Pościg za smokiem cz. 1/2

Lodowaty wiatr smagał bezlitośnie smukłe drzewa, których im wyżej pod górę, tym mniej rosło. Porastające twardą ziemię suche trawy ładły się na kamienie, jakby próbowały schronić się przed bezlitosnym żywiołem, będącym zwiastunem nadchodzącej zimy. Kilka miesięcy temu te górskie zbocza tętniły życiem; teraz wszystkie zwierzęta małe i duże, i te spod ziemi, i te chodzące po niej, dawno już znalazły sobie schronienia albo przeniosły się w cieplejsze, niżej położone regiony. Jedyni mieszkańcy, których nie spłoszył chłód, siedzieli na gałęziach drzew, strosząc czarne pióra i spoglądając w ciszy na wędrującą samotnie postać. Czekali. Mało kto jest w stanie przeżyć o tej porze w Górach Podniebnych, a już zwłaszcza dwunogi. Przez chmury przebił się samotny promień słońca i musnął srebrzystą powierzchnię pełnej zbroi płytowej, która błysnęła tak jasno, iż pobliskie wrony z krzykiem oburzenia wzbiły się w niebo i oddaliły. Na ustach wędrowca pojawił się uśmiech satysfakcji, chociaż ciężki hełm z przyłbicą skrył ten gest przed ptasimi obserwatorami.

Szczęk zbroi poniósł się echem po zboczu góry, gdy rycerz odłożył tobołek niesiony ze sobą, a następnie usiadł pod samotną sosną. Starał się wyraźnie ignorować wpatrujące się w niego ciemne ślepia cichych, ptasich towarzyszy podróży, którzy siedzieli bez ruchu na gałęziach nad nim. Lewą dłonią uniósł przyłbicę, na co jeden z ptaków zareagował nerwowym trzepotem skrzydeł i przekrzywieniem główki w celu spojrzenia, co kryje się pod hełmem. Niestety, powstały prześwit był zbyt wąski, by cokolwiek zobaczyć; dodatkowo po chwili zasłoniła go druga ręka rycerza trzymająca kawałek chleba. Czarne ptaszysko zaskrzeczało podekscytowane i sfrunęło na ziemię, obserwując jedzenie wygłodniałym wzrokiem. Chociaż większość jego braci wolałaby zjeść owego rycerza, to temu jednemu wystarczyłoby nawet czerstwe pieczywo. Intensywne wpatrywanie się w człowieka okazało się niezwykle skuteczne, gdyż ten urwał kawałek chleba i rzucił w stronę ptaka. Ten odskoczył, zdziwiony szczodrością odzianego w stal wojaka, ale już po chwili porwał pieczywo i, przyprawiając współbraci o obrzydzenie, pochłonął go żarłocznie, czemu zawtórował cichy śmiech wojownika.

Rycerz wstał i rzucił jeszcze jeden kawałek w przypływie dobroci. Może po prostu czuł, że to jedzenie się zmarnuje? Tam, dokąd się kierował, czekała go bowiem najpewniej śmierć. Przerzucił tobołek przez ramię i – wsparłszy rękę na głowicy miecza – ruszył wolnym krokiem z powrotem na wąską ścieżkę prowadzącą wśród skalistych zboczy ciągnących się coraz wyżej, wprost ku ostrym szczytom górskim.

Podróż trwała wiele godzin. Im wyżej udało się wdrapać, tym zimniejszy i bardziej porywisty stawał się wiatr. Rycerz osłaniał otwory na oczy w hełmie, ale nie na wiele się to zdawało. Zniszczone i wytarte podeszwy ślizgały się po kamienistym podłożu, a stalowa zbroja coraz bardziej ciążyła na zmęczonych, obolałych barkach . Ze spokojnego spaceru, wyprawa przerodziła się w diabelnie ciężką wspinaczkę po śliskich skałach. Rycerz zatrzymał się przed przeszkodą, po czym wyjął z pochwy przy nagolenniku niewielki sztylet. Poluzował paski zarękawia, umocował tam ostrze i ponownie zacisnął rzemyki. Kopnął kilka razy zaostrzonym czubkiem trzewika w skałę i ku jego zadowoleniu, ta ustąpiła powoli i dała nieco oparcia dla stopy. Lewą ręką sięgnął wyżej do niewielkiego występu, a prawą wbił ostrze w maleńką szczelinę nieopodal. I tak oto rozpoczęła się mozolna wspinaczka pełna poślizgnięć i wstrzymywanego oddechu, gdy wiatr niemal odrywał ciało od skał, a także ryzyka przy wyszukiwaniu i wybieraniu gruntu pod ręce i nogi.

Po nieziemskiej mordędze, jaką była wspinaczka, rycerz z ulgą przyjął twarde, solidne oparcie dla zmęczonego ciała, którego udzielił mu duży, skalny występ. Było to idealne miejsce na postój i odpoczynek. Chociaż celem podróżnika nie był szczyt góry, to z pewnością wyzwanie, jakie go czekało, było o wiele trudniejsze i bardziej niebezpieczne.

Rycerz usiadł, oparłszy się o wielki głaz tuż przy górskiej ścianie. Nie tracił czasu, posilił się szybko chlebem, serem i kawałkiem wędliny, a następnie opróżnił bukłak z wodą. Zostało w nim już tylko kilka kropel i musiały mu one wystarczyć do zaspokojenia pragnienia. A potem przyszedł sen. Chaotyczny. Pełen niespokojnych myśli, pobudek i dziwnego przeczucia, że ktoś go obserwuje.

Było jeszcze trochę czasu do świtu, gdy rycerz był już gotów do dalszej drogi. Czarne skrzydła napuszyły się lekko, gdy cichy obserwator uraczony wcześniej kawałkiem chleba również zakończył drzemkę i szykował się do lotu. Miast wspinać się dalej, wędrowiec ruszył wzdłuż skalnej ściany w stronę niewielkiej, stromej dróżki nad urwiskiem, prowadzącej w głąb gór. Tutaj wiatr ucichł i jedynie lekko muskał powierzchnię stalowej zbroi. Kruk zaskrzeczał zaskoczony, gdy cichy jęk dobiegł ich z mrocznych czeluści przed nimi.

– To tylko wiatr – wyszeptał rycerz, jakby chciał dodać otuchy samemu sobie. Głos miał drżący i zachrypnięty.

Uznawszy, że wojak jest zdecydowanie bezpieczniejszym miejscem niż skały wokoło, ptak zasiadł na jego ramieniu i rozglądał się nerwowo. Kiedy indziej nasz podróżny zapewne strzepnąłby padlinożercę, gdyż zgodnie z przesądem był złym omenem. Jednak w obecnych okolicznościach nawet takie towarzystwo było miłym wsparciem przy myśli o czyhającym w oddali niebezpieczeństwie. Dłoń na rękojeści miecza zacisnęła się kurczowo. Ostra stal i czarne ptaszysko były jedynymi towarzyszami w wędrówce przez mroczną górską ścieżkę. Każdy kolejny krok mógł przynieść śmierć poprzez upadek z ogromnej wysokości, ale też każdy przebyty zbliżał wędrowca do jeszcze gorszego losu.

Podróż przez mrok trwała zdecydowanie za długo. Rycerz zdążył całkowicie zatracić poczucie czasu. Nie miał pojęcia, która godzina i jak daleko w tyle zostawił półkę skalną. Ścieżka zaczęła piąć się w górę, oddalając od urwiska. Drobne kamyczki uciekały spod butów, ale świadomość, że niebezpieczna czeluść ciągnąca się kilometry w dół dodawała nieco pewności i ulgi . Kruk również musiał czuć się nieco lepiej, odkąd opuścili mroczny trakt, jednak teraz przejmował go nowy niepokój. Robiło się coraz ciszej i – co dziwne – coraz cieplej, mimo że pod stopami trzeszczał śnieg. Ptak zakrakał cichutko, po czym skulił się na stalowym ramieniu. W tym samym momencie rycerz zatrzymał się i spod przyłbicy wyleciał lekki obłoczek pary. Dłoń nadal kurczowo ściskała rękojeść miecza, jakby w każdej chwili mógł się przydać.

– Dzięki za towarzystwo, malutki, ale lepiej, jeśli nie będziesz tam wchodził – zachrypnięty głos wydobył się spod hełmu, kiedy rycerz delikatnie zdjął ptaszysko z ramienia i posadził na sporym kamieniu opodal. Zwierzę przycupnęło grzecznie i przyglądało się, jak postać w zbroi oddala się wolnym krokiem, niczym skazaniec na ścięcie, wprost w mroczną otchłań jaskini .

Stukot butów o kamienną posadzkę dźwięczał echem w szerokim korytarzu, przy akompaniamencie kapiącej ze stalaktytów wody. Mimo iż rycerz starał się iść w miarę jak najciszej, hałas niósł się coraz bardziej, w miarę zagłębiania się w czeluść jaskini. Korytarz kończył się ogromną komnatą, w której ginęły wszelkie odgłosy. Jej zwieńczenie znikało w mroku wiele metrów wyżej. Rycerz powoli zszedł po głazach i rozejrzał się po grocie. Nie zdejmował dłoni z rękojeści miecza, który zapewniał mu poczucie bezpieczeństwa, ciążąc u jego boku i delikatnie muskając stalową zbroję.

Nagle do jego uszu dotarło echo czegoś, co przypominało szelest liści. Wojak zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Jak okiem sięgnąć, wokoło była tylko ciemność, ostre skały i głazy przekształcające się powoli w stalagmity. Przez dłuższą chwilę niczego nie było słychać. Rycerz odetchnął z ulgą i ponownie zaczął iść powoli, krok za krokiem, aż nagle coś trzasnęło tuż pod jego stopą. Jedno spojrzenie w dół wystarczyło, by ujrzeć obgryzione do czysta kości i ocenić, że nie były raczej ludzkie.

Kolejny szelest ponownie wprawił rycerza w bezruch oraz długie minuty nasłuchiwania i wpatrywania się w bezkresną ciemność otaczającą go ze wszystkich stron. Albo mu się wydawało, albo ściana mroku znajdowała się bliżej niego niż poprzednio. Zupełnie jakby była dychającym stworem otaczającym swą ofiarę ze wszystkich stron. Dłoń zaciskająca się na rękojeści miecza na moment się rozluźniła, ale tylko po to, by po chwili jednym płynnym ruchem wyjąć go ze zdobionej pochwy. Zgrzyt był cichy, ale odbił się lekko echem od ścian jaskini, przez co dzierżący go zamarł na moment, jakby spodziewał się w odpowiedzi ataku. Jednak nic takiego nie nastapiło. Wszechobecna, przytłaczająca cisza jeszcze bardziej potęgowała niepokój wywołany poczuciem bycia obserwowanym. Maleńkie obłoczki pary uciekały raz po raz spod przyłbicy i rozpływały się nad głową rycerza. Niekiedy tworzyły się z nich fantazyjne kształty, za którymi wzrok błądził mimochodem. Tym razem wyobraźnia ocaliła rycerzowi życie, kiedy bowiem nasz bohater wodził wzrokiem za puszystym zającem z obłoczków pary, znacznie większy obłok rozpłynął się kilka metrów nad głową odzianą w hełm.

Reakcja rycerza była natychmiastowa. Wykonał zwinny piruet, jednocześnie odskakując nieco w tył, ugiął kolana by być gotowym do ewentualnych dalszych uników, a czubek miecza skierował w stronę wielkiego głazu, który wcześniej miał za plecami. Cichy szelest i mlaśnięcie pełne niezadowolenia utwierdziły go w przekonaniu, że nie jest tu sam.

– Wiele ksienżyców przeminęło, odkąd ostatnio smakowal żem rycerzyka. Jeśli ci życie mile chłopczyku, to lepiej uciekaj tam, skąd przybyłeś, albo gotuj się na ból, cierpienie i totalną anyhilację!

Głos odbił się echem od ścian. Zapewne ktoś zwyczajny już dawno zrobiłby pod siebie i uciekł, ale rycerz stał twardo w miejscu i ważył słowa, zastanawiając się przy okazji, czy mu się zdawało, czy może smok na prawdę seplenił? No, ale go o to przecież nie spyta. Nie przybył na pogawędkę. Dlatego też poprawił chwyt na rękojeści miecza i machnął nim kilka razy by pokazać, że nie jest żółtodziobem odzianym w przypadkowy ubiór, z zabawką w dłoni.

– A... A więc wolisz śmierdź?! – warknął głos, który sprawiał wrażenie niezadowolonego z takiego obrotu sprawy.

Tym razem,rycerz nie wytrzymał i lekko parsknął śmiechem.

– Chyba "śmierć" – poprawił rozmówcę zachrypniętym głosem.

– Jak śmiesz poprawiać wielkiego Barona Herbeusa Rufeusa Ognistego!... Juniora! – ryknął oburzony głos, czemu zawtórował dźwięk podobny do trzepotu skrzydeł.

Zapewne gdyby nie ostatni fragment jakże zacnej z pozoru godności przeciwnika, to rycerz mógłby zyskać nieco respektu dla owej persony. Jednak „junior" bynajmniej trwogi nie budził i miast się ulęknąć, wojownik ponownie parsknął śmiechem. Taki obrót spraw najwyraźniej jeszcze bardziej wkurzył istotę czającą się w mroku, gdyż postanowiła wyjść z ukrycia.

– Tak ci wesoło, człecze? Obacym czy jak mniem ujrzysz to też śmiać się będziesz! – poirytowany właściciel głosu jął się gramolić z wielkiego głazu i schodzić. Rycerz dałby sobie rękę uciąć, że słyszał tez kilka cichych przekleństw seplenionych pod nosem.

– A teraz ugnij się, prosty kmiocie, przed mą potęgą! – ryknął głos tuż na granicy słabego światła, w którego kręgu stał wojownik.

Wpierw wyłonił się pysk i nozdrza, z których buchnęła para. Kolejne były złociste ślepia osadzone po obu stronach łba, zupełnie jak u konia. Ostre kły błyszczały śnieżnobiałym blaskiem, a długi jęzor, dziwnie spuchnięty, dyndał z paszczy. Głowa osadzona była na długiej, smukłej szyi, która wyginała się pod dziwnym kątem, dzięki czemu istota mogła swobodnie obracać łeb i jedno oko wlepiać w rycerza. Po szyi ukazało się całe tułowie, takie samo jak szyja, czyli nienaturalnie długie i smukłe, a do tego pokryte napuszonym, brązowym futerkiem, nastroszonym niczym setki igieł. Przednie łapy ów stwór stawiał na mocnych palcach, za to tylne wyglądały niczym u jaszczurki – mocne i szerokie. Na końcu cielska tkwił ogon, długi niemal jak całe ciało stworzenia i zwieńczony czymś, co wyglądało jak złożony wachlarz. Innymi słowy przerośnięta jaszczurka, gdyż w kłębie spokojnie sięgała do klatki piersiowej rycerza, jednak od jaszczurki odróżniało stwora coś jeszcze. Skrzydła. Ogromne, masywne i z pewnością bardzo szerokie skrzydła. A to oznaczało, że osobnik zaliczał się do gatunku będącego postrachem wsi owiec, dziewic i księżniczek, a także ulubionym obiektem nienawiści rycerzy... Smok. Tak właśnie, był to smok. Chociaż łusek nie posiadał – no, może trochę na zadzie i tylnych nogach, ale skrzydła miały pióra i nie były błoniaste, a i ogniem jeszcze nie zionął.

Przez otwartą paszczę bestii wychynął niewielki jęzor ognia, muskając powietrze. Czyli jednak zionął ogniem. Smok jak nic. To z pewnością mogło robić wrażenie, ale nim rycerz mógł to przyznać, jaszczur stawiając ostatni krok nagle runął jak długi na ziemię. Widać tak intensywnie wpatrywał się w wojaka, że nie zauważył leżących kości, nadepnął je i stracił równowagę. To, w połączeniu z „juniorem", seplenieniem oraz używaniem słowa "kmiot" nasunęło rycerzowi obraz zdecydowanie daleki od grozy. Dlatego rycerz ryknął śmiechem trzymając się za brzuch. Widząc to, smok zasyczał donośnie i pozbierał się szybko z ziemi, kłapiąc szczękami i idąc w stronę odzianego w stal prześmiewcy. Ten jednak odskoczył przed kłami z łatwością i po chwili obaj stali oko w oko, szykując się do wielkopomnego boju, o którym minstrele snuliby legendy, a matki opowiadałyby je dzieciom na dobranoc. Przynajmniej tak to widziałby każdy rycerz. Czy nasz bohater również, to już inna sprawa. Smoka to jednak nie obchodziło. Bardziej zastanawiał go fakt, jak pozbyć się natręta ze swojej jaskini.

– Ostatni raz słuchaj mię, jakem dobry: precz stąd, to cię nie zjem! – teraz już wiadomo było, czemu seplenił. Przygryzł sobie język, być może z wrażenia, gdy ujrzał rycerza i teraz słychać było efekty.

– Nigdzie nie pójdę, póki któryś z nas nie zginie! – ochrypły głos spod przyłbicy świadczył o zdecydowaniu i całkowitym wyzbyciu się niepewności.

Jaszczur patrzył chwilę i mlasnął z niesmakiem.

– Ale tak zaraz... zginie? – mruknął wyraźnie niezadowolony wizją rycerza depczącego jego truchło i wlokącego je do jakiegoś zamku czy dla księżniczki.

– Tak właśnie. Więc stawaj w szranki!

– Kiedy... Kiedy ja się przeziębiłem i źle się czuję – zająknął się smok i na dowód swych słów kichnął tak mocno, że strumień ognia uderzył w skałę dwa metry od wojownika. – Oj, pan wybaczy... – Pociągnął nosem wyraźnie zdziwiony.

– Na zdrowie. Ale jak to przeziębił? Smok?! – Głos spod przyłbicy załamał się lekko z niedowierzania.

– Nooo tak. Bo jest tak zimno i tu przeciągi są, i wilgoć. Bo jak to nie przeziębienie, to mam jeszcze alergię na księżniczki, ale chyba nie przyprowadziłeś tu takowej, co? Normalnie to one same się zbiegają, ale tutaj ciężko trafić. Tu nie dotarła ani jedna i mam spokój – znów kichnął i pociągnął nosem.

Rycerz powoli opuścił miecz, jakby nagle ogarnęły go wyrzuty sumienia. W zamyśleniu potarł ręką tył hełmu. A smok kontynuował wywód.

– Jesteś rycerz, to chorego bić przecież nie będziesz. Wróć waść na wiosnę, to może zdrów będę. Albo najlepiej w ogóle nie wracaj. I ogłoś wszystkim, że mnie tu nie ma. Mogę ci nawet kilka piór dać czy pazur odstąpić na dowód, żeś mnie pokonał.

– Słucham? – Zbity z tropu wojownik wsparł się na mieczu, jakby nie wierzył.

– No tak. Przecież mnie całego i tak byś nie taszczył! No i ja przeciwny przemocy jestem raczej, bo mi stawy dokuczają od wilgoci i pazury se jeszcze połamię, a i smakowanie człowieka to coś, czego wolałbym uniknąć, tak samo jak rychłego zgonu. Bycie martwym nie brzmi ciekawie, a skoro sobie tego nie życzę, to czemu miałbym innym?

– Ale ja kawał drogi... Smoka pokonać... Drapieżna bestia... Co za oszukaństwo! – Rycerz nagle rozeźlony walnął mieczem o ziemię, a chwilę później w ślad za nim poleciał hełm.

Smocze ślepia rozszerzyły się na widok burzy bujnych, kręconych włosów w kolorze ognia, których kilka kosmyków opadło na intensywnie zielone oczy, których właściciel...ka o bladej cerze była wyraźnie zdenerwowana.

– E, e, e. A to niby nie jest oszukaństwo? Toż ty niewiasta! O! I na pewno księżniczka! To dlatego mi tak katar dokucza. Alergia się odezwała, jak nic! I czego to lazło udając chłopa aż tutaj?! Nie mam błyskotek, bo i na co mi, handlować przecie nie mam z kim, no i za zimno tu na pannę. A gdzie dama, tam i za moment stada rycerzy. Poszła mi stąd, bo kłopoty przyniesiesz! – Jaszczur cofnął się zniesmaczony i zaczął machać łapą na dziewczynę, jakby była jakimś niechcianym pasożytem, którego próbował wygonić.

Ale kobieta nie reagowała. Usiadła zrezygnowana na kamieniu i skryła twarz w dłoniach. Do uszu smoka dotarł płacz. Gad jęknął lekko. Przecież szanujący się mężczyzna nie doprowadza kobiety do łez! Podszedł nieco bliżej i pochylił się nad niewiastą, ale zaraz pożałował, bo kichnął solidnie.

– Panienka nie placze! Przecie to chyba dobrze prawda? Ojej no... I taka panienka zmalznięta, niech to szlag by... – umilkł i zaczął się krzątać, a po chwili niedaleko dziewczyny stał stosik drewna, który smok z łatwością rozpalił.

Ognistowłosa pociągnęła nosem i naraz uniosła głowę, gdy coś obok niej szurnęło. To smoczy ogon ostrożnie popychał w jej stronę niewielkiego zająca, lekko już podsmażonego smoczym ogniem. Wyglądało to dość komicznie, bo gad wyraźnie starał się trzymać od kobiety jak najdalej. Spojrzała na niego przez zamglone od łez oczy, lekko nieprzytomna.

– Panienka się ogrzeje, naje i odpocznie, a potem wyjaśni, po kiego czorta lazła taki kawał... Alergia alergią, ale dziewoi przecie na mróz nie wywalę. – Mruknął smok i oddalił się kawałek, by trzymać nos z dala od alergenu.

Wpierw niepewnie, ale potem już bardziej zdecydowanie, dziewczyna przesunęła się do ognia i zaczęła zajadać mięsem. Nigdy by nie pomyślała, że w przeciągu ostatnich miesięcy najwięcej serdeczności okaże jej zimnokrwisty gad. Chyba, że to jego sposób na uśpienie ofiary i zjedzenie jej, ale w sumie – co z tego? Z takimi właśnie myślami, nasz dzielny „rycerz" zasnął skulony przy trzaskającym wesoło ognisku. Smok natomiast spoglądał w ciszy, jak pięknie w czerwonawym świetle mienią się włosy kobiety. Zastanawiało go, co takiego tak delikatnie wyglądająca dziewczyna robiła w opuszczonych i zabójczo groźnych górach.

 

***

– Stać! Zatrzymujemy się tutaj na noc! Przywiązać konie, bo jutro ruszamy bez nich! – krzyknął postawny rycerz dosiadając gniadego ogiera, który niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Mężczyzna miał krótkie, czarne włosy i lekki zarost. Błękitne oczy spoglądały na podwładnych surowo.

– Ser Robercie, a od kiedy to ty wydajesz takie rozkazy? – Do konnego podjechał rycerz z bujną czupryną brązowych włosów, zaczesanych fantazyjnie w bok, którymi uwielbiał zarzucać z oczu, na co kobiety zawsze reagowały donośnymi piskami. Uśmiechnął się niewinnie, chociaż wyraźnie nie podobało mu się przyjmowanie rozkazów od kogoś równego mu stopniem.

– Otóż, ser Piotrze, i tak dalej nie da rady jechać, bo zaczyna się strome, górskie zbocze, więc co za różnica, kto zarządzi i tak nieunikniony postój?

Pozostali rycerze byli niżsi rangą i mogli tylko z westchnieniami przyglądać się żałosnej sprzeczce dwóch szacownych mężów.

– Ser Jeremi, niech pan ich powstrzyma... – Michał, giermek ser Piotra, spojrzał na ostatniego z trójki przewodzących im rycerzy, który zsiadł właśnie z konia.

Poproszony o interwencję spojrzał na kłócących się towarzyszy i westchnął. Zdjął hełm uwalniając gęstą czuprynę loków sterczących z głowy we wszystkie strony. Zagryzł zęby, by dodać samemu sobie otuchy i ruszył w ich stronę.

– Ko... ko... koledzy – wydukał.

– Ostatnio, gdy mieliśmy postój przy wodopoju, Robercie, to też TY zacząłeś!

– Pro... proszę, us... uspokójcie się.

– Chcesz powiedzieć, Piotrze, że miałem poczekać, aż szanownie skończysz podziwiać swą facjatę w odbiciu tarczy i łaskawie oznajmisz postój?

– Rob.. Robercie, Pio... Piotrze!

– Tak to chciałem pow...

– Do... do... dooooość! – Jeremi krzyknął tak głośno, że wreszcie pozostali dwaj rycerze łaskawie zwrócili na niego uwagę.

– I po co te krzyki? – Robert zszedł z konia i poszedł do swoich ludzi.

– Ser Jeremi, to doprawdy nie przystoi – mruknął z niezadowoleniem Piotr i postąpił tak jak jego towarzysz.

Natomiast sam Jeremi stał jeszcze chwilę, nie dowierzając , by w końcu pójść ich śladem. Nie mieli dużo czasu do wschodu słońca, kiedy to ruszą w góry. Z każdym dniem maleją ich szanse na odnalezienie księżniczki, a co za tym idzie – na zyskanie jej ręki, ergo objęcie rządów nad jednym z najbogatszych królestw, Disconii.

 

***

– ... Wtedy właśnie ojciec uznał, że trzech rycerzy, w tym dwaj to książęta, a jeden to baron, będą bój o mą rękę toczyć. Ja miałam się jedynie przyglądać, jak trójka półgłówków naparza się mieczami, by udowodnić swą rzekomą wartość, a potem wyjść za zwycięzcę.

– No, prawi panienka sprawy oczywiste zaiste... Wszak ksionżniczki...

– Nie mają prawa do szczęścia, własnego zdania czy choćby małżeństwa z miłości?! – rudowłosa przerwała smokowi, który skulił się lekko na jej nagły wybuch gniewu.

– Wybacz. Po prostu, to nie jest sprawiedliwe. A wygrana w walce na miecze to nie dowód, że jest się godnym korony... I mojej ręki.

– Nic nie szkodzi, panienko. Ja rozumim. Pytanie tylko, co trzeba zrobić, by być godnym twej rąsi? Czy chociaż ty sama to wisz? No i co ważniejsze... To nadal nie tłumaczy, jak młoda dama znalazła się na takim wygwizdanym zadu... ehm... zapomnianym skrawku świata.

– Oj, sama nie wiem, Rufusie...

– Herbeusie Rufeusie Ognisty. Juniorze.

– Po to właśnie wyruszyłam. Bo chciałam zacząć od udowodnienia, że sama mogę decydować o swym losie i walczyć o siebie. Myślałam, że jak ubiję smoka, to uznają me męstwo i to zrozumieją. A jakbym zginęła, to chociaż w chwale. Rozumiesz Rufusie?

– Herbeusie Rufeusie...

– Ale okazało się, że jesteś... No taki, jaki jesteś... Straciłam cały zapał do walki. Nie wiem, co począć. Będę musiała wrócić i resztę życia spędzić nieszczęśliwa, Rufusie – ukryła twarz w dłoniach.

– Rufeusie... Albo nieważne. No dobrze, panienko. Rozumim powagę sytuacji i głupio mi nawet troszeczkę, żem zawiódł twe oczekiwania. Aczkolwiek nie wszystko stracone. Nie musisz, jak to mówią, poddawać sie rozpuczy.

– Rozpaczy?

– Jeden pios. Słuchaj kruszyno. Ubić smoka, to czyn obity jak oranie pola. Rycerz się ma wykazać, to jedzie ubić smoka. Rutyna i to dość nudna. A jak nas zabraknie, to cu? Tako właśnie warto wykazać się pomysłowością i poczynić co innego!

– Czyli?

Smok westchnął donośnie. Społeczeństwo ludzkie miało niezwykle ograniczony sposób myślenia. I widać owa damulka daleko od reguły nie odbiegała.

– A to, moja mała, że zrób co innego godnego chwały i uznania. Chociażby... O, tu za górą jest wielka puszcza zwana Wiedźmipolem. Żyje w nim paskudny babsztyl, co to przechodniów w kozy zamienia i inne psikusy wredne czyni. Może z nią się rozprawisz? Okoliczni wieśniacy na rękach w sam zamek by cię mieśli!

– Chyba „na" zamek nieśli?

– Jeden pios mówię! Słuchasz czy nie?!

– Tak jest! Przepraszam. Ale ja nigdy nie ćwiczyłam walki z wiedźmami. A pewnie różnią się wielce od smoków.

Herbeus parsknął i dmuchnął w górę ogniem z nozdrzy na znak rozbawienia.

– Uwierz, panienko, że bardziej to brzydki niż my twór i pamiątki ze skóry nie zrobisz, ale po za tym wszystko wygląda tak samo. Jak utniesz łeb, zdycha. Jak poćwiartujesz, zdycha. Odetniesz język, nie czaruje. Proste, prawda? A pokaż błyskotki, to się zaślini jak niemowlę!

Zapadła chwila ciszy, podczas której dziewczyna spoglądała ze zdziwieniem na smoka. Ciężko było uwierzyć, jak bardzo można obrazić własną rasę i w ogóle nie czuć się przy tym źle.

– Tera rozumi?

– Tak. Tylko jest jeden problem. Wiedźmipole jest wielkie. Jak ja ją tam znajdę? Ona pierwsza zorientuje się, że po nią przyszłam.

– A widzisz to już kwestia... – Rufeus przerwał i poruszył niespokojnie uszami.

– Co się stało? – Ognistowłosa poderwała się i oparła dłoń na rękojeści miecza, gotowa wyciągnąć go w każdej chwili, jeśli groziło im niebezpieczeństwo.

– A to kruszynko, że zbieraj tą swoją blachę i komu w drogę, bo banda zakutych łebków zaczęła wchodzić na górę – smok machnął skrzydłami również się podnosząc wyraźnie także zbierając się do drogi.

– Rycerze?! Ale.. skąd to wiesz?

– System wczesnego ostrzegania – zaśmiał się Rufeus, ale pod spojrzeniem rudowłosej odchrząknął i spoważniał – Wystarczy słuchać, co czasem te czarne, ptasie móżdżki kraczą.

– To koniec... Nie zdążę im uciec i rozprawić się z wiedźmą. Przyszli po mnie! To na pewno ta trójka, która miała walczyć o mą rękę! – Głos dziewczyny załamał się, gdy była gotowa poddać się i ruszyć naprzeciw rycerzom.

– O nie! Co to, to nie! Póki, ja – Herbeus Rufeus Ognisty... Junior – dychom, tako ty panienko nie będziesz skazana na tak niegodziwy los! Zawsadź na czerep ten twój garnek i wsiadaj! – Smok wyraźnie rozeźlony faktem, iż biedna, urocza dama miała być całe życie nieszczęśliwa, postanowił pomóc jej w udowodnieniu swej wartości. No, a po za tym to i tak nie mógł tu zostać. Bycie martwym mu nie odpowiadało, a w takim stanie by go pewnie rycerze pozostawili.

– To jest hełm...

– Jeden pios! Siadaj mówię!

– Tak jest! – pisnęła i szybko wzięła swoje rzeczy, po czym ostrożnie podeszła do skrzydlatego jaszczura, który położył się niemal całkiem na ziemi, by było jej łatwiej wsiąść. Nie bardzo, jednak wiedziała, jak powinna to zrobić. Smoczysko najpewniej to wyczuło, gdyż kolejne sapnięcie wydobyło się z paszczy.

– Siadasz waćpanna przed skrzydłami, nogi zahaczasz za moimi przednimi łapami, rękoma łapisz się za futro na karku i koniec filozofii – wyrecytował tonem jakby czytał instrukcję obsługi krzesła.

Słuchając uważnie wskazówek, rudowłosa powoli wgramoliła się – bynajmniej nie z gracją – na grzbiet smoka i musiała przyznać, że czuła się przez moment jak na końskim grzbiecie, dopóki Herbeus nie machnął skrzydłami i nie poderwał się na równe nogi.

– A właśni. Panienka się chyba nie przedstawiała... raczy rzec swą godność, skoro już gniecie mnie w żebra? – Jaszczur odwrócił łeb patrząc przez moment na odzianą w zbroję sylwetkę, gdy poczuł mocny ucisk stali w wymienionym przez siebie miejscu. Następnie odwrócił się w stronę bladego promyczka światła w oddali i ruszył chodem przypominającym kłus, kierując się do wyjścia z jaskini.

– Ojej. Faktycznie! Wybacz Rufusie, gdzie moje maniery. Jestem Lydia z Disconii...

 

***

– Jej książęca wysokość Lydia z Disconii! Pamiętajcie! Piękna, pełna wdzięku, delikatna księżniczka Lydia! Z pewnością strwożona i zziębnięta! Czeka gdzieś przed nami, drodzy rycerze! Musimy odbić ją z łap bestii! – Przez całą podróż, od momentu, gdy zaczęli się wspinać, ser Piotr nie zamknął się nawet na chwilę. Z początku było to dość motywujące, ale ile można słuchać tych samych wypowiedzi i zachwytów?

– Ser Piotrze, jeśli w przeciągu najbliższej minuty nie zawrzesz twarzy, to, gdy już panienkę Lydię znajdziemy, bądź pewien, że nie rozpozna twej facjaty – rozległ się ponury głos Roberta, który szedł coraz szybciej, mając cichą nadzieję, że może gadatliwy towarzysz podróży potknie się i spadnie albo chociaż zostanie w tyle. Pozostali rycerze podążali za przywódcami w ciszy, modląc się o przynajmniej chwilę spokoju. Tylko Jeremi wyłączył się całkowicie i wspinał bez słowa. Jako pierwszy dotarł na skalną półkę. Wędrówka nie była łatwa i powoli zmierzchało. Pomyśleć, że dopiero nastał świt, gdy wkraczali na ścieżkę prowadzącą przez zbocze góry. Zostawili konie z kilkoma parobkami i przy okazji upewnili się, że Lydia tu była – jej koń stał posłusznie tam, gdzie go zostawiła.

Gdy wszyscy już wdrapali się na skalną półkę, niebo zrobiło się nieprzyjemnie szare i pochmurne, jakby widok odzianych w zbroję wojaków wprawił je w smutny nastrój. Przed nimi rozpościerała się ta sama ścieżka, którą wcześniej kroczyła samotnie księżniczka. Nie zatrzymali się jednak na noc. Ruszyli w mrok z pochodniami w rękach, nie tracąc ani chwili. Odpoczną, gdy odzyskają księżniczkę porwaną przez smoka – bo tak właśnie ser Piotr przedstawił im sytuację. I ani Robert, ani Jeremi nie mieli nic przeciwko temu... W końcu kto chciałby się przyznać, że piękna księżniczka uciekła i to na dokładkę przed nimi.

 

***

Zadziwiające, jak krótka okazała się podróż w dół, kiedy leciało się na grzbiecie smoka. Zaoszczędziła przynajmniej dwa dni. W kilka minut byli już na dole. Herbeus szybował chwilę nad zielonymi pastwiskami, nim zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu, lądując lekko i niemal niewyczuwalnie. Lydia ocknęła się z zamyślenia i spojrzała przed siebie, ciekawa, czemu się zatrzymali.

Przed ich oczami rozpościerała się ogromna puszcza. Korony drzew sięgały wysoko i łączyły się, ciasno splatając gałęzie. Mimo że poranek był słoneczny, to na granicy puszczy gromadził się mrok, jakby promienie słońca nie mogły się przedrzeć przez splątane konary. Przeraźliwa cisza i brak ruchu przyprawiały o gęsią skórkę. Powiadali, że owa puszcza to królestwo mroku, odrażających stworzeń i wynaturzeń.

– Wiedźmipole – szepnęła rudowłosa z nutą szacunku w głosie. Myślała, że pogłoski były zmyślone, ale każda legenda opisująca wygląd puszczy miała w sobie więcej prawdy niż zmyślonych plotek.

– Dokładnie tak kruszyno. Dalej musimy iść pieszo, bo podejście od góry to czyste samobójstwo – smok odezwał się dopiero po chwili, jakby nawet on na moment poczuł się mały i bezsilny na widok gęstego mroku.

Lydia zaczęła się gramolić z grzbietu Herbeusa, ale ten powstrzymał ją szybkim ruchem skrzydłami.

– Nie zsiadaj panienko. Może nie mogę tam latać, ale i tak biegam szybciej niż ty, drobinko.

Skinęła jedynie głową i znów rozsiadła się wygodnie. Zacisnęła pięści na grzywie smoka, gdy ten ruszył wolnym krokiem w stronę puszczy. Serce biło jej tak mocno, iż obawiała się, że mogłoby wyskoczyć spod zbroi i zniknąć w mroku.

– Rufusie?

– Tak, ogniku?

– Jak znajdziemy tę wiedźmę?

Zapanowała głucha cisza, bo w tym właśnie momencie wkroczyli w gęstwinę Wiedźmipola. Znajdowali się na czymś, co zapewne było wąską dróżką, sądząc po odgłosie łap smoka uderzających o ubitą ziemię oraz po przerwie między roślinami. Ale mrok był tak wszechobecny, że gdyby nie siedziała na grzbiecie smoka, to pewnie nie wiedziałaby, gdzie jest. Wysunęła przed siebie rękę, potem przysunęła dłoń do oczu. Nic. Jakby przestała istnieć. Jakby znikała. Sapnęła cicho, czując jak ogarnia ją panika.

– Spokojnie. To tylko ciemność. Wystarczy odrobina światła, by ją rozproszyć – łagodny głos Herbeusa był niczym balsam dla uszu i serca Lydii.

W ciemności nagle zabłysnęło światło. To Rufeus musnął płomieniami kawałek spróchniałego drewna leżącego u jego nóg. Chwycił go w zęby i podał dziewczynie. Słaby blask rozproszył odrobinę mrok. Teraz widziała siebie, Juniora, a także kawałek dróżki przed nimi.

– Zapomnij o moim wcześniejszym pytaniu... Jak samych siebie tu odnajdziemy? –

Lydia westchnęła, próbując się nieco uspokoić.

– Mówią, że każda droga w tej puszczy wiedzie na podwórko wiedźmy... W końcu dlatego właśnie nazywają to miejsce Wiedźmipolem prawda? – Rufeus szedł szybkim krokiem, jakby w obawie, że jeśli zostaną w jednym miejscu zbyt długo, to utoną w mroku.

Szli tak długo, że księżniczka zaczynała tracić poczucie czasu. Nie wiedziała, czy minęło kilkanaście minut, czy może wiele godzin. Jaka była pora dnia? Czy już noc? Czy nie kręcą się w kółko? Skąd pewność, że dobrze idą? Dopadały ją wątpliwości i miała wrażenie, że jeszcze chwila i oszaleje.

– Nie myśl.

– S... słucham? – Otrząsnęła się z bliskich obłędu rozmyślań na słowa Herbeusa.

– Powiedziałem, byś nie myślała, ogniku. Wielu straciło rozum w Wiedźmipolu. Ciemność, brak poczucia czasu, brak orientacji w terenie. Ludzie w tych warunkach dostają na łepetynę, bo nie lubią nie mieć kontroli nad tym, co dzieje się wokoło... to wasza zmora.

– Ty nie wariujesz? Znaczy, nie zastanawiasz się nad tym wszystkim?

– Nie. Jestem smokiem. Żyjemy bardzo długo, więc i tak nie zastanawiamy się nad upływem czasu. Nie mamy zbytnio celów w życiu, tylko dajemy się porwać nurtowi wydarzeń, toteż nie obchodzi nas, dokąd zmierzamy i którędy idziemy. Większość życia mieszkamy w ciemnych jaskiniach, iskiereczko, takoż sama widzisz, że tutejsze warunki to prawie dom. Jedyny minus to brak możliwości rozpostarcia skrzydeł. – Jakby na dowód swych słów, poruszył skrzydłami, które zaczynały go uwierać z tego ścisku.

– Acha. No w sumie, jak tak to przedstawiasz, to faktycznie jesteśmy trochę przewrażliwieni na tym punkcie – przyznała Lydia zastanawiając się, jak to jest żyć, nie myśląc o upływającym czasie, o kierunku, w którym się podąża, czy w niemal całkowitej ciemności.

– Tak właśnie żyje wiedźma... Dlatego, mimo że jest człowiekiem, to jest nieludzka... i przerażająca. Tak słyszałem, znaczy się – Herbeus jakby czytał jej w myślach i wypowiedział na głos to, o czym sama bała się pomyśleć.

Zastanawiała się, jak daleko jeszcze do wiedźmy. Normalnie podziwiałaby widoki, ale jedyne, co mogła teraz robić, to rozglądać się i nasłuchiwać. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że są obserwowani.

 

***

Stracili pięcioro ludzi. Zdradziecka ścieżka prowadząca wzdłuż skalnej ściany aż do smoczej jaskini okazała się zbyt dużym wyzwaniem dla części z nich. Rycerze, którzy spadli wprost w objęcia mrocznej otchłani, szli zbyt pewnie lub po prostu mieli pecha i trafili na obluzowane kamienie. Cała wyprawa szła jednak dalej. Teraz wędrowali zimnym korytarzem do ogromnej komory, w której mieszkał smok. Ale obecnie po gadzie czy księżniczce nie było ani widu, ani słychu.

– Rozproszyć się i szukać! Miecze w gotowości! – ser Robert wydał rozkazy i rozpoczęto długie, monotonne poszukiwania. On sam z kolei stanął przy niewielkim stosie gałęzi, które jeszcze nie tak dawno temu tliły się niewielkim ogniem. Przysunął dłoń.

– Nadal ciepłe – powiedział cicho pod nosem.

Podniósł się i nagle tuż przy jego uchu coś zakrakało. Podskoczył jak oparzony i odwrócił z mieczem w dłoni.

– Michał?! – uspokoił się nieco, gdy zobaczył oblicze młodego giermka. Zmrużył jednak oczy, widząc na jego ramieniu czarną, pierzastą postać.

– Dlaczego siedzi na tobie ptak? – zapytał chłopaka ze zdziwieniem.

– Przysiadł się, jak wchodziliśmy do jaskini... – zaczął giermek, ale przerwał mu donośny śmiech Piotra i Jeremiego.

– Nie ma własnego ptaka, to znalazł sobie zastępstwo – powiedział głośno ser Piotr i po chwili wszyscy rycerze zwijali się ze śmiechu.

– D... d... dokładnie! M... m... ma ko...ko... kompleksy! – zawtórował towarzyszowi ser Jeremi, nie bardzo jednak wiedząc, po co w sumie to robią.

Tylko Robert i wyśmiewany stali w ciszy, patrząc z pewnego rodzaju odrazą, jak rzekomo szlachetni wojacy zachowują się, jak prymitywna hołota.

– Dość tej błazenady. Zbierajcie się i chodźcie. Nie mogą być daleko. – Rycerz popatrzył z politowaniem na kolegów po fachu, po czym ruszył w stronę wyjścia.

– Ser! Tutaj! – Michał krzyknął nagle i podbiegł w przeciwną stronę, a mianowicie do niewielkiego przejścia na drugą stronę góry.

– Spójrzcie! – powiedział, wskazując na smocze pióro leżące na kamiennej posadzce i rudy włos zaczepiony o kamienie.

– Dokąd zabrał naszą wspaniałą królewnę ten bydlak?! – Piotr przyjął postawę dzielnego herosa rozpaczającego za ukochaną i stanął w przejściu. Wnet pobladł i odwrócił się do towarzyszy, tym razem bez wygłupów. Nie musiał jednak mówić, co go przeraziło, bo po chwili wszyscy już się domyślili.

– Wiedźmipole – Robert westchnął, strwożony, że jakieś demony musiały opętać księżniczkę bądź smoka, że udali się w to potworne miejsce.

 

C.D.N.

Następne częściPościg za smokiem cz. 2/2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Freya 25.10.2018
    Nie zalecam zamieszczania tekstu w takiej objętości, a w tym wypadku rzecz dotyczy dwóch części jednocześnie. To sugestia na przyszłość. Jeśli się rozejrzysz po tutejszej twórczości, to sama załapiesz, że takie długasy mają mniejszą liczbę odsłon. Lepiej podzielić na łatwiejsze porcje konsumpcyjne.
    Rozlazło się to deczko w zapisie - niepotrzebne odstępy pomiędzy liniami dialogowymi. Technicznie też nie wszystko malinowo i nie mam na myśli sepleniącego smoka... :)
    Chyba opko to jest ukierunkowane ku nastoletnim czytelnikom - tak mie cuś zaświtało w łepetynie.
    Dużo opisów, długie ładne zdania, lecz to nie moja melodia - już bardziej to poprzednie o awaryjnym lądowaniu. Poza tym z tymi smokami to bujda - prawdziwy był tylko wawelski - ten od Baltazara Gąbki :) Pozdro
  • Drzumatella 10.11.2018
    Dzięki, acz nie zależy mi na liczbie odsłon. Jeśli znajdzie się chociaż jedna osoba, której to co stworzyłam się spodoba, to będę się cieszyć, że mogłam się z tą osobą podzielić :)
    No jak wstawiłam to zobaczyłam, że są giga odstępy, ale wyjaśniono mi jak edytować, więc to poprawię :)

    Co do czytelników - minimalny wiek, o jakim myślałam to faktycznie wiek nastoletni, ale to głównie dlatego, że lubię przemycać młodzieży różne sprawy do przemyśleń, niemniej - co zabawne - pierwszymi czytelnikami mojego opka były "stare byki", jak to koledzy się subtelnie określili :D

    Hah no takich krótkich jak "Na Mostek" mam mało, bo lubię ciągnąć hah :) Ale dziękuję pięknie (i guzik prawda, smoków jest więcej! Znam się lepiej, mam nawet instrukcję dosiadania smoka, o! xP)
  • Freya 10.11.2018
    Troszku rzadko tu bywasz, ale jakby co, to zawsze możesz cuś zaproponować - względem swojej pisaniny :)
  • Drzumatella 10.11.2018
    Freya Moja aktywność ze względu na pracę, uczelnię itp. jest taka, że kilka dni bywam co chwilę, ale potem mogę być nieaktywna przez nawet więcej niż tydzień niestety :)
  • Drzumatella 10.11.2018
    Freya Plus mam mało nowiutkich prac chwilowo, większość ma przynajmniej rok. Najnowsza powstała dzisiaj, ale po angielsku, to nie wrzucam :)
  • Ozar 10.11.2018
    Sorka ale za długie, podziel to na 2 części
  • Drzumatella 10.11.2018
    Podzieliłam na dwie. Nie chciałam zawalać tutaj i robić czterech czy pięciu części, by mi ktoś uwagi nie zwrócił, ze przesadzam, więc podzieliłam na dwie :) Nie ważne na ile podzielę - jeśli ktoś chce przeczytać to przeczyta wszystkie, a jeśli nie lubi długich to nie przeczyta ani jednej :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania