Powinnota

przechadzam się pośród drewnianych ram.

puste przestrzenie ziejące z obrazów.

komuś się spieszyło, uciekło, niektórych

— jak się domyślam — wyrwano wbrew woli.

 

topnienie. coraz ciężej przeglądać się w płótnach.

farba lśni, kaleczy. wyciągają się łapska

setek kinestetyków (jak zawsze — zostali najgorsi).

dotknąć! nauczyć się na pamięć mojej tekstury, kształtu!

zagłaskać na śmierć widza, gapiciela!

 

dziwne uczucie: jakbym cały był z poplątanych lin.

z więzów. siedzący na olejnym tronie dostojnik

ma zamiar mnie rekoncyliować (w zawilgłych

murach opuszczonej od lat wewnętrznej

kapliczki zalęgły się pospolite infamie,

herezjuśki o świdrujących ślepiach,

pogardy i odszczepieństwa, całe w bieli).

 

pożeramy się wzrokiem, ja i zastygleńcy.

trzeba ci wierzyć! powinieneś być tu z nami! dołącz!

— skrzeczy się sportretowanym praprzodkom.

 

zaraz zamknięcie galerii. raczej nie zdążę

wrócić do ciebie. pokornie i na kolanach.

 

wokół głowy wyrasta prostokątna obwódka.

lśnią pozłacane twarze brodaczy, z luk nieprzyjemnie

ciągnie starym drewnem i stęchlizną.

 

myślę o najgłębszej z wiar, tej,

której zwyczajnie nie da się stracić.

o niemożliwym do namalowania autoportrecie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania