Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Powidoki

Poniżej wklejam jedynie pierwszy fragment opowiadania. W trudnym do sprecyzowania odcinku czasu(pewnie kilka tygodni) zaczną się pojawiać kolejne części utworu. Każda opinia mile widziana:)

 

Obserwowałem ich, spięty jak diabli, próbując rozgryźć, co ja tu właściwie robię. Z każdą kolejną chwilą coraz mniej rozumiałem powody zaangażowania mnie do tej imprezy.

Siedząc w powozie razem z burmistrzem, wiedźmą Lilith i łowcą nagród usiłowałem odgadnąć, do czego jestem im potrzebny. Naturalnie, cała trójka milczała jak zaklęta. Posępne miny zdradzały jedynie, że może kroić się paskudna afera.

Całkiem dobrze znałem tylko włodarza naszej mieściny. Będąc dziennikarzem jedynego w Tirdahal periodyku, siłą rzeczy musiałem znać każdego tutejszego notabla. Tym bardziej burmistrza, który łaskawie zezwalał na kolportaż mojej gazety. Nie powiem, że byliśmy przyjaciółmi. Łączył nas raczej chłodny sojusz doprawiony nutką sympatii. Parę razy, znęcony tłustą sumką, wysmażyłem jeden bądź dwa felietony, stawiające Ruperta w korzystnym świetle. Ot, stały element dynamiki relacji z fiszami politycznego półświatka.

Za to pozostali kompanii przejażdżki stanowili zagadkę.

Wiedźmę Lilith znałem wyłącznie ze słyszenia. Krążyły o niej różne plotki. Przeważnie, ukazujące ją jako opętaną mrocznymi siłami wariatkę, spółkującą z zastępem demonów. Napędzana kretynizmem wyobraźnia mogła wyprodukować każdą bzdurę. Zatem, mieszkańcy Tirdahal i okolic nie próżnowali, ekscytując się nowymi pogłoskami o poczynaniach Lilith.

Myślę, że wręcz odpowiadał jej taki stan rzeczy. Cokolwiek o niej nie mówiono, wzmianka o czarodziejce z cytadeli zawsze wzbudzała strach.

Co do mnie, wiedziałem niewiele więcej niż ogół. Lilith, zwykle określana wiedźmą, mieszkała w cytadeli od kiedy pamiętam. Ponoć przybyła tu pół wieku temu wraz z grupką innych magów, za czasów wielkiego pogromu. Nie chcąc trafić przed cesarski trybunał, Lilith i reszta ferajny znaleźli tu azyl przed prześladowaniami. Wszystkie szturmy zakończyły się fiaskiem cesarskich żołdaków. Czary strzegące bastionu uciekinierów były na tyle silne, że magom udało się przetrwać najcięższy okres. Wtedy to cesarz Imlahir chciał posłać na szafot dosłownie każdego, w kim tliła się iskierka magii.

Lilith, jako jedyna spośród mieszkańców cytadeli pojawiała się kilka razy w roku na oficjalnych uroczystościach i bibkach urządzanych przez socjetę. Choć bywałem na mityngach dla dzianych snobów, ani razu nie udało mi się porozmawiać z czarodziejką. Dość powiedzieć, że nawet ci, którzy próbowali, szybko tracili rezon. Lilith nie sprawiała wrażenia przesadnie wylewnej, a jej każda wypowiedź była stonowana i formułowana z dużą skwapliwością. Wieści o tym, co działo się w czarodziejskim mateczniku nie mogły więc zaspokoić czyjejkolwiek ciekawości.

Kilkukrotnie obiło mi się o uszy, że Lilith romansowała z lokalnymi wielmożami. Owi farciarze podobno dostąpili zaszczytu dupczenia naszej magiczki nie gdzie indziej jak właśnie w cytadeli. Myślę jednak, że były to tylko płody bujnej wyobraźni. Ta babka jest zbyt mądra na to, żeby ryzykować w tak durny sposób. Jestem pewien, że gdyby ktokolwiek przedostał się za mury jej siedziby, zostałby tam na zawsze.

Zerkając na wiedźmę Lilith wciąż nie mogłem uwierzyć, że siedzę z nią w jednym powozie, zmierzając, bogowie wiedzą dokąd. Kiedy dowódca straży miejskiej oświadczył mi dziś, że wyruszę w tajną misję w burmistrzem i paroma innymi "osobistościami", nie przemknęła mi nawet przez myśl możliwość stania się towarzyszem podróży czarodziejki. Co prawda, mimo to, nie zamieniłem z nią nawet słowa. Szczerze mówiąc, nie poświęciła mi choćby krztyny uwagi. Nie wiedziałem, jak to zinterpretować. Myśl o tym, że Lilith ma wobec mnie jakieś plany sprawiała, że najchętniej wyskoczyłbym z powozu, zmiatając gdzie mnie nogi poniosą.

Przejdźmy jednak do mego trzeciego kompana. Travis, bo tak się zwał, delikatnie mówiąc, nie starał się pozostać anonimowy. Przyprószone siwizną włosy oraz szpetne blizny oznaczały długi staż pracy w jego fachu i wyjście cało z wielu drak. Tak czy owak, dedukowanie na podstawie jego zdewastowanej gęby i tak nie było konieczne. W całym królestwie nie znalazłbyś bratku miejsca, gdzie nie słyszano by o Travisie Daglesqui. Z jego usług korzystali swego czasu najzamożniejsi baronowie. To właśnie on zaszlachtował przywódców gangu Matkojebcy Coldringera, a samego Coldringera zawlókł przed sąd. Nie kto inny, jak Travis dorwał Petunię z mokradeł, szajbniętą seryjną morderczynię od dekady grasującą w zachodniej marchii. Nie ma sensu rozpisywać się o dziesiątkach jego pomniejszych zleceń, również zwieńczonych krwawym sukcesem. Krótko mówiąc, mknąłem w nieznane z żywą legendą.

Gdyby nie ponura mina łowcy głów, chętnie zbombardowałbym go pytaniami. Wierzcie mi, ledwie się powstrzymywałem. Próby rozwikłania zagadki tej dziwacznej eskapady okazały się jednak bardziej zajmujące.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Vespera 11.03.2022
    Wygląda to jak wstęp do sesji RPG. I o ile obecność czarodziejki i łowcy głów przy takiej przygodzie nie dziwi, to burmistrzem i dziennikarzem jestem zaintrygowana... Mam pewne podejrzenia, ale na razie zachowam je dla siebie.
  • Rupert Green 12.03.2022
    Dziękuję ślicznie za komentarz:) Trochę już siedzę w erpegowych pisaninach, więc czasem wręcz mimowolnie jakiś schemat narracyjny narzuci się przy pisaniu czegoś nowego.
  • zsrrknight 12.03.2022
    Cały tekst to w zasadzie ekspozycja, ale przyjemna i zrobiona w zręczny sposób. Jestem zaintrygowany, bo wygląda to na dość klasyczną przygodę fantasy z paroma potencjalnymi twistami. No i wygląda też na to, że nie jest to odpowiednik naszego średniowiecza, a którejś z późniejszych epok, co może być plusem.
  • Rupert Green 12.03.2022
    Wielkie dzięki za komentarz i komplement:) Mam w głowie kilka wariantów tego, jak mogłaby się potoczyć akcja. Zobaczę, który najlepiej sprawdzi się na papierze.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania