobnej reakcji ze strony pozostałych. Nic takiego nie nastąpiło, ale kapitanowi z wąsem to wystarczyło.

– Lisicyna? Nie. – Odłożył zdjęcie twarzą do stołu. – Mientlejewa?

– Mielentjewa – poprawił go porucznik.

– Tak, faktycznie, Gromow. A co ja powiedziałem…? Choć to i tak jeden diabeł teraz. Odkładamy? Odkładamy. Co mamy dalej… Osipienko?

– Dalej – rzucił zirytowany Morozow.

Borsojew nonszalancko upuścił fotografię na stół, chrząknął.

– Mamy tu też takie dwie Pietrowe, Galinę i Antoninę. Obie szpetne.

– Obie odłóż – mruknął, krzywiąc się Czernow. – O, a ta? – Wskazał leżące na stole zdjęcie. – Ta jest niezła.

– Mołdagułowa – przeczytał Borsojew, podnosząc zdjęcie. – Kapral Alija Mołdagułowa. Hm, faktycznie niezła. Co na nią mamy?

Pozostali zachichotali ze starego żartu. Porucznik Gromow podszedł do parapetu, na którym leżały szare teczki z nazwiskami. Pokazał kapitanowi arkusz, tamten przeleciał tekst wzrokiem.

– Kazaska snajperka, oo! Przyjechała specjalnie do Leningradu do szkoły… – Stuknął palcem w tekst. – Żeby zostać strzelcem wyborowym! – Borsojew pokiwał głową z uznaniem. – Pięknie, pięknie. Ambitna, waleczna, no powiedzcie sami, towarzysze… niczego sobie babka, nie?

– Szkoda, że "kkrrk" – mruknął porucznik, naśladując dźwięk skręconego karku. – Szło by się z taką ożenić…

Kapitan poklepał go po plecach, ale nic nie powiedział. Odłożył zdjęcie na akta i polecił porucznikowi zebrać pozostałe zdjęcia ze stołu.

Atmosfera zdawała się nieco rozluźnić, mimo że przez dym można było ciąć powietrze nożem. Oficerowie przestali zwracać uwagę na stół, grupa rozbiła się na kilka podgrup i zaczęto cicho rozmawiać na różne tematy.

– No, to skoro to mamy wybrane, Borsojew, chodźmy przekazać sekretarzowi, co lud wymyślił – powiedział, podchodząc Czernow. Zgarnął go lekko ramieniem. – Nie zapomnijcie zdjęcia, poruczniku Gromow.

Tamten zdziwił się.

– Bierz tą teczkę i chodź, Fiodor – powiedział kapitan do ogłupiałego ze zdumienia porucznika i wskazał mu gestem drzwi gabinetu sekretarza.

 

Gdy weszli, porucznik zwrócił uwagę na dwie rzeczy: ogromne biurko i leżący na nim, lekko kołyszący się rulon. Gdzieś niedaleko ktoś trzasnął drzwiami.

Siwy, zwalisty mężczyzna stał przy oknie z rękami założonymi za plecami i patrzył na ośnieżony krajobraz Moskwy.

– Wybraliście? – spytał.

– Ma się rozumieć, towarzyszu sekretarzu.

– Ładna aby?

– Bardzo ładna – potwierdził uroczystym tonem uszaty major. – Bohaterka związku radzieckiego, kapral Alija Mołdagułowa.

– Bardzo ładna – potwierdził Borsojew.

Sekretarz pokiwał głową. Gdy się odwrócił, by na nich spojrzeć, wskazał na leżący na biurku rulon. Gdy go rozwinął, ich oczom ukazało się to samo zdjęcie, które i oni mieli w swoich aktach, tylko powiększone. Oprócz niego było też kilka innych, głównie artystycznych wizji.

Porucznik wybałuszył gały na kapitana, ale nic nie powiedział. Nie umknęło to uwadze sekretarza.

– Chcecie coś powiedzieć, poruczniku?

– Yyy… – zapomniał języka w gębie tamten. Pokręcił głową zakłopotany i umilkł.

– No. To się świetnie składa, towarzysze oficerowie, że Lud... – zaakcentował – Wie co dobre dla parku, dla ulicy, dla związku radzieckiego! Mamy wielkie szczęście, że lud wybrał akurat tę postać, która inspiruje naszych artystów od dziesięcioleci!

Kapitan nie musiał patrzeć na grafiki, żeby wiedzieć, że "od dziesięcioleci" farba jeszcze nie wyschła. Na szkicach pomników atrament jeszcze się dobrze nie wchłonął. Pyłu grafitowego nikt nie zdmuchnął z kart i odbiły się na odwrotach pośpiesznie zwijanych artystycznych wizji. Tacy to ci "artyści"... Ci oni – zapewne w liczbie pojedynczej jak znam życie – jeszcze nie wyszli z budynku, pomyślał, przywołując dźwięk zamykanych na korytarzu drzwi, kiedy wchodzili do gabinetu. On też zauważył kolibanie się rulonu na tym ogromnym stole.

– Który pomnik wam się najbardziej podoba? – spytał sekretarz pozostałych.

Wszyscy bez wahania wskazali na szkic prostego popiersia, bez żadnych ozdobników. Jedynie furażerka i, oczywiście, order Bohatera Związku Radzieckiego.

– To! Tak. To jest odpowiednie dla Moskwy – wskazał palcem sekretarz. – I ja tak myślę.

Na jego palcu odbiła się granatowa plama, którą ów bez cienia żenady wytarł w jasny brzeg u góry ilustracji, tworząc na jasnym niebie nad bohaterką niknący zawijas.

Borsojew przeszedł obok biurka, stanął z boku i podniósł ilustracje do światła.

– To… wyślemy Kazachom. Oni sobie zdecydują, co z nim dalej zrobić. Ten i ten… hm. – Wskazywał kolejne ilustracje. – Ten jest taki jakiś… fikuśny. Nie, Pietia? Sam zobacz.

Czernow zerknął, zakołysał się na piętach i burknął coś niewyraźnie.

– Też tak myślę, majorze Czernow. Ten fikuśny do Leningradu będzie jak znalazł – rzekł Borsojew. – A ten, z tym karabinem, do Nowoskolnikowa. Tam, gdzie zginęła. Akurat, tematycznie, kto mieczem wojuje…

– Nowosokolnik – szepnął porucznik.

– No przecież tak powiedziałem. – Odwrócił się do niego z uśmiechem kapitan. – Nie powiedziałem?

Sekretarz z ledwie skrywanym rozbawieniem patrzył, jak Borsojew i Czernow rozdysponowują artystyczne wizje, każąc Fiodorowi notować. Gdy skończyli, podnieśli na niego pytająco wzrok a on skinął głową.

– Panowie oficerowie, jeśli to wszystko… – Wskazał im gestem drzwi. Inne niż te, którymi weszli.

Wąs i Uszaty wyszli bez słowa, uśmiechając się pod nosem. Porucznik poprawił poły munduru i zasalutował, ale nic nie powiedział. Gdy znaleźli się na korytarzu, kapitan kiwnął głową do młodego, który mocował się z zapałkami, usiłując odpalić niepogniecionego biełomora.

– Co jest, młody? Dobrze poszło, nie? Daj. – Wyciągnął mu z ręki zapałkę, potarł o ścianę i oddał, gdy upewnił się, że nie zgaśnie. – Co się tak dziwisz?

Tamten zaciągnął się, splunął drobinką tytoniu i wypuścił dym. Rzucił zapałkę w kąt korytarza.

– Towarzysz sekretarz… wiedział, co my…

– Lud – wtrącił się Borsojew.

– …wybierze! Wiedział bardzo dobrze! To po cholerę ta szopka z zestawami zdjęć, wybieraniem, sraniem?

Borsojew pokręcił głową.

– Lud… miał wybrać, młody, to wybrał. Nie ma się co dziwić. – Rozłożył ręce. – Porobisz chwilę, to zobaczysz na własne oczy, co lud wyprawia w tym kraju.

– To znaczy co wy wyprawiacie.

– Ja? – Kapitan zrobił minę niewiniątka, złapanego za rękę urwisa.

– Wy, czyli my… oficerowie, polityczni, towarzysz sekretarz… – żachnął się porucznik.

– Wy, my, oni… – Wzruszył ramionami Borsojew. – Jeden… wiesz, co.

– Jeden lud?

– Jeden chuj.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Noico 27.12.2021
    Całkiem pomysłowe, humorystyczne opko, zostawiam pięć.
  • Okropny 27.12.2021
    Fenks :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania