Potrafisz zrozumieć?
Było pewnego razu. Lecz nie było. Kiedyś, a może jutro, wczoraj słońce śpiewało na wierzchołkach, lecz nie było wierzchołków. Wiatr. Nieistniejący. Popychał krople deszczu, które w rzeczywistości były słodkie jak lukrecja. Lukrecja jednak nie była lukrecją, a pustką. Pustka była pełna, ale pusta. A w tej pełnej pustce... znajdował się mały, niebieski krab.
Krab ten, o imieniu Stefan, miał osiem nóg, z których dwie były wykonane z waty, a pozostałe ze zwiędłych liści. Czuł się bardzo samotny. Lecz nie był samotny, ponieważ jego samotność, która tak naprawdę była zielonym balonem, dryfowała wysoko, ponad czarnymi, skrzeczącymi górami. Chciał się z nią spotkać, ale to nie było możliwe. Ponieważ nie miał nóg, choć miał ich osiem.
Wtedy pojawił się Wujek Zegarmistrz. Wujek Zegarmistrz, który nie był zegarmistrzem, ale był. Nie był też wujkiem, był lampą. Tą samą, która wisiała kiedyś na suficie w kuchni u Babci. Lecz Babcia nie miała kuchni, a Babcia była tak naprawdę zielonym balonem. Zatem, Wujek Zegarmistrz, który był lampą, a w rzeczywistości Babcią, która była zielonym balonem, dotknął Stefana.
Stefan poczuł się lepiej. Lecz poczuł się gorzej, a to "gorzej" było w rzeczywistości dobrym samopoczuciem. Ponieważ Babcia, która była lampą, która była Wujkiem Zegarmistrzem, która była zielonym balonem, dała mu w prezencie szklankę. W środku szklanki było nic. Ale to "nic" było w rzeczywistości wszystkim. Stefan wypił to "nic", a to "nic" sprawiło, że stał się niewidzialny.
Po czym Stefan pojechał rowerem na księżyc. Księżyc był niebieski, chociaż to tak naprawdę był Wujek Zegarmistrz. A Stefan nie był Stefanem, bo był niewidzialny. Osiem nóg z waty i liści, wciąż miał. Lecz ich nie miał. Tak, to był piękny dzień. Dzień, który się nie wydarzył.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania