Powrót do szkoły
Już od jakiegoś czasu 1 września nie jest dla mnie dniem powrotu do szkoły, jednak obrazy z przeszłości nie znikają. Znajduję w sobie wiele zrozumienia dla bohatera "Wspomnień niebieskiego mundurka" Wiktora Gomulickiego:
"Ze starego kufra dzieci wyciągnęły i ojcu przyniosły kołnierz z sukna niebieskiego, oszyty srebrzystą tasiemką.
— Co to, tatusiu?… Od czego to?… Skąd się to tam wzięło?…
Ojciec wziął w ręce wąski, wypłowiały pasek, do oczu go przybliżył, długo wpatrywał się weń w milczeniu… Ciekawość dzieci jeszcze bardziej wzrosła.
— Tatusiu kochany! — Niech nam tatuś powie!… My koniecznie chcielibyśmy się dowiedzieć!…
Ojciec przesunął ręką po oczach, może mu się czym zaprószyły?Potem westchnął głęboko i rzekł drżącym głosem:
— To jest kołnierz od mojego mundura…
— Od mundura? — zdziwił się najmłodszy synek — To tatuś był w wojsku?…
— Od mego mundura szkolnego!"
Z moją szkołą było trochę tak, jak z ową niewielką mieściną z filmu: "Jeszcze dalej niż północ"; płakało się idąc do niej po raz pierwszy, ale także kończąc naukę w jej murach. Jednak myliłby się ten, kto uznałby ją za beztroski "raj"; dostarczała mnóstwa niełatwych oraz kosztownych emocjonalnie przeżyć, do których należały: surowe uwagi i anatemy miotane przez nauczycielki, (zapewne nikogo nie zaskakuje fakt, że były wśród nich, właściwie same kobiety, "rodzynków" dało się policzyć na palcach), chwile grozy związane z wywiadówkami, czy żarty i złośliwości ze strony starszych uczniów, dla których byliśmy "Dziećmi" (zabawne, że to właśnie oni, ledwie kilka lat starsi, najchętniej obdarzali nas tym określeniem). Nie było łatwo i nic dziwnego, że nierzadko zdarzały się wagary czy ucieczki, lecz z czasem zaczęliśmy rozumieć, że uczymy się dla własnego dobra, a nawet dostrzegać w tym powody do radości: zupełnie nową wiedzę i umiejętności, pochwały, dobre oceny itd. Między uczniami dochodziło do, niekiedy bezwzględnej, rywalizacji o to, kto wypożyczy więcej książek ze szkolnej biblioteki, wygra więcej konkursów, uzyska świadectwo z paskiem itd. Trzeba powiedzieć, że - nie licząc jakichś drobnych incydentów - zdecydowanie górą były tu dziewczyny.
Wielu z nas traktowało szkołę jak wojnę. Głównym "wrogiem" byli/ły, oczywiście nauczyciele/ki, którzy/e najczęściej "czepiały się nie wiadomo o co". Zdarzało się nawet, że kiedy ktoś otrzymał "piątkę" (z plastyki), Pani potrafiła marudzić: "Proszę, szkoda, że nie postarałeś się bardziej, to wstawiłabym sześć(!)". Czasem bywało jeszcze gorzej: rozsierdzone belferki potrafiły np. uderzać linią w ławę (znany jest przypadek ucznia, który w podobnej sytuacji przestraszył się tak bardzo, że od tamtej pory się jąka). Ale bywało też pięknie: nigdy nie zapomnę śpiewania czy słuchania różnych utworów na lekcjach muzyki, czytania "Dziadów" na języku polskim czy niesamowitej pasji i ogromnej wiedzy Pani od biologii. Trudno się dziwić, że nauczyciele są tak często opiewani przez pisarzy i poetów, choćby w "Siłaczce", Żeromskiego, "Awansie" i "Konopielce" Edwarda Redlińskiego, "Nauce" Juliana Tuwima czy poruszającym "Panu od przyrody", Zbigniewa Herberta. I choć niewątpliwie bywa i tak, jak to przedstawił Walt Whitman w: "Gdy słuchałem co mówił uczony astronom", to nie ma żadnych wątpliwości, że warto chodzić do Szkoły.
Komentarze (27)
"— Co to, tatusiu?… Od czego to?… Skąd się to tam wzięło?…"
"— Tatusiu kochany! — Niech nam tatuś powie!… My koniecznie chcielibyśmy się dowiedzieć!…"
"— Od mundura? — zdziwił się najmłodszy synek — To tatuś był w wojsku?…"
"Ale bywało też pięknie: nigdy nie zapomnę śpiewania czy słuchania różnych utworów na lekcjach Muzyki, czytania "Dziadów" na Języku Polskim czy niesamowitej pasji i ogromnej wiedzy Pani od Biologii." - naprawdę? A to tylko kilka przykładów.
Po napisaniu " takiej ilości" tekstów ( mówię o tych opublikowanych pod nickiem wicuś), to jakość jest... No właśnie, słabo.
Masz problem z interpunkcją i budowaniem zdań wielokrotnie złożonych.
Wiele "ilości" jeszcze przed Tobą ;)
Pierwszy fragment ja zacytowałem, więc jest w cudzysłowie, a to jest zdanie dialogowe z niepoprawnym zapisem: "— Co to, tatusiu?… Od czego to?… Skąd się to tam wzięło?…"
Dalej jest to samo.
Co do zdań wielokrotnie złożonych - nie ma co zgadywać, tylko trzeba się trochę podszkolić. Budowanie takich zdań, wbrew pozorom, nie jest zbyt skomplikowane, o ile zachowuje się zasady interpunkcji. Moje zdanie nie ma tu nic do rzeczy, należy stosować się do zasad poprawnej pisowni i tyle.
Tak z ciekawości - które wydanie? Interpunkcja różni się w kilku, do których zajrzalem,
Dalej podtrzymuję zarzut co do interpunkcji i o budowaniu zdań wielokrotnie złożonych: "Jednak myliłby się ten, kto uznałby ją za beztroski "raj"; dostarczała mnóstwa niełatwych oraz kosztownych emocjonalnie przeżyć, do których należały: surowe uwagi i anatemy miotane przez nauczycielki, (zapewne nikogo nie zaskakuje fakt, że były wśród nich, właściwie same kobiety, "rodzynków" dało się policzyć na palcach), chwile grozy związane z wywiadówkami, czy żarty i złośliwości ze strony starszych uczniów, dla których byliśmy "Dziećmi" (trochę zabawne, że to właśnie oni, ledwie kilka lat starsi, najchętniej obdarzali nas tym określeniem)."
Niestety w kwestii błędów, Akwadar ma rację. Mnie najbardziej przeszkadzają nazwy przedmiotów, czy wyraz "szkoła" pisane wielką literą - ani sentyment, ani estyma tego nie usprawiedliwiają.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-nazw-przedmiotow-szkolnych-i-kierunkow-studiow;6429.html
I dlatego, jak powiadam, muszę się nad tym zastanowić. Jeszcze raz dziękuję!
"(...)Stąd wniosek, że nazwy kierunków studiów, specjalizacji akademickich należy zapisywać małymi literami, tak samo jak nazwy przedmiotów szkolnych, np. język polski, zarządzanie i marketing, specjalizacja nauczycielska. Zapisy wielkimi literami mogą wystąpić tylko w nazwach własnych, np. Wydział Zarządzania i Marketingu."
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/pisownia-nazw-przedmiotow;379.html
pokazując, że "nie ma potrzeby" stosowania wielkich liter w nazwach przedmiotów, a nie, że jest ono niedopuszczalne.
Ano nikt Ci nie zabroni błędnie pisać.
Miłego :)
"Ze starego kufra dzieci wyciągnęły i ojcu przyniosły kołnierz z sukna niebieskiego, obszyty srebrzystą tasiemką.
— Co to, tatusiu? Od czego to? Skąd się to tam wzięło?…
Ojciec wziął w ręce wąski wypłowiały pasek, długo wpatrywał się w niego. Ciekawość dzieci jeszcze bardziej wzrosła.
— Tatusiu kochany! Niech nam tatuś powie! My koniecznie chcielibyśmy się dowiedzieć!
Ojciec przesunął ręką po oczach, może mu się czym zaprószyły? Potem westchnął głęboko i rzekł drżącym głosem:
— To jest kołnierz od mojego munduru.
— Od munduru? — zdziwił się najmłodszy synek — To tatuś był w wojsku?…
— Od mego munduru szkolnego!"
Z moją szkołą było trochę tak, jak z ową niewielką mieściną z filmu: "Jeszcze dalej niż północ". Płakało się idąc do niej po raz pierwszy, ale także kończąc naukę w jej murach. Jednak myliłby się ten, kto uznałby ją za beztroski "raj"; dostarczała mnóstwa niełatwych oraz kosztownych emocjonalnie przeżyć, do których należały: surowe uwagi i anatemy miotane przez nauczycielki, (zapewne nikogo nie zaskakuje fakt, że były wśród nich, właściwie same kobiety. "Rodzynków" dało się policzyć na palcach), chwile grozy związane z wywiadówkami czy żarty i złośliwości ze strony starszych uczniów, dla których byliśmy "dziećmi" (trochę zabawne, że to właśnie oni, ledwie kilka lat starsi, najchętniej obdarzali nas tym określeniem). Nie było łatwo i nic dziwnego, że nierzadko zdarzały się wagary czy ucieczki, lecz z czasem zaczęliśmy rozumieć, że uczymy się dla własnego dobra, a nawet dostrzegać w tym powody do radości: zupełnie nową wiedzę i umiejętności, pochwały, dobre oceny itd. Między uczniami dochodziło niekiedy do bezwzględnej rywalizacji o to, kto wypożyczy więcej książek ze szkolnej biblioteki, wygra więcej konkursów, uzyska świadectwo z paskiem itd. Trzeba powiedzieć, że - nie licząc jakichś drobnych incydentów - zdecydowanie górą były tu dziewczyny.
Wielu z nas traktowało szkołę jak wojnę. Głównym "wrogiem" byli/ły, oczywiście nauczyciele/ki, którzy/e najczęściej "czepiały się nie wiadomo o co". Zdarzało się nawet, że kiedy ktoś otrzymał "piątkę" (z plastyki), pani potrafiła marudzić: "Proszę, szkoda, że nie postarałeś się bardziej, to wstawiłabym sześć(!)". Czasem bywało jeszcze gorzej: rozsierdzone belferki potrafiły np. uderzać linią w ławę (znany jest przypadek ucznia, który w podobnej sytuacji przestraszył się tak bardzo, że od tamtej pory się jąka). Ale bywało też pięknie: nigdy nie zapomnę śpiewania czy słuchania różnych utworów na lekcjach muzyki, czytania "Dziadów" na języku polskim czy niesamowitej pasji i ogromnej wiedzy pani od biologii. Trudno się dziwić, że nauczyciele są tak często opiewani przez pisarzy i poetów, choćby w "Siłaczce", Żeromskiego, "Awansie" i "Konopielce" Edwarda Redlińskiego, "Nauce" Juliana Tuwima czy poruszającym "Panu od przyrody", Zbigniewa Herberta. I choć niewątpliwie bywa i tak, jak to przedstawił Walt Whitman w: "Gdy słuchałem co mówił uczony astronom", to nie ma żadnych wątpliwości, że warto chodzić do szkoły.
Wicuś troszeczkę Ci poprawiłam, bo tekst ciekawy, więc czemu ma być z babolami? Bez sensu. Nad interpunkcją można się jeszcze pochylić, ale to już lepsi ode mnie powinni.
Pozdrawiam.
Powodzenia!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania