Tygl.
I jest ta kawiarenka, pośrodku mroźnej zimy,
w której wnętrze przypomina pomnik.
Gdzie nie spojrzeć marmur, złocienie
i kilka iskier, jak drobne w kieszeni.
Tej tylnej.
Więc jest ta kawiarenka,
nie wiedzieć czemu gdzieś na plaży
pozbawionej turystów i mew,
za to z wulkanem wewnątrz,
tuż przy twojej twarzy.
Zaciągasz się, wypuszczasz dym przez nos,
żeby nie urazić mnie bardziej,
nie tworzyć kolejnych kraterów w moich księżycach,
choć przecież patrzę tylko na ciebie.
Tymczasem milkniesz.
Może nawet więcej, skoro wszystkie dźwięki
zdają się wnikać wprost i znaczyć cokolwiek,
skoro stają się częścią ciebie.
Milkniesz, zajęta widocznie swoimi myślami,
paląc papierosa, który rośnie mi w oczach,
do rangi apostrof,
a ja nie mogę przestać cię słuchać.
Nogi mam jak z waty, choć przecież
zwisają luźno z krzeseł,
nie dotykając nawet powierzchni,
nie mając żadnych punktów styczności.
Te nogi, to jedyna rzecz, która jest naprawdę moja.
Reszta to drobne, w kieszeni furtki,
którą stałaś się, gdy tu weszliśmy,
a potem zajęliśmy miejsca naprzeciw.
Nigdy obok, tak naprawdę.
Więc jesteśmy, ty z papierosem, ja bez,
skoro nawet zapałki są po twojej stronie,
a iskry skaczą po schodach.
I mógłbym spodziewać się wszystkiego,
łącznie z wyjściem ewakuacyjnym,
tylko nie tego, że jestem nim.
A ty czekasz aż znów zamienimy się miejscami.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania