5. Powieść pomału postępuje

Dobra. Prasowanie załatwione, pralka szaleje, mięso w piekarniku się piecze, zakupy zrobione, kwiatki podlane. Dopalacz w postaci kawy Inki gotowy. Wzięłam dzień urlopu, żeby w spokoju posiedzieć i popisać. Jak mąż będzie w pracy, a dzieciska w szkole. No, to faktycznie sobie w spokoju posiedziałam i popisałam. Zaraz wrócą z tej szkoły i zaczną gadać. Szczególnie syn, bo córka, dzięki Bogu, już weszła w wiek, w którym ze starymi się nie gada, bo nie ma o czym. Najwyżej się zaleca zasilenie kasą. Ale gadanie małego wystarcza za dwoje. I jeszcze się domaga, żeby mu odpowiadać! Słowami, a nie pomrukami! I na temat!

Ok. Ok. Bez dygresji. Póki Pisarka jeszcze sama, niech klepie. Na czym to ja… aha, już mam.

„Powóz Karoliny zajechał pod pałac. Z budynku wybiegli Józef i Joaśka, żeby pomóc pani wysiąść i wnieść kufer. Antoni i Urszula czekali w drzwiach. Mimo późnej pory byli bardzo ożywieni.

- Droga szwagierko, dobrze cię widzieć w zdrowiu. Dojechałaś bez przygód? Podobno wilki podchodzą pod domy we wsi, baliśmy się, że zaatakują was po drodze. Dziękować Bogu, że mamy dość parobków, aby zawsze dwóch pełniło straż w nocy.

- Dziękuję, szwagrze, podróż, choć męcząca, przebiegła mi spokojnie. Niedobrze, że tak daleko od siebie mieszkamy, prawie cały dzień w powozie! A przecież nie młodniejemy! Ale opowiadajcie, co u was dobrego?

Tak rozmawiając weszli do domu. W jadalni stół uginał się od smakołyków. Mięsa, pasztety, sery, wina, na deser egzotyczne owoce. I gorący rosół z kołdunami, najwspanialsza rzecz dla strudzonego podróżnika. Antoni, wymówiwszy się wczesnym porannym wyjazdem, dość prędko odszedł do swoich pokoi.

- Opowiadaj, Urszulo, jak Marcjanna? Nadal śle listy do tego chudopachołka?

- Niestety. Józef je do mnie przynosi, a ona oczy sobie wypłakuje, że nie dostaje żadnych odpowiedzi. Zabrałam ją na herbatę do Szczęślickich, tych, u których go poznała, chciałam, żeby się oderwała od smutnych myśli. A ona, wyobraź sobie, zaczęła tam rozpytywać, gdzie on mieszka! Na szczęście dopiero pod koniec naszej wizyty, więc mogłam bez afrontu się pożegnać i wracać. Po drodze wyjaśniła mi, że musi znać jego uczucia, i skoro nie dostaje od niego żadnych wiadomości, to rozmówi się z nim osobiście. Teraz siedzi pod kluczem, strach ją wypuścić, żeby nas wszystkich nie pohańbiła. Panna żeby sama gdzieś jechała, to się nie godzi, a jeszcze do mężczyzny?

- Za łagodnie ją chowaliście, wiele razy mówiłam. Nauczona jest dostawać wszystko, czego tylko zapragnie, cukry, lalki, konie, a teraz przyszła pora na kawalerów. Szybko ją musicie wydać, niech mąż się kłopocze, jak ją w domu utrzymać.

- Droga siostro, nie ma tu w okolicy żadnego…”

 

No i koniec. Zdaje się, że magnezowe wsparcie z tej tabliczki czekolady, którą zjadłam godzinę temu właśnie się skończyło. Bo czekolada bardzo pomaga na fałdy w mózgu. I inne fałdy też. Ale jeżeli tabliczka będzie tylko na godzinę wystarczać, to marnie z moim pisaniem. O linii nie wspominając.

Chociaż mam koleżankę, która z upodobaniem mawia, że o linię trzeba dbać. Żeby była gruba i wyrazista.

No i miałabym wtedy toczone ramiona. A nie tylko uda.

Te dwie matrony można by trochę ożywić. Węgrzynem. Może nabrałyby ochoty na wspominki. Pogadałyby sobie, jak to Antoni się starał o Urszulę, albo jak Karolina się zastanawiała, którego konkurenta wybrać (a, trzeba pamiętać wybrać imię dla tego jej nieboszczyka). Bale mogłyby powspominać. Albo kuligi. Lub te przysłowiowe czarne polewki. Może dla odmiany okazałoby się, że to Urszulka któregoś starającego odpaliła. Żeby nabrała wyrazu, a nie biadoliła wciąż nad potencjalną hańbą w rodzinie. No i muszą obgadać okolicznych kandydatów do żeniaczki z kochliwą Mańką. Zanim zwiędnie pod kluczem. A, zatrzymałam się na tym, że kandydaci nie bardzo są do dyspozycji… No chyba, że ten wciąż bezimienny bażant z wąsikami dostanie jakiś nieoczekiwany spadek? Ale nie, skoro dotąd nie próbował Marcyśki odwiedzić (a mógłby się wprosić do tych Szczęślickich na herbatkę we właściwym czasie), to chyba jednak płomienne uczucie jest jednostronne. Psiamać. Muszę te wąsiki i loki zachować dla innego birbanta.

Jak niczego nie wymyślę, to przeskoczę o dwadzieścia lat i tyle. Wtedy Marcjanna będzie stateczną matroną (albo spisaną na matrymonialne straty emocjonalną wariatką), Antoniego i Urszulę się może ukatrupi, a starucha Karolina nadal będzie straszyć. Swoje wnuki na przykład. Jej nie uśmiercę tak prędko, w końcu to moje alter ego.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Dekaos Dondi ponad rok temu
    Pisarka przez duże Pe↔Nie bardzo lubię "obyczajówek" ale jak tak napisane, w takim specyficznym stylu, to lubię.
    I czytać będę następne, ale jeno jako żyw:)↔Pozdrawiam?:)
  • Pisarka przez duże Pe ponad rok temu
    Miło mi, czytaj i komentuj do upadłego!
  • GosiaO ponad rok temu
    Ten wstęp jest boski! U mnie tez tak przebiegł ten poniedziałek , wzięłam urlop, żeby odpocząć jak mąż pójdzie do pracy, a dzieci do szkoły, tylko że ja nie piszę, żadna ze mnie pisarka , ale czytelniczka to już i owszem!
  • Pisarka przez duże Pe ponad rok temu
    To pisz!
  • GosiaO ponad rok temu
    Wolę czytać , zwłaszcza Twoje dzieła ?
  • befana_di_campi ponad rok temu
    Te mężatki, panny i wdowy przypominają mi cosik Nurowską?
  • Pisarka przez duże Pe ponad rok temu
    Hmmm, to zupełnie niechcący. Może w końcu uda mi się jakaś męska postać...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania