Poranek w domu wariatów
Niemądry jest poranek, kiedy nie ma po co.
Wstałem. Patrzę na zmarszczki twarzy – jak źle zszyte spodnie.
Błazen w półuśmiechu zastygł przed lustrem.
„Heloł” – jednym palcem kącik ust ku górze, drugą dłonią wachluje zepsute powietrze.
A wzrok – przekrwione kamyki, toczy się woskową ścieżką aż do stóp.
Cmok. Co tu robić? Dokąd iść? Bosy jestem. Na Bosaka nie pójdę.
Wyprostowałem plecy, podbródek ku górze. Boski w ciemnościach – umierający świetlik, świecący gołą dupą, wstyd.
Załóżże coś.
Światło zapałki poraża oczy. Wciągam resztki siarki przez nos.
Przez owłosione piszczałki organów powietrze przeleciało – a ja myślałem, że ktoś dzwoni, że wreszcie powie mi, co mam robić.
Odebrałem telefon.
Przecież nie mam telefonu.
Skarpetek też nie mam.
Klancyk mam.
Wyciągam go z kieszeni i podpalam włosy.

Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania