Powiew lutowego powietrza
Po dziesiątej, a może po jedenastej, ojciec zadzwoni, że umieram. Zwolnisz się z pracy. Weźmiesz taksówkę. Przebiegniesz przez bramę obok małej budki, szary plac, recepcję. Zrezygnujesz z windy. Pokonując schody chwycisz się poręczy, bo poślizgniesz się w tych niebieskich woreczkach z fizeliny, które ktoś kazał założyć na buty. Znajdziesz mnie w sali trzydzieści siedem, łóżko pod oknem. Obok będzie leżała chuda kobieta z wodą w brzuchu. Powie - pani mama dopiero zasnęła. Zobaczysz - kroplówka jest źle podłączona i prześcieradło pod ręką zamokło. Podłożysz ręcznik. Zobaczysz - na podłodze leży worek od cewnika, a w worku tylko łyżka brunatnego płynu. Poprawisz koc w białej poszewce. Zobaczysz - mam na sobie pampersy. Położysz na moich stopach swój czarny kożuch z miękkim kołnierzem. Przeniknie mnie twoje ciepło. Usiądziesz na taborecie, prawym bokiem do kobiety z wodą w brzuchu, lewym bokiem do mnie. Po chwili zmienisz pozycję. Usiądziesz przodem do mnie i do uchylonego okna. Poczujesz nikły powiew lutowego powietrza. Zapatrzysz się na monitor stojący na parapecie. Zobaczysz - zielona linia wzniesie się za każdym razem, gdy zegnę nogę w kolanie. Jakbym śniła, że idę. A może podkurczę ją z bólu. Położysz moją dłoń na swojej. Będziesz głaskać. I będziesz głaskać wyżej, do łokcia. I znowu - po nieruchomych palcach, po suchej skórze, pod którą jeszcze raz przesunie się krew. Krótki oddech nie da mi tyle tlenu, co dawniej. Ustanie. Wtedy z moich ust wypłynie trawa. Pobiegniesz do pielęgniarek, powiesz, że wymiotuję czymś dziwnym. Wytrzecie mi to ligniną.
Komentarze (16)
Trawa (J. Tuwim)
Trawo, trawo do kolan!
Podnieś mi się do czoła,
Żeby myślom nie było
Ani mnie, ani pola.
Żebym ja się uzielił,
Przekwiecił do rdzenia kości
I już się nie oddzielił
Słowami od twej świeżości.
Abym tobie i sobie
Jednym imieniem mówił:
Albo obojgu - trawa,
Albo obojgu - tuwim
Dla mnie wytarcie legniną ust, z których "wypływa trawa" jest sceną ostateczną.
A trawa u Ciebie – i to w lutym, to życie musiało być. Wyszła resztka życia. Dość elektryzujący tekst.
Szpital to takie miejsce, w którym sztucznie podtrzymują człowieka przy życiu, żeby tym dłużej mógł cierpieć.
Ale przede wszystkim chcę, Trzy Cztery, wyrazić podziw dla przyjętej perspektywy. Mama wie wszystko. Totalny determinizm - to najbardziej mnie zmroziło.
Nie tylko wie, ale wyznacza kolejne ruchy córki.
Wiesz, taka apodyktyczność łagodzona faktem Jej odchodzenia.
Dużo mi dał "Powiew lutowego powietrza."
Szacun!
Co tu więcej gadać...
Pozdro.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania