Porwanie basisty

Jestem prywatnym detektywem. Dostaje niewiele zleceń i ostatkiem sił próbuję związać koniec z końcem. Tego dnia nie byłem w najlepszej formie. Przez dwie godziny siedziałem w moim biurze z głową opartą na blacie. Zastanawiałem się, jak to dalej będzie. Myślałem o rzeczach najważniejszych, a zaraz najmniej ważnych. Wpadłem na pomysł, żeby zacząć układać bierki, kiedy nagle zadzwonił telefon.

- Dzień dobry – odebrałem.

- Dzień dobry – usłyszałem zmęczony męski głos w słuchawce. – Czy dodzwoniłem się do prywatnego detektywa?

- Tak, to ja. – odparłem z entuzjazmem.

- Odszuka pan kogoś dla mnie?

- Zależy ile pan płaci.

- Jestem w stanie oddać wszystko co mam. Razem dwieście trzydzieści pięć złotych.

- Zgoda. – stwierdziłem szybko.

- Dobrze. W takim razie niech podjedzie pan do mojego mieszkania. – podał mi adres i rozłączył się.

 

Tego samego dnia podjechałem do wskazanego miejsca. Przekroczyłem próg obskurnej kamienicy. Mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze. Dobiega z niego dziwna muzyka. Miałem wrażenie jakby kwiczenie świni przeplatało się z rzępoleniem na nienastrojonej gitarze. Naciskałem na dzwonek, ale najwyraźniej był zepsuty. Zacząłem głośno pukać do drzwi.

- Proszę wejść, otwarte! – usłyszałem krzyk przebijający się przez kakofonie dźwięków.

W mieszkaniu panował nieopisany bałagan, które nie będę opisywał. Na środku pokoju leżała jakaś wychudzona postać z mikrofonem w ręce. Przy ścianie stał mężczyzna z gitarą i palił papierosa.

- Dzień dobry – powiedziała wychudzona postać z podłogi – To ja z panem rozmawiałem.

- Dzień dobry. – odpowiedziałem rozglądając się dookoła.

- Przepraszam, ale mamy akurat próbę zespołu. Nie będzie panu przeszkadzało jeśli będę mówił z podłogi?

- Nie. Coś się panu stało? – zapytałem zaciekawiony.

- Nie po prostu nie chcę mi się wstawać. – odparł mężczyzna spokojnie.

- Rozumiem. Powie mi pan coś na temat zaginionego? – wyciągnąłem swój służbowy notes.

- Jak pan słyszał gramy ciężką muzyką metalową. Jestem wokalistą. Osoba pod ścianą gra na gitarze. Mamy jeszcze perkusistę, ale akurat poszedł pospacerować po lesie. Osoba która zaginęła to nasz basista. Żyjemy tutaj wszyscy w czwórkę. Prawdopodobnie nie ma go z nami już od tygodnia, ale dopiero wczoraj zauważyliśmy, że czegoś nam brakuje. Niewiele mogę panu powiedzieć na jego temat. Właściwie prawie nic. Tam w rogu stoi jego ulubiony fotel, na którym lubił siedzieć. Może znajdzie pan przy nim jakaś poszlakę.

Tak też zrobiłem. Podszedłem do starego i pobrudzonego niebieskiego fotela. W pierwszej chwili nie widziałem nic szczególnego, ale po bliższych oględzinach odkryłem, że wystaje z niego jakiś skrawek papieru. To była ulotka reklamująca pobliski pub.

- Znalazł pan coś ciekawego przy fotelu? – zapytał mężczyzna z podłogi.

- Tak, znalazłem tę ulotkę. Graliście kiedyś w tym pubie?

- Tak, stare dzieje. – mężczyzna zrobił pauzę. Jego źrenice lekko się rozszerzyły - To był nasz pierwszy koncert. Byliśmy potwornie zestresowani. Postanowiliśmy wziąć coś na uspokojenie przed graniem. Nie pamiętam co wzięliśmy, ale to było całkiem mocne. Nikt z nas niczego nie pamiętał z tego wieczoru. O wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero następnego dnia z relacji innych osób. Pamiętam, że zaraz po wejściu na scenę nasz basista rozebrał się do naga i grał tak przez cały koncert. Kompletnie nie wiedziałem co się dzieje i biegałem po scenie jak wariat. Podobno w trakcie koncertu ktoś wrzucił na scenę żywego szopa pracza. Nie wiedziałem co z nim zrobić więc chwyciłem go i odgryzłem mu głowę. To był bardzo mały szop pracz. Ludzie zaczęli nas nagrywać telefonami. Strasznie zaczęło mnie to irytować. Wziąłem rozbieg i chciałem kopnąć w jakiś telefon. Spudłowałem i uderzyłem prosto w twarz filmującej osoby. Okazało się, że to była moja własna babcia. Wtedy prawie nikt nas nie znał. Na koncercie były głównie nasze rodziny i znajomi.

- Wygląda na to, że to nie był zbyt dobry koncert. – stwierdziłem.

- Podobno nigdy nie graliśmy lepiej niż wtedy. – odpowiedział w zamyśleniu mężczyzna.

- Jakie macie relacje z właścicielem lokalu?

- Niezbyt dobre. W trakcie koncertu większość baru została zdemolowana. Na szczęście to speluna. Nie musieliśmy wiele oddawać.

- Spróbuje rozejrzeć się po tym miejscu. Może dowiem się tam czegoś ciekawego.

- Dobrze byłoby gdyby odnalazł go pan do czwartku. W piątek gramy koncert.

- Zrobię wszystko co w mojej mocy. – zamknąłem notes i poszedłem w stronę drzwi wyjściowych.

- Proszę zaczekać! – zawołał do mnie mężczyzna z podłogi – Mam tutaj zdjęcie naszego basisty.

Mężczyzna na zdjęciu miał bujne czarne wąsy, niebieskie włosy, czarno-biały makijaż i charakterystyczną narośl na lewym policzku. Siedział na klozecie, a w ręku trzymał gitarę basową. Wiedziałem już kogo szukać.

 

Postanowiłem udać się do wspomnianego pubu. Znałem to miejsce bardzo dobrze. To było siedlisko najgorszych szumowin. Wszystko przez to, że mieli najtańsze piwo. Sam regularnie upijam się tam do nieprzytomności. Tym razem zamierzałem iść tam w sprawach służbowych i ograniczyć się maksymalnie do trzech piw. Niestety mój plan nie doszedł do skutku. Tego dnia było tam karaoke z motywem przewodnim Britney Spears. Nie byłem w stanie oderwać się od mikrofonu. Szło mi zdecydowanie zbyt dobrze i ludzie bez opamiętania stawiali mi kolejne piwa. Nim się obejrzałem był ranek. Nic nie wskórałem. Musiałem wrócić tam następnego wieczoru. Tak zrobiłem. Wkroczyłem do baru i rozglądałem się uważnie. Usiadłem przy barze i od razu zostałem zaczepiony przez jakąś paniusię.

- Hej kotku, masz ochotę na jakiś numerek? – powiedziała do mnie kobiet przy barze trącając mnie lekko nogą.

- Co proponujesz? – zapytałem ją podejrzliwym głosem.

- Odbywa się u nas loteria. Można wygrać fajne nagrody.

- Ile kosztuje wzięcie udziału?

- 10 złotych.

- Poproszę jeden los.

- który numerek wybierasz?

- Poproszę numer sześć.

- No proszę, wygrałeś darmo piwo albo seks ze mną, którą nagrodę wybierasz?

- Wolę piwo. Przynajmniej nie zarazi mnie AIDS.

- Proszę to twój kupon.

Zamówiłem piwo u barmana i jeszcze raz odwróciłem się w stronę kobiety, żeby zadać jej jedno pytanie.

- Czy właściciel tej speluny jest na miejscu? – zapytałem kobietę.

- Tak, stoi za tobą. – wskazała na mężczyznę, który w istocie stał za mną.

Okręciłem się na swoim hokerze o trzysta sześciesiąt stopni. Potem o dziewięćdziesiąt. Potem jeszcze o kolejne dziewięćdziesiąt i znalazłem się twarzą w pierś z właścicielem lokalu.

- Dzień dobry. – mężczyzna z kowbojskim kapeluszem wyciągnął do mnie rękę. – To ja tutaj dowodzę. Szukał mnie pan?

- Dzień dobry. Tak. Widział pan kiedyś tego człowieka? – pokazałem mu zdjęcie zaginionego basisty.

- Niestety tak. – odparł ponuro mężczyzna – Ten człowiek był dla mnie prawdziwym utrapieniem. Zawsze przychodził kompletnie pijany. Zamawiał jedno piwo i następnie godzinami grał w pasjansa przy stole. Jak przegrywał wszczynał straszne awantury. A przegrywał zawsze. Pewnego razu schowałem karty, ale on wrócił z własną talią. Zabroniłem mu się tutaj więcej pokazywać. To było dwa dni temu. Jest na mojej czarnej liście. Na ścianie hańby.

- Gdzie jest ta ściana hańby? – zapytałem.

- Za panem. – odwróciłem się. Nad barem znajdowała się fotografia Adolfa Hitlera, Józefa Stalina, Bin Laden i mojego poszukiwanego.

- Kiedy widział go pan po raz ostatni? – odwróciłem się z powrotem w stronę właściciela pubu.

- To było w czwartek wieczorem. Wyrzuciłem go z lokalu i chwilę później zobaczyłem przez okno, jak jakieś rosłe chłopy pakują go do bagażnika poloneza. Odjechali z piskiem opon.

- Nie wydało się to panu podejrzane? – spojrzałem na niego wnikliwie.

- W tych regionach to zwyczajny widok. Nawet nie zwróciłem na to uwagi. – właściciel wzruszył ramionami.

- Dziękuję. Bardzo mi pan pomógł – dopiłem piwo i opuściłem bar.

 

Wróciłem do mojego klienta. Znowu zastałem go leżącego na podłodze. Był nie tylko leniwy, ale również załamany. Powiedział mi, że dostał list z żądaniem okupu.

- Czego chcą w zamian? – zapytałem siadając w fotelu.

- Chcą moją bezcenną kolekcję płyt Garego Gitlera. Dostałem je od mojej babci. Mają dla mnie wartość sentymentalną. Nie mogę ich oddać. – mężczyzna leżał na podłodze i był na skraju płaczu.

- Dlaczego nie zawiadomisz policji? – zapytałem.

- Jestem poszukiwany listem gończym, a po za tym nie lubię policji, bo jestem patologicznym wyrzutkiem. – mężczyzna zaciągnął się papierosem i dostał niekontrolowanego ataku kaszlu.

- Rozumiem. Posłuchaj, to nie są żarty. Podobno to jakieś osiłki. Mogą być bardzo niebezpieczni. Nie rób nic głupiego. Czy płyty są dla ciebie ważniejsze od kolegi z zespołu?

Zapanowała kompletna cisza. Na twarzy mężczyzny malował się wyraz najgłębszej kontemplacji. Trwaliśmy tak przez parę minut. W jednym momencie dostrzegłem błysk w jego oczach.

- Dobrze. Oddam płyty.

- Widzisz. To nie było takie trudne. – powiedziałem z ulgą.

- Jutro pojedziemy we wskazane miejsce i dokonamy wymiany.

Kolejne godziny były nerwowym wyczekiwaniem. Miejscem wymiany miała być pustynia Błędowska. Mieliśmy spotkać się tam w samo południe. Nikogo jeszcze nie było. Byliśmy pierwsi. Stałem opierając się o samochód i patrzyłem przez lornetkę na piaszczyste bezdroża. Gdzieś w oddali dostrzegłem wznoszące się tumany kurzu. To byli porywacze. Krzyknąłem do wokalisty, żeby wyciągnął płyty z samochodu. Chwycił dwa ogromne wory z płytami i stał w gotowości. Polonez zatrzymał się kilka metrów od nas i wysiadło z niego czterech łysych mężczyzn ubranych na czarno. Przez taki dobór kolorystyczny musiało im być bardzo gorąco. Jeden z nich podszedł do bagażnika i wyjął naszego basistę. Zrobił to jedną ręką. Niósł go w naszą stronę.

- Macie płyty? – krzyknął do nas jeden z porywaczy potężnym basem.

- Mamy! – wokalista krzyknął łamiącym się sopranem.

Powoli zbliżali się do siebie. Łysy facet trzymający basistę, a z drugiej strony wokalista z płytami. Byli coraz bliżej. Porywacz chwycił torby z płytami. Spojrzał do środka.

- Teraz oddajcie mi mojego basistę! – krzyknął wokalista.

- Nie tak szybko. – zawahał się mężczyzna patrząc na torbę. Porywacz zaczął grzebać w jej zawartości. – Chce nas oszukać! – krzyknął do pozostałych. W tym momencie basista ugryzł porywacza w nadgarstek i zaczął biec w moją stronę. Wokalista biegł zaraz za nim.

Płyty Gary’ego Glittera stanowiły jedynie pierwszą warstwę. Na całą resztę składała się dyskografia popularnego w Polsce zespołu „Akcent”. Nastąpiła straszna wrzawa. Początkowo nie byłem w stanie uruchomić samochodu wokalisty, ale ostatecznie udało się uciec całej naszej trójce. Piętnaście minut później byliśmy już wszyscy razem w mieszkaniu zespołu. Siedzieliśmy w piątkę przy stole i piliśmy herbatę o smaku poziomkowym. Wspominaliśmy naszą spektakularną ucieczkę i cieszyliśmy się, że jesteśmy wszyscy cali i zdrowi. Złapałem wspólną więź z tymi ludźmi. Nagle usłyszeliśmy walenie w drzwi. Rozmowy w jednej chwili ucichły.

- Spokojnie. To tylko kurier. Od pięciu dni czekam na tę przesyłkę – powiedział perkusista z entuzjazmem i poderwał się z fotela.

Otworzył drzwi i do mieszkania wpadło czterech muskularnych łysych mężczyzn. Perkusista został uderzony łokciem w stopę przez jednego z napastników i stracił przytomność. Zerwaliśmy się w tej samej chwili z siedzeń, żeby uciec przez balkon, ale zablokowaliśmy się w drzwiach. Trwaliśmy tak chwile w bezruchu, ale ostatecznie postanowiliśmy stawić czoła napastnikom. Członkowie zespołu zrozumieli, że mają przewagę, bo byli u siebie. Jeden z porywaczy biegł w stronę gitarzysty, żeby uderzyć go nogą w brzuch. Gitarzysta odsunął się, a porywacz wpadł prosto w pułapkę dla niedźwiedzi. Wziąłem ze stołu popielniczkę z podobizną Matki Teresy z Kalkuty i zamachnąłem się w stronę jednego z porywaczy. Uderzyłem go prosto w czapkę z daszkiem. Mężczyzna schylił się, żeby ją podnieść i wtedy coś strzeliło mu w krzyżu. Trzeci z porywaczy szarpał się z basistą. To była nierówna walka. Przewaga wagowa była jak trzy do jednego. Porywacz rzucił basistą o sufit z takim impetem, że ten przebił ją na wylot. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Z mieszkania sąsiadów piętro wyżej basista wezwał policje, która była na miejscu za pięć minut.

 

Ostatecznie wszyscy porywacze zostali zatrzymani i skazani na karę pozbawienia wolności. Słyszałem pogłoski, że do końca życia mają nie wyjść na wolność albo przynajmniej do świąt. Jeszcze przez bardzo długi czas utrzymywałem kontakt z członami zespołu. Zabierali mnie w trasy koncertowe. Razem imprezowaliśmy, rozbijaliśmy się po najdroższych lokalach i okazjonalnie graliśmy w bierki. Byliśmy jak rodzina. Niestety tydzień temu wszyscy zginęli. Zostali potrącenie na przejściu dla pieszych. Akurat ktoś robił im zdjęcie na okładkę ich najnowszego albumu. Rozjechał ich pijany kierowca autobusu miejskiego linii 85.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • rozwiazanie dwa lata temu
    Tekst z uwagi na swoją absurdalność jest komiczny i podoba mi się. Pozdrawiam ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Loren_Visser↔Specyficzny humor, który lubię. Nie żałuję, że przeczytałem. Z fotką na pasach, mam skojarzenie,
    z bardzo dawną płytą... ↔Pozdrawiam?:)
    "Dobiegała z niego dziwna muzyka.''
    "powiedziała do mnie kobieta przy barze"
    – ''Który numerek wybierasz?''

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania