Poranek
Kogut już pieje, słońce już świeci,
a mi tu każą wynieść wór śmieci.
Wzułem więc laczki na stopy bose,
ruszając przez morze zielonokłose.
Jutrzenka rumieni każdego strączka,
a one spragnione są blasku miesiączka.
Rosa nawilża spragnioną jej ziemię,
a z każdą chwilą horyzont jaśnieje.
Dochodzę do kubła, otwieram klapę
i widzę obślizgłych czerwi kanciapę.
W twarz buchnął mi powiew powietrza,
morowym odorem, jak z jelit wieprza.
Robactwo pełzło po sobie jak ciecz gęsta,
piętrząc się i lepiąc niby rojące strzępy.
Podobnie jak ludzie na martwej Ziemi,
kuli co nikłym blaskiem Słońca się rumieni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania