Powrót Necrotusa
Za oknem zapadał zmierzch, jego barwy zakradały się do mojej kwatery. Ciemne barwy burzyły jedynie ognie dwóch lichych świec. W pokoju czuć było stęchlizną, wcześniej pod łóżkiem znalazłem martwego szczura. Uposażenie było niewielkie. Kulawy stół i jeszcze bardziej kulawe dwa krzesła, skrzypiące wątłe łóżko oraz walia z niezbyt pachnącą wodą. Zza brudnych okien dochodziły pijackie krzyki gawiedzi, wzdychania oraz jęki dziwek najgorszego sortu. Westchnąłem ciężko. Czego mogłeś się spodziewać? Wesoło biegających dzieci, bogatych kupców? Czegoś takiego nie uświadczych w miasteczku Besedres. Rzemiosło, dobrzi kowale, cienka lura zamiast wina, chrzczone piwo oraz kurwy tak ohydne jak tylko można sobie wyobrazić. Ale ten świat jest przynajmniej bardziej prawdziwy od tego reprezentowanego przez arystokrację, o czym ja dawny król Salharmii, Errer, obecnie będący na wygnaniu wiedziałem najlepiej. Od buntu monarchów, na czele z Odrokanerem nabrałem bardziej krytycznego i okrutnego podejścia do świata i ludzi. Może trzeba było tak od razu? Nie ma co gdybać, trzeba dalej zbierać rozproszone wojsko i wiernych mi magów oraz dowódców. Z tymi pierwszymi będzie gorzej. Zginęli lub przeszli na stronę złego maga Ignotesra, który monarchów wykorzystał do własnych celów. Czekając na powrót moich ludzi musiałem ukrywać się w tym zaścianku świata. Może wyjście, urżnięcie się jakimś mocniejszym cieniuszkiem i noc w objęciach mniej z paskudnych lafirynd nie jest złą perspektywą? Wkońcu król na wygnaniu poza planowaniem zemsty może mieć chwilę na zabawę. Zemsta. Jej chęć trawiła moje wnętrzności niczym najlepsza gorzałka krasnoludów z południowych gór pasm Sardietu. Nie zatruwałem się nią srodze jak te pijaczyny tanimi trunkami. Oj nie moi drodzy. Taka zemsta nie jest trafiona w czułe punkty, zadowala jedynie brutali oraz ludzi niegrzeszących wyższą inteligencją. Musi być wymierzona celnie niczym katowskie narzędzia w czasie przesłuchań. Nie zabić acz dręczyć i uczynić tego kogoś niezdolnym do kontrataku. Może i mój pomysł był okrutny, ale za to wyrafinowany. Po za tym nie wiadomo jak potoczą się wypadki. Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli aby sprawiedliwa kara dosięgła, tych którzy na nią zasługują. Zresztą czy świat nie jest pełen okrucieństwa? Już jako dziecko musiałem obserwować dzieło magów ze zgromadzenia Nabudasadi, którzy uwolniwszy pradawne zło doprowadzili do okrutnej, długiej i męczącej śmierci połowę mojej rodziny oraz mego ludu. Ze mnie zaś i z innych ocalonych uczyniło ono śmiertelnych półelfów. Oczywiście magowie zrobili to przez czysty przypadek, za co uniknęli kary. To była bujda. Tak kurwa, przez czysty przypadek nie da się złamać pieczęci Otchłani Zarther. Teraz i oni przyłączyli się do buntu. Wszscy zapłacą i to wkrótce. Moje smętne rozważania przerywa pukanie do drzwi. Czyżby któryś z moich ludzi powrócił szybciej z powierzonej misji? Wstaje, poprawiam pas z pradawnym mieczem dawnego króla Janakra, który odnalazłem podczas wyprawy aby wyzwolić ziemię Maodytów spod władzy wrogich plemion pustyni. Jeszcze jedno pukanie i słyszę chrapliwy głos zapijaczonego właściciela gospody Ketusa:
- Panie, dwie sprawki. Pierwsza: trzosik za kwaterę, strawę , trunki i opierunek. Druga: ma pan jakiegoś gościa.
Podchodzę, odsuwam skobel i otwieram ciężko skrzypiące drzwi. Ogarnia mnie zapach moczu i rzygowin gdyż pozostali goście nie przykładają zbytniej dbałośći o porządek na korytarzu. Odpowiadam mojemu byłemu kapitanowi straży:
- Ketus za warunki panujące w tej norze nie powinienem ci płacić, tylko spuśćić tęgie baty. Lecz ze względu za twoje dawne oddanie, zapłacę ci zaraz po rozmowie z gościem. A tak właściwie, któż to?
Ketus odpowiada:
- Jakiś facet w zbroi. Nie znam go ani troszku. Ale on chiba zna pana. Jak trzeba mogę dobrze go urządzić.
Zmarszczyłem brwi. Niebezpieczne mamy czasy. Nieznajomi nie mogą wypytywaćsię o mnie. Jeszcze nie odzyskałem sił po potyczce z demonem Balzadem. Wolę chuchać i dmuchać na zimne. Jednak życie nauczyło mnie, że nie raz spotykamy dawnych przyjaciół i nowych sojuszników. Jakby tknięty przeczuciem mówię:
- Nie. Wypytaj go w swój sposób, ale ostrożnie.
Padła natychmiastowa odpowiedź:
- Tak jest panie.
Nic tylko wrócić. Zamykam dzrwi. Ketus przez chlanie tych świństw stracił dar dwornego wysławiania, ale nie stracił inteligencji, sprytu i pewnych innych zdolności. Przyszło tylko czekać. Czas płynie szybko. Do drzwi znowu rozległo się pukanie. Otwieram. W ich progu stoi sługa Ketusa i mówi od razu jakby z lekkim strachem:
- Stary przesyła to.
Odchodzi. Wręczył mi klamrę od paska z wizerunkiem złotej osy, a na jej odwłoku widniała maleńka litera G. Poznaje ją od razu i śmieje się. Znak rodu Gebulundów. Przeczucia mnie nie zawiodły. Wołam od razu za sługą aby powiedział Ketusowi by ten wpuścił gościa. Za chwilę w dzwiach staje mąż właściwej postury. Długie złote włosy i ruda broda opadają mu na tors osłonięty stalową zbroją. Lekka i twardsza od najcięższych zbrój płytowych wykonana ze stali pochodzącej spod rąk mistrzów kowalstwa z pradawnych epok, gdy jeszcze elfowie i krasnoludowie żyli w większej przyjaźni. Dziś ile plemion, takie stosunki. Na nogach równie lekkie i wytrzymałe buty ze skóry rzadkich już jeleni Singumun. W zielono-szmaragdowych oczach widać żywotność, starość i minione lata. Stanął przede mną Barawelt, jeden z dwóch ostatnich żyjących potomków sławetnego rodu Gebulundów, jeden z ostatnich przedstawicieli elfów górskich, z wyglądu bardziej przypominających mieszankę ludzi i krasnoludów. Poza oczami. Te zawsze zdradzały wszystko. Przywitał mnie znużonym uśmiechem. Przywitaliśmy się serdecznym uściskiem po czym rzekłem:
- Barawelcie, tyle lat minęło, wszyscy mówili że umarłeś. Jednak przez więź łączącą nas od wieków, czułem że to nieprawda. Jak mnie odnalazłeś?
- Istotnie minęło wiele czasu. Wiele zdąrzyło się wydarzyć, gwiazdy zmieniły swoje położenie, rzeki koryta lecz nasza więź się nie zmieniła- mówiąc to zaczął z godnością krążyć po izbie jak miał to w zwyczaju gdy chciał powiedzieć coś ważnego - Odnalazłem cię ponieważ musiałem. Zwiedziłem wiele krain, odczytałem wiele znaków. Wiesz, że jestem strażnikiem pradawnych artefaktów i wyczuwam ich moc. Wracam właśnie z doliny Nekhtoris. Wiesz co to oznacza prawda? - mówiąc to spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
Oczywiście, że wiem. Znajdywał się tam kostur pierwszego maga, który potrafił łączyć magię światła, ciemności i żywiołów. Nazywany czarnoksiężnikiem Nekhtorisem, stąd nazwa doliny. Najdziwniejszy ze wszystkich starożytnych artefaktów. Po śmierci, a właściwie zniknięciu czarnoksiężnika, cała jego moc została w nim zaklęta a sam kostur został ukryty w dolinie gdzie znajdowała się jego siedziba. Mieszkały tam dziwne ludy, służące tylko czarnoksiężnikowi i jego następcom. Był przypisany do jego rodu i objawiał swą moc tylko w nagłej potrzebie. Z tym rodem jestem spokrewniony. Jednak jego moc miała zostać zaprzepaszczona w momencie gdy właściciel użył go do złych celów, a zrobił to mój daleki przodek. Odpowiadam więc:
- Wiem co tam się znajduje. Znasz tę historię lepiej ode mnie i wiesz, że kostur utracił swą moc.
Przez ten cały czas stał on odwrócony do mnie plecami, teraz jednak odwraca się i zza podróżnego płaszcza narzuconego na zbroję wyciąga kostur. Zrobiony był z czarnego dębu i drewna białego jesionu mitthurdu. Górę wieńczy jakby czarno-biała korona a w niej osadzony był czarny szafir, zwany w języku dawnych dni Feletewalt, co znaczy jedność.
Zaniemówiłem, Barawelt zaś rzekł z błyskiem w oczach:
- O to ten kostur, który może być własnością i dać moc temu z rodu czarnoksiężnika, który jest tego godzien. Dwa dni temu zaczął objawiać swą moc, budząc 15 magów ze snu. Magów z ludu Stirkurdów. Po za magami są tam oddani i waleczni wojownicy. Jeden z trzech ludów, które od teraz są pod twoimi rozkazami.
Nie mogłem uwierzyć w jego słowa, przez ten cały czas gdy mówił. Muszę usiąść. Ze zdumienia wygrzebuje z głowy tylko jedno pytanie:
- Trzech? Myślałem, że tych ludów jest pięć.
- Istotnie było tyle. Lecz dwa zginęły w danwych wojnach. – mówiąc to podaje mi kostur i mówi znowu uroczystym i dźwięcznym głosem-
Witaj nowy czarnoksiężniku z Nekhtoris! Używaj tej mocy mądrze, a będzie ci służyła! Idź objąć rządy w twierdzy! Rządź mądrze oraz rozważnie i strzeż się! Ta moc jest wielka, pycha i złe uczynki będą cię zwodzić. Nie daj się im! Inaczej marny będzie twój los. A teraz chodź. Przedstawiciele trzech ludów czekają na nas, musimy się z nimi spotkać.
Chwytam za kostur i czuję tą moc. Szafir zabłysł czerwonym światłem i nieco przygasł lecz nadal jarzy się czerwonymi reflektami. Barawelt uśmiecha się i mówi:
- Wspaniale! Chodźmy.
Już postąpił ktok w stronę drzwi, jednak chwytam go za ramię i mówię:
- Czekaj chwilę. Skoro kostur objawia się w największej potrzebie to co się stało? Na pewno nie chodzi o to, że obalono mnie zdradą. Czuję to.
Mój przyjaciel spochmurniał i odpowiada mi:
- Istotnie masz rację. Nie wiem jakie niebezpieczeństwo czyha nad nami. Czuję jednak wielki mrok, który krąży nad nami jak sęp nad padliną i już wkrótce objawi swą moc. Musimy jednak stawić mu czoło. Na pewno przekonamy się już wkrótce. Chodź teraz, musimy jechać do doliny.
Wychodzimy z gospody. Na dworze panuje już noc. Ziąb i smród Besedres omiótł nas z całą swą mocą. Pijaczyn jest niewiele, jakieś dziwki próbują nas zachęcić do zabawy, my jednak nie zatrzymujemy się. Barawelt przyśpiessza. Nie rozmawiamy jednak oboje czujemy narastający niepokój. I to nie z powodu rozmowy o zbliżającym się mroku. Opuszczamy miasto, mijamy ostatnie zabudowania. Barawelt zatrzymał się.
- Czujesz to? – zapytał pełen niepokoju
- Czuję – odrzekłem przycisoznym głosem. Coś zmuszało do zachowania ciszy. Jakiś głos wyszeptał za mną:
- Errerze, Errerze. Królu wygnańcu, Pogromco Smoka, skażony póelfie dokąd to w taką ciemną noc?
Czuję gęsią skórkę. Nie boję się. Nie mogę. Czuję moc. Odpowiadam z całą mocą:
- Pokaż się mroku! Wyjdź z cienia!
Naszym oczom ukazały się dwa cienie. Dwie zakapturzone postacie. Czarne płaszcze i świecące czerwone oczy. Nic więcej nie widać. Ten sam głos co wcześniej przamawia znów:
- Nie wiesz? Jam jest Necrotus największy z największych władców cienia.Wyszedłem z otchłani, na którą skazali mnie twoi przodkowie. A teraz giń!
Ciemna postać z lewej rzuca się na mnie z całą swą mocą. Drugi cień stanął naprzeciw Barawelta. Zaciekle zaatakował mnie mieczem z otchłani, Nehesem. Wyprowadzam sztych. Obraca się z furią i atakuje raz po raz. Dawne znużenie zniknęło. Czuję moc. Spróbował zaatakować ciosem z wyskokiem z góry, blokuje, upadliśmy na ziemię, przeturlałem się po nim. Wtem zielono-trupie światło mną zawładnęło. Czuję wielkie cierpienie fizyczne jak i psychiczne. Ból Umarłych. Czarnoksięski atak. Postawiłem kostur na ziemi i wołam:
- Nic mi nie ucyznisz! Jam jest następcą czarnoksięznika z Nekhtoris! Przepadnij!
Necrotus nie cofnął zaklęcia, ja je przełmuje mieszanką Pioruna i Światła. Nasze promienie ścierają się raz po raz. Ogień z obu stron. Ból Umarłych i Cień Otchłani z jego strony, z mojej zaś Piorun i Światło. Kumuluje całą moc w jeden promień i atakuje. On odpowiada tym samym. Łączą się, jeden próbuje przebić drugi. W niebo strzelają pioruny i wybija się słup światła. Stworzyliśmy strefę mocy. Barawelta i drugi cień odrzuca na bok. Czuć zaciekłość i przerażenie mojego przeciwnika. Raz po raz jeden ma przewagę. Skupiam całą swą moc i wygrywam jednak on przerywa połączenie. Wybuch. Odrzuca nas z daleka od siebie. Wszystkie drzewa w pobliżu zamieniły się w proch. Obaj leżymy. Necrotus podnosi się, drugi cień staje przy nim.
Ja też wstaje. Oboje ciężko dyszymy. Wpatrujemy się w siebie z nienawiścią. Necrotus woła:
- Nadszarpnąłeś moje siły następco czarnoksiężnika z Nekthoris! Dopiero wyszedłem z otchłani! Bądź przeklęty! Jeszcze się spotkamy! Zdechniesz splugawiony pólelfie! – po tych słowach oboje zniknęli w trupim rozblasku.
Nastała cisza. Zszokowany podchodzę do Barawelta:
- Nic ci nie jest przyjacielu?
Odpiera zmęczonym głosem:
- Nie, potykałem się z przeciwnikiem na miarę moich zdolności. Był to Łowca, najwierniejszy mag i sługa Necrotusa, który już wcześniej wydostał się z otchłani, jednak był za mało potężny aby uwolnić Necrotusa. Nie wiem w jaki sposób udało mu się wydostać z niej. Za to wiemy dlaczego kostur objawił swą moc. I jaki to był mrok krążący nad nami.
Odpowiadam:
- Dobrze, że go miałem. Po walce z Balzadem opadłem z sił, niemal umarłem. Za to on nie wiedział za pewne, że kostur znów objawił swą moc. Był przerażony i zdziwiony. Czułem to.
- Istotnie - odrzekł elf – Jedno zło ginie, kolejne się budzi. Musimy stawić mu czoła i zwyciężyć. Miejmy nadzieję na lepsze dni.
Siadam na ziemii i wzdycham ciężko.
Mieć nadzieję? – pytam smutno – Tyle zła, tyle pięknych rzeczy ginie. Jak można mieć nadzieję? Nadzieja jest matką naiwnych i głupich – mój przyjaciel chce coś powiedzieć jednak nie pozwalam mu mówiąc – Jeśli tak jest to jestem naiwnym głupcem. Bo mam ją. Przeżywam najczarniejsze dni, powróciło przedwieczne zło, jednak los podarowuje mi przyjaciela z dawnych lat i kostur. To daje nadzieję.
Barawelt uśmiecha się i mówi:
- Przypominasz swojego ojca bardziej niż myślisz. On też doceniał pozytywne dary od losu nawet w najgorszych chwilach. A teraz popatrz! Zbliżają się twoi nowi poddani.
Rzeczywiście ze wzgórza schodzi już ku nam grupa postaci. Wstaję. Stanęli przede mną przedstawiciele trzech ludów. Arachwakowie, do pasa będący ludźmy, od pasa w dół zaś mający odwłoki i odnóża pająków.
Zeritosowie, jaszczury ludzkiej postury, zielone, szare, niektóre uskrzydlone. Sirkurdowie zarówno 15 magów jak i wojowników o dziko splątanych długich włosach i brodach. Jeden z magów postapił do przodu i rzekł:
- Witaj Errerze, kolejny czarnoksiężniku z Nekhtoris! Czekaliśmy na ciebie przez te wszystkie lata w uśpieniu! Oto przedstawiciele twoich poddanych. Co rozkażesz?
Barawelt uśmiechniety od ucha do ucha popatrzył na mnie i mówi:
- Co rozkażesz panie?
Spojrzałem po nich i wydaję rozkazy jak dawniej gdy byłem królem:
- Jedźmy do mojej twierdzy, a także wyślijcie zwiadowców i ściągnijcie ostatnich wiernych mi ludzi, elfów oraz inne ludy. Nastały dni mroku, jednak światło jeszcze nadejdzie.
Po tych słowach wsiadamy na konie, które oni przyprowadzili ze sobą. Jadąc w ciemną moc czuję obawę przed coraz gęstszym mrokiem, ale także nadzieję gdyż jadę z wielką mocą do nowej twierdzy i nowych oddanych wojsk, a także gdyż mam przy boku przyjaciela. I wiem, że dzień zemsty staje się dzięki temu bardziej realny i przybliża się. Już wkrótce zapanuje pokój, a kara spadnie na zasłużonych. Już wkrótce...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania