Powolne umieranie

Znowu uciekam przed potokiem myśli, który napędza moją głowę. Zdumiewające są sekundy, w jakiś człowiek odchodzi od tego drugiego. W najgorszych koszmarach nie wyobrażałam sobie takiego przerażającego końca.. Ty, mój płacz i ta nienawiść, bezradność smutek. Jak mogłam zaufać Ci tak bardzo. Jak mogłam postawić na ten związek wszystko, co miałam. Odnoszę wrażenie, że mój rozsądek został przykryty czarną chustą w tym samym momencie, gdy stanąłeś przede mną po raz pierwszy. Tyle dni wojny, niepokoju i lęku przed jutrem miałam z Tobą. Mimo to łudziłam się, wierzyłam ospale w najcudowniejszą metamorfozę Twojego oblicza. Nie umiem opisać swojego stanu. Wydaje mi się, że błąkam się między chwilami paranoi a depresji. Czasem tylko zakładam maskę, bo wymaga tego otoczenie, albo ja sama chcę wierzyć w to, że jeszcze nie zwariowałam. Uwielbiasz manipulację, świetnie w nią pogrywałeś, znałeś najbardziej wyrafinowane sztuczki wywierania wpływu. Czy jest coś, czego dla Ciebie nie zrobiłam? Śmiem sądzić, ze będąc z Tobą przekroczyłam granice swojej wytrzymałości. Widywałeś mnie nie raz w stanach głębokiej furii, histerii. Nie umiałeś wyciszyć moich emocji, wzburzałeś je natomiast z każdym słowem. Przez Twoje kłamstwa a moją nieufność wylądowaliśmy na diabelskim, błędnym kole, na polu minowym wypełnionymi po brzeg tykającymi punktami. Wystarczająco dużo czasu mnie upokarzałeś - kłamiąc mi prosto w twarz. Wykorzystałeś moją dziecięcą naiwność i powolutku, stopniowo zaciskałeś mi pętlę na szyi. Szkoda jedynie, że nie widzisz jak umieram…

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania