Powroty

Trzy dni nieustannej ulewy zrobiło swoje. Woda była wszędzie gdzie tylko okiem sięgnąć, a na oko, sięgała już grubo ponad kostki. Miasteczko, do którego właśnie wjeżdżał autobus, przypominało te z filmów katastroficznych. Jakby wściekłe tsunami w swej barbarzyńskiej sile zabrało ze sobą wszelkie ślady ludzkiej obecności. Ulice zamieniły się w rzeki, place i podwórka w jeziora. Domy, choć wciąż na swych miejscach, to przemoczone i szare jak nigdy. I ani jednej duszy zza okien. Tylko firanki, nieruchome niczym posągi, przyglądały się jak autobus rozjeżdża swymi kołami taflę wody.

Centrum miasteczka nie prezentowało się lepiej. Pomnik Jana Pawła moczył stopy. Tablice ku pamięci zasłużonych miastu odmakały od gołębiego gówna. Fontanna, nie robiąc sobie nic z okoliczności, tryskała wesoło w górę.

To tutaj, jesteśmy na miejscu - powiedział kierowca - na pewno chce pan tu wysiąść? Za trzydzieści kilometrów jest następny przystanek. Tam podobno tak nie napadało, a i hotel zaraz obok.

Pewnie ma pan rację, ale stąd też mam blisko. Zaraz zamówię łódkę i popłynę na miejsce.

Ja bym tak nie żartował, ale pana sprawa, tylko jak już jaja panu odmoknął to proszę sobie przypomnieć, że ja mówiłem, a pan żeś dureń.

Będę pamiętał.

Wyjrzałem za szybę na rynek miasteczka. Ciężkie krople deszczu dziurawiły skwer jak sito. Założyłem kaptur, mówiąc żem dureń.

Panie, a co tu tak pusto? Ja rozumiem, że zalało, ale ani jednej żywej duszy po drodze nie widziałem - spytałem.

Widzisz pan, bo dwa tygodnie temu zalało po raz pierwszy i jak się ludzie zwiedzieli, że gorzej ma być, to pozabierali graty i się rozjechali po rodzinie. Ale trochę tu ich zostało, tylko nikt nie wyściubia nosa za drzwi. Tam o, patrz pan - pokazał kierowca palcem - tam masz pan iść. Ze kilometr to będzie do tego pana domku. Po drodzę jest sklep i apteka w takim wysokim budynku. Przenieśli je na drugie piętro na czas powodzi.

Drzwi otworzyły się z piskiem, a do wnętrza autobusu wpadło ciepłe, wilgotne sierpniowe powietrze. Postawiłem stopę na pierwszym stopniu i już zaczynałem żałować, że tu jestem. Co mnie podkusiło, do diabła!

Niech mi pan tylko jeszcze otworzy bagażnik i już stąd spływam.

Pomógł bym, ale no - kiwnął głową na widok za oknem - nie bardzo umiem pływać.

Kierowca nacisnął jeden z guzików na pulpicie i usłyszałem jak drzwiczki bagażnika powoli się podnoszą. Zeskoczyłem ze stopnia prosto do nieznanej, mętnej toni, burząc tym jej niewzruszone oblicze. Woda sięgała mi do połowy łydek. Ruszyłem w stronę skrytki na bagaż, jakby w zwolnionym tempie stawiając każdy kolejny krok. Widok przemokniętej do cna walizki wcale mnie nie zaskoczył, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak wielka jest w swoich rozmiarach, a co najgorsze - ile waży. Pakując się, wypchałem ją po same brzegi i już wtedy była ciężka jak diabli. Teraz, gdy wchłonęła wodę niczym gąbka, wydawała się syzyfowym głazem. Szarpnąłem za rączkę lecz to na wiele się nie zdało. Musiałem użyć obu rąk, by wytargać ją z autokaru.

I jak tam? - wychylił się szofer - Dasz pan sobie radę? Te kółeczka na nic się nie przydadzą, będziesz pan musiał nieść.

Myślałem, że na niej troszkę popłynę, ale nie znam jeziora i boję się osiąść dupą nie mieliźnie.

Komu w drogę! Powodzenia!

Przyda się - odparłem - kurewsko się przyda.

 

Deszcz powoli zmieniał się w ulewę, jakby wyczuł moją obecność i postanowił dopiec mi jeszcze bardziej. Walizka, którą trzymałem na głowie, wrzynała się niemal do samego mózgu. Droga ciągnęła się bez końca, mimo iż dystans był niewielki, to warunki z którymi przyszło mi się zmierzyć spowalniały moją wycieczkę do granic możliwość. Piękna przygoda, pomyślałem. Idealna do mojej książki.

Miasteczko niewiele zmieniło się od czasu kiedy w nim dorastałem. Odmalowano kilka kamienic, inne rozsypywały się jeszcze bardziej. Ten sam fryzjer, te same lody, ten sam zegarmistrz. W miejsca pięknych, starych dębów, które pamiętały więcej niż kroniki miasta, postawiono pomniki, krzyże, tablice. Wycięto żywych świadków historii tego miejsca, by na każdym kroku oddawać hołd żołnierzom wyklętym, modlić się do wielkich wizerunków jedynego papieża i patrzeć na tablice ku czci polityków, którzy w swej próżności sami je sobie postawili.

Trzy kościoły, pięć barów, budka z hamburgerami i kebab. Co dziesięć metrów kebab. Polsko, co się z tobą stało?

 

W mniej więcej połowie drogi ujrzałem budynek o którym wspominał kierowca. Dawno temu mieściła się tu straż pożarna, teraz coś na wzór małej galerii handlowej. Kilka sklepów z ubraniami, drogeria, kosmetyczka i reszta kramu, który sprawia, że kobiety przepadają w nim na cały dzień, wracając do domu bez pieniędzy, ale za to z paznokciami, brwiami, torbą pełną pierdół i wymownym, dla nas mężczyzn, zmęczeniem i bólem głowy.

Wdrapałem się na drugie piętro, by po chwili znaleźć mały sklep samoobsługowy. Przecierając oczy ze zdumienia spostrzegłem, że jednak ktoś w tym dotkniętym powodzią mieście żyje. I to całkiem niemała wspólnota. Samych pracowników naliczyłem cztery osoby i z sześciu klientów, a każdy z nich z wózkami wypakowanymi po same brzegi. Mimo to półki uginały się od towaru, a w powietrzu unosił się zapach świeżego pieczywa.

Odłożyłem walizkę w kąt, czując ogromną ulgę w rękach, kręgosłupie, a przede wszystkim mózgu. Chociaż miałem wrażenie, że jego zwoje już bezpowrotnie zostały zdeformowane przez wgryzający się w czaszkę stelaż. Obszedłem sklep dookoła, wrzucając ledwie kilka rzeczy do koszyka. Postanowiłem wziąć tylko coś na obiad i do picia, a gdy już się rozgoszczę w domku wrócę tu na większe zakupy.

Kosma?! - ktoś koło mnie wyrzucił z siebie o odrobinę za głośno. Odwróciłem się i ujrzałem mężczyznę w wieku bliskim mojemu.

Zależy kto pyta? - powiedziałem lekko skonsternowany. Nie miałem zielonego pojęcia co to za gość.

Nie poznajesz mnie, co?

Nie zdążyłem cokolwiek wycedzić, mój rówieśnik już mnie obejmował, klepiąc jednocześnie po plecach, co miało być chyba oznaką serdeczności.

Janek Trocki. Trocek. Do klasy kilka lat chodziliśmy!

Janek Trocki. Największy debil i tłumok jakiego gościła nasza szkoła. Miał pały ze wszystkiego z czego można tylko mieć. Oprócz wychowania fizycznego. Z niego miał szóstkę. Był najszybszy na sto metrów. W całej Polsce. Wielokrotnie. Janek Trocki, tuman. Duma naszej szkoły.

Trocek! Nigdy bym cię nie poznał!

A ja ciebie od razu wyczaiłem jak wchodziłeś. Patrzę i nie wierzę, że przede mną sam Kosmaty pierogi ruskie kupuje! Ale jaja! Wiesz, że mam nawet twoją książkę? Tylko jak wyszła, to chyba pierwszy w księgarni byłem.

I jak, podobała się?

Wiesz, nie czytałem, bo ja to nie książkowy, no nie, ale kupiłem, bo cię szanuję.

Dzięki.

Ale to dawno już było, co?

10 lat blisko.

Słuchaj, Kosma, tutaj jest taki bar elegancki, może wpadniesz wieczorem na wódeczkę? Ja zapraszam.

Nie obiecuję, że dzisiaj na pewno, ale się postaram

No i git, to w kontakcie stary!

Poklepał mnie dwa razy po ramieniu i odszedł kręcąc głową, jakby dalej nie mógł uwierzyć w to co się stało.

 

Dom stał na niewielkim pagórku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania