Pomoc wzajemna
Pracowałam w sanatorium jako recepcjonistka. Dwa razy w tygodniu przychodził masażysta i brał klucz od swego gabinetu. Nosił przyciemnione okulary, zastanawiałam się nieraz, czy w ogóle na mnie patrzy.
Trochę mnie intrygował, tym bardziej, że na moje usilne prośby, by przyjął mnie na masaż ,odpowiadał, że nie ma wolnego terminu, nie upchnie mnie i już!
Przyszło gwałtowne załamanie pogody – jak to w jesieni - i biedakowi weszło cos pod łopatkę, tak że ledwo ruszał ręką. Pożalił się, że ciągnie resztką sił, nie ma nikogo na jego miejsce, a masaże zostały wykupione przez kuracjuszy.
Powiedział, że ma co prawda maść, ale nie ma kto wklepać mu ją tam, gdzie trzeba.
Zaproponowałam, że jak najbardziej mogę pomóc. Był tak zdesperowany, że natychmiast zdjął fartuch i koszulkę; a ja, nie bacząc na wchodzących i wychodzących, wykonałam zabieg. Pomogło. Od tego czasu zaczął przesiadywać w recepcji; a gdy odłożył okulary, a gdy popatrzyłam w te piękne. piwne oczy....
Już zimą doszliśmy do porozumienia, że chcemy sobie wzajemnie pomagać w życiu, nie tylko masażami . Latem wzięliśmy ślub. Niedługo minie pięć lat od kiedy mam osobistego masażystę!
Cyklu Historyjki zasłyszane
Komentarze (3)
Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania