Powstanie szkarłatnego smoka - Efekt przemiany - rozdział 1
1. Dzień w którym wszystko się zaczęło
Nadszedł ten dzień. Dzisiaj miała się odbyć ta moja upragniona wycieczka do Krakowa. Mieliśmy w tym mieście spędzić dwa tygodnie. Wspólnie z znajomymi podczas podróży omawialiśmy plan na tę kilka dni. Było tyle miejsc które za wszelką cenę nie mogliśmy przeoczyć.
- Musimy odwiedzić tą słynną restaurację w rynku!- ponaglała jedna z dziewczyn siedzących na tyłach.
- Ja chciałabym iść na Sukiennice! –krzyczała z przodu blondyna.
- A ty Tatiana? Co chciałabyś zwiedzić?- to pytanie zwróciło na mnie uwagę wszystkich.
- Ja…
- No już, nie wstydź się!- ponaglali wszyscy
- Zapewne Uniwersytet Jagielloński- wtrącił się mój przyjaciel.- Mogę się założyć!
- Tak!- odpowiedziałam zbyt entuzjastycznie.
- Racja. Chcesz na nim studiować!- Przyznał kolejny drogi kolega, Gus.
- Macie rację!- roześmiałam się.- Ale mam wielką ochotę zobaczyć pomnik Kopernika!
- Cała ty!- zażartował Kai.
- A wy chłopaki?!- dopytywały się dziewczyny z jednej z najbardziej znanej grupy w szkole.
- My?- spytali się, nie dowierzając spoglądnąwszy na siebie za nim wybuchli śmiechem.- Co to za pytanie?! Będziemy tam gdzie Tatiana.- odpowiedzieli pewnie obejmując mnie z obu stron.
Dziewczyny wydały z siebie niepohamowane odgłosy. A dokładniej mówiąc jedne piszczały z zakłopotania, a inne jedynie głośno westchnęły. Byłam już przyzwyczajona do ich śmiałego zachowania, ale mimo to zawsze potrafili wprawić mnie w zakłopotanie. Oboje byli chłopakami, o których dziewczyny był w stanie się pobić, albo zadręczać i prześladować mnie. Byłam jednak trudnym przeciwnikiem. Byli zawsze otoczeni przez innych. Mieli wiele znajomych i każdą dziewczynę, którą by chcieli, ale to wszystko zawsze stawali za mną. Byłam im za to wdzięczna i trochę zażenowana, bo przez nich byłam także w centrum uwagi. Dziewczyny mnie nienawidziły i prześladowały codziennie, ale gdy tylko doszły o tym słuchy do Kaia i Gusa od razu bez zastanowienia ruszyli mi na pomoc. Gus nieźle im na wrzucał, a Kai gdyby nie zajął się podnoszeniem mnie wtedy z ziemi roztrzaskałby im te piękne buźki. To nie uciszyło plotek i świństw jakie mi robiły całkowicie, ale zawsze mnie wspierali i dodawali mi sił. Chłopcy nie zostawili mnie nawet jak powiedziałam im, że moje towarzystwo szkodzi ich reputacji. Stali się dla mnie kimś bardzo wyjątkowym, a zwłaszcza Kai, z którym znałam się od niepamiętnych czasów.
Wyjechaliśmy wcześnie rano, ale słońce próbowało już przedrzeć się przez budynki. Przebijające promienie oślepiały swoją jasnością, ale jedynie ja zwracałam na to uwagę. Czułam każde drganie, jakie wywoływała zgraja szalejących po autokarze nastolatków. Mimo idealnej drogi wstrząsy te się nasilały. Kilka niczego nie spodziewających się osób krzyknęło, gdy tylko światło słoneczne zniknęło. Wjechaliśmy bowiem do długiego tunelu. Drgania które czułam od jakiegoś czasu wzmocniły się jeszcze bardziej, aż w końcu wszyscy zrozumieli, że to nie jest wina szalejących nastolatków. Trzęsienie ziemi zawaliło tunel pod którym jechaliśmy. Ciemność i krzyki przerażonych pasażerów były przesiąknięte grozą. Kierowca autokaru stracił panowanie nad pojazdem. Szarżował przez chwilę, ale nie był w stanie nic zrobić. Uderzył w gruzy skalne, które zawaliły wyjście. Autobus zrobił parę obrotów, aż w końcu zatrzymał się na dachu. Ciała młodzieży i przedmioty bezładnie obijały się o ściany autokaru. Złapałam się mocno przedniego siedzenia. Moje nogi i całe ciało latało po całej przestrzeni. Grawitacja jednak wzięła górę i przez to mój bark uległ poważnemu przestawieniu, a latające przedmioty i ciała bez przerwy obijały się o mnie tworząc tym samym głębokie, krwawiące rany i ogromne siniaki.
Gdy autobus w końcu stanął bez ruchu puściłam siedzenie boleśnie wywracając się. Nie byłam w stanie ustać na nogach, mimo to uparcie do tego dążyłam. Widok był okropny. Krew mieszała się ze sobą na dachu a pod nogami krzątały się pół martwe ciała. Wzrokiem szukałam przyjaciela. Oczy me w końcu ujrzały krucze włosy .Był przywalony ciałem innego chłopaka. Odsunęłam nieprzytomnego i za wszelką cenę starałam się obudzić Kaia. Strasznie się uradowałam widząc, że po paru sekundach otwiera on swoje, zalane krwią powieki.
- Kai! Nic ci nie jest? Coś cię boli? Jesteś ranny?- spytałam przerażona.
- To tylko niewielkie zadrapania i parę sińców- powiedział spokojnie chłopak, dochodząc do siebie i drapiąc się delikatnie po głowie.
- Tak się cieszę!- rzuciłam się bez namysłu na jego szyję.
- To boli!- skrzywił się.
- Przepraszam. Możesz wstać?
- A pomożesz mi?
- Tak, jasne. Przytrzymaj się mnie.- powiedziałam klękając i gestem wskazując aby chwycił się mojego lewego barka, który był jeszcze na swoim miejscu.
- A co z tobą?
- Mną zajmiemy się później. Musisz mi pomóc ich uratować.
- Zgoda.- rzekł poważnie i zabrał się za przywracanie przytomności pozostałych.
Ja także nie czekałam ani chwili. Wiedząc, że przyjaciel jest cały spokojnie mogłam zająć się odszukaniem Gusa i przywróceniem przytomności innym. Prawą ręką nie mogłam w ogóle ruszyć, a ból utrudniał mi jakikolwiek ruch. Wiedziałam, że jeśli czegoś z nią nie zrobię, to nie będę mogła nic zdziałać. Kilka osób stało już na nogach. Podeszłam do rozmawiającej grupki silnych chłopaków z nadzieją, że może mam szansę przywrócić jej chociażby czucie.
- Chłopaki potrzebuję waszej pomocy!
- Co się stało?!
- W czasie dachowania wybiłam sobie bark. Nie mogę ruszyć ręką, więc… potrzebuję aby ktoś mi ją nastawił.
- Zaraz będzie tu karetka! Oni się tym zajmą.- odpowiedział jeden z nich.
- Nie mamy na to czasu! Potrzeba nam każdej pary rąk! Błagam was…!
- Ja to zrobię!- powiedział Kai zachodząc mnie od tyłu.
- Dziękuję…- wybełkotałam spuszczając wzrok.
- Jeśli tego naprawdę chcesz- powiedział zmieszany.
- Proszę!- spojrzałam na niego z nadzieją.
Chłopak usadził mnie na dachu pod jednym z wielu okien. Teraz mogłam dokładnie przypatrzeć się dobrze znanej mi postaci. Jego czarne długie włosy sięgające mu do silnych i umięśnionych ramion, były teraz zalane krwią, a szare oczy spoglądały na mnie z bólem. Wiedziałam, że teraz strasznie cierpi. Przysięgłam sobie kiedyś, że już nigdy tak na mnie nie spojrzy, jednak dzisiaj ta obietnica została złamana. Nie chciałam go o to prosić, nie chciałam by mnie widział w takim stanie. Ja także cierpiałam jak on. To… co on widział we mnie, widziałam teraz w nim. Ten sam ból, rany, sińce i ta krew, ale mimo wszystko cieszyłam się, że nic więcej mu nie jest.
Kai objął mnie mocno, chwytając za niezdolny do pracy bark. Czułam jego zapach mieszający się z krzepnącą krwią. Jego objęcia od zawsze dawały mi ukojenie. Nie bałam się ich, bo wiedziałam, że zawsze niosą pomoc i mówią, że ten oto chłopak jest przy mnie i razem damy radę przezwyciężyć wszystko.
- Uwaga. Zrobię to na trzy. Ok?- powiedział mocniej zaciskając uścisk.
- Dobrze- zgodziłam się łapiąc lewą ręką skrawek jego ubrania.
- Wiec raz…
Ledwo wymówił te słowa, a jego szybki i stanowczy ruch szarpnął moją rękę. Niepohamowany ból i cierpienie wydobyło się z moich ust w postaci krzyku. Męki nie miały końca. Wbiłam nieświadomie pazury w jego plecy, a on jeszcze bardziej mnie do siebie wtulił. Wyraźnie czułam jego ciepły oddech na moim karku. Pomimo, że był twarzą w drugą stronę, w myślach widziałam jak z powodu wewnętrznego cierpienia przegryza dolną wargę, by nie dać ujść łzom. Marnie mu to wyszło i poczułam jak kilka spływa mi po plecach. Wywołało to u mnie lekki wstrząs i po chwili wyciągnęłam wbite w niego pazury. Moją uwagę teraz skupiłam na ręce. Z całych sił próbowałam zagiąć palce, unieś do góry i mimo natarczywego bólu, oraz paru ciągnących się w nieskończoność sekund w końcu udało mi się poruszyć palcami.
- Dziękuję- powiedziałam szeptem.
- Możesz ruszyć ręką?
- Potrzebuję jeszcze chwili... Znowu mnie uratowałeś...- rzekłam z najszerszym uśmiechem na jaki było mnie teraz stać.
- To ty nas uratowałaś.
- Co jest z innymi?- odwróciłam wzrok skupiając się nadal na ręce i niewyobrażalnym bulu.
- Wielu jeszcze jest nieprzytomnych a niektóre osoby nie żyją, lub są u kresu wytrzymałości. – zawiadomił jeden z gapiów
- Wynieście ich z tunelu! Wszyscy muszą się stąd wynosić. Najpierw tych ciężko rannych i umierających a także nieżywych. Tam powinni być ludzie którzy pomogą wam ich uratować.- wykrzyczałam ledwo łapiąc oddechy.
- Słyszeliście ją?! Wynieście wszystkich! Tylko ostrożnie. Nie róbcie im niepotrzebnego bólu.
- Ale…- zawahał się jeden.
- Co się stało?
- Ja… ja nie dotnę trupów!- wykrztusił w końcu.
- To byli twoi koledzy! Jak śmiesz tak o nich mówić! Gdybyś był na ich miejscu…- zwolniłam i pewnie spojrzałam mu w oczy- robiliby wszystko, by cię odratować.
- Dobra. Ja się nimi zajmę. Ktoś jest chętny mi pomóc?- zrezygnowanie rzucił Kai.
- Ja ci pomogę!- odparłam stanowczo.
- A twoja ręka?
- Teraz ważniejsze jest ich życie! O mnie będziemy się martwić jak już stąd wyjdziemy.
- Odmawiam!- wyrzekł Kai
- Ja mu pomogę za ciebie. Powinnaś zająć się lżejszą pracą.- uśmiechnął się chłopak o zielonych tęczówkach
- Gus!- wybuchnął Kai.
- Oboje wiemy, że nie będzie tu siedzieć bezczynnie! Lepiej będzie jeśli zajmie się czymś, co nie nadwyręży jej ramienia. Ktoś jeszcze ma odwagę nam pomóc?
Zgłosiło się jeszcze trzech chłopaków i wzięli się za wyciąganie trupów. Nie tylko chłopacy byli zajęci tym całym zamieszaniem. Dziewczyny brały przytomne, lecz niezdolne do chodzenia osoby i powoli oraz delikatnie wyprowadzały z tunelu. Tak jak mówił Gus ja także nie siedziałam bezczynnie. Tak naprawdę to wszyscy ze sobą współpracowali i pomagali sobie. Nikt nie narzekał, nikt się nie skarżył i nikt nie patrzył na swoje rany. W pewnym sensie miałam wrażenie, że to właśnie moje słowa tak wpłynęły na innych. Zajęłam się opatrywaniem naprawdę głębokich ran. Ostatnią osobę wyprowadziłam z autobusu sama. Gdy tylko stanęłam na ulicy, wziął ją ode mnie jeden z wracających chłopaków. Gus stał kilka metrów ode mnie. Wtem ziemia znowu się zatrzęsła i tunel pod którym staliśmy zaczął się sypać. Ledwo stojąc na nogach uskoczyłam i uratowawszy kolegę wpadłam pod sypiące się gruzy, które ciężko zasypały mi nogi.
- Tatiana!- krzyknął wystraszony Gus.
Kai słysząc moje imię w panice podbiegł do przyjaciela.
- Tatiana!- rozległ się jego donośny głos, przesiąknięty panikom.
- Uciekajcie stąd! Nie wiadomo kiedy nadejdzie następny wstrząs.- rzucałam się na tyle, by być w stanie przekonać chłopaka, mimo zanikającego otoczenia.
- Nie! Nie mogę cię tu zostawić! Nie potrafię!
- Jesteś za nich odpowiedzialny! Opanuj się, proszę. Nie chcę aby komuś więcej stała się krzywda! Jestem… silna. Przeżyję i tu poczekam na ratunek, a ty czekaj na mnie tam gdzie wiem, że jesteś bezpieczny. Błagam….
- Przypilnuję by nie zrobił żadnego głupstwa razem będziemy czekać. Dobrze, Tatiana?
- Dziękuję Gus... Dziękuję.
- To jedyna rzecz jaką mogę dla ciebie teraz zrobić. Chodźmy! Przecież obiecałem…
- Ale…
Wtedy Kai dostał z całej siły w brzuch od Gusa. Chłopak zemdlał i opadł w jego objęcia.
- Nie martw się. Zajmę się nim.- smutnym uśmiechem pożegnał się ze mną
- Dobrze. Zaopiekuj się nim. Proszę.
Ostatnie osoby wyszły z tunelu, który zawalił się za nimi. Słyszałam krzyki ocalałych osób. Zrobiło mi się lekko na sercu, gdy pomyślałam, iż wszyscy są bezpieczni. Powietrze z każdą chwilą gęstniało, aż w końcu opuściły mnie wszelkie siły i straciłam przytomność na kilka sekund. Obudziłam się pogrążona w ciemności. Tylko gdzie, nie gdzie pojawiały się smugi porannego światła, a moje myśli chodziły wkoło dzisiejszych wydarzeń. To było bardzo dziwne. Zawalony tunel pod nami, gruzy pod którymi utknęłam, ale najbardziej zaskakujące było zawalenie się wejścia gdy wszyscy wyszli. Tak jakby coś lub ktoś to wszystko zaplanował. Jakby coś chciało odciąć mnie od innych. Rozglądnęłam się dookoła w poszukiwaniu jakiś śladów, a moje spojrzenie utkwiłam w niewyraźnej sylwetce stojącej w ciemnym kącie mężczyzny.
- Dlaczego tu jesteś?! Czemu nie poszedłeś z innymi?
- Zostałem, aby ci pomóc księżniczko.
- Kim jesteś?! Co ode mnie chcesz?! Nie znam cię!
- W końcu mogę się tobie przedstawić. Obserwowałem cię przez kilka miesięcy, by upewnić się, czy to na pewno ty, ale nie mam już wątpliwości.
- O czym ty do cholery gadasz i dlaczego mnie śledziłeś?! Po co była ta dzisiejsza szopka?
- Więc zauważyłaś?
- Te wydarzenie było… można powiedzieć, że nawet nierealne, a skoro tu jesteś musiałeś mieć z tym coś wspólnego. Wiesz, łatwo rozgryzam ludzi.
- Drzemie w tobie prawdziwa moc. Nawet nie wiesz jak potężna i niebezpieczna może ona być. Potrzebuję cię a ty mnie, więc może zawrzemy układ?
- Do czego zdążasz?
- Uratuję ci życie i sprawię, że ono będzie ciekawsze, a w zamian ty pomożesz mi wrócić do mojego świata.
- To są jakieś żarty prawda? I ja mam ci w to uwierzyć?
- Masz wybór, ale za jakieś sześć minut wykrwawisz się tu na śmierć. Chyba nie chcesz złamać danego im słowa.
- Tatiana proszę zgódź się!- błagał chłopak, który wyłonił się z ciemności.
- Gus! Co ty tu robisz? Miałeś zaopiekować się Kaiem!
- Jemu nic nie będzie. Przyjechała już karetka i wszystkimi się zajmują. Tatiana zgódź się, proszę… Tylko on jest w stanie cię teraz uratować.
- Jak wiesz w moim położeniu niewiele zdziałam- zwróciłam się do nieznajomego
- Jedyną rzeczą jaką musisz zrobić to zgodzić się, abym mógł ci pomóc. Tylko tyle.- wyjaśnił.
- Jak się nazywasz?
- Mam na imię Zik i pochodzę z świata zwanego Afgan. Uratowałem się od śmierci przenosząc moje ciało na Ziemię i tylko ktoś, kto posiada w sobie cząstkę siły smoków może otworzyć przede mną portal do mojego wymiaru.
- Musiałeś pomylić osoby. Tutaj ktoś taki nie istnieje. To nie bajka tylko rzeczywistość….
- Ty jesteś jedyną z niewielu osób, które mogą mnie uratować, ale chyba nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowy.
- Zgoda. Mogę zaryzykować.
Po podjęciu przeze mnie decyzji chłopak przeniósł kamienie ciążące mi na nogach kierując ręce w górę. Widok był obrzydliwy. Kończyny spłaszczone jak kartka papieru a dookoła wszędzie krew. Zik zbliżył się do mnie i przykucnął. W wyciągniętej dłoni trzymał medalion przypominający złotego smoka o szkarłatnym oku. Chłopak uniósł wisior który zaczął wżerać się w skórę, po czym zajął miejsce mojego serca. Czerwono białe płomienie otoczyły moje ciało i z chwilowym oślepiającym światłem zniknęliśmy pozostawiając na Ziemi moje bezduszne ciało.
Obudziłam się w małej drewnianej chacie. Przez otwarte okno do wnętrza wpadało światło i odgłosy natury. Ptaki cudnie podgrywały i w oddali słychać było szum wodospadu. Wpatrywałam się w lustro i uważnie skupiłam się na czerwonych pręgach znajdujących się na moim ciele, które po odzyskaniu przytomności powoli zanikały. Po chwili na skórze zostało tylko wielkie uczucie pieczenia na plecach.
- Dzień dobry księżniczko. Dobrze spałaś?- przywitał mnie w progu młody mężczyzna.
- Gdzie ja jestem?- spytałam próbując sobie przypomnieć dzień, w którym straciłam przytomność.
- Jest Księżniczka tu bezpieczna.
- A ten chłopak?! Gdzie on?! Ten co wczoraj mnie uratował?! I był z nim ktoś jeszcze…!
- Księżniczka leżała tu przez cały tydzień.
- Dlaczego mnie tak nazywasz?
- Jak księżniczko?
- No tak!- roześmiałam się.
- A jak mam księżniczkę nazywać?
- Mów mi po prostu Tatiana.- wybuchłam znowu śmiechem.
- Dobrze księżniczko.
- Coś powiedziałam! A tobie jak mam mówić?
- Nie jestem wart byś znała moje imię ks… to znaczy Tatiano- poprawił się jak zauważył moją złowrogą minę.
- Przestań traktować mnie jak kogoś kim nie jestem!
- Ale…
- Nie ma żadnych ale! Jestem Tatiana a ty?
- Kert- rzekł zrezygnowany.
- Ładnie. Kogoś mi przypominasz… Ty się mną opiekowałeś?- zmieniłam temat.
- To nic wielkiego.
- Jak nie? Jestem wdzięczna za to co zrobiłeś.
- Nie musisz. Jestem szczęśliwy, że mogłem się tobą opiekować.
- Wiem! Zostańmy przyjaciółmi. Może dzięki temu będziesz traktować mnie jak zwykłą osobę.
- Byłbym zaszczycony przyjaźnią z tak piękną i potężną osobą.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś- uśmiechnęłam się.
- Nie. Twoja moc dorównuje Zikowi.
- Powiedz mi jaki on jest?
- Zik? Ciężko powiedzieć.
- Spróbuj.
- Jest troskliwy, opiekuńczy, pomocny. Traktuje nas na równi. Większość tutejszych osób zostało przez niego uratowana od życia w slumsach. Jednak ma też drugą stronę monety. Jest szorstki, konsekwentny, surowy, nieuczciwy i agresywny, a także nienawidzi ludzi.
- Dlaczego?
- Nie wiem, ale chce zniszczyć ich całą rasę.- Poszedł i usiadł na moim łóżku.
- Ale ja też jestem człowiekiem. Co on ze mną zrobi?- wpadłam w lekką panikę.
- Nie musisz się niczego obawiać. Nie jesteś już istotą ludzką.
- Co ty gadasz?! Niby czym mam być?! Czarownicą?- oburzyłam się.
- Jesteś księżniczką szkarłatnego smoka. Opiekunką jego żywiołu. Ognia.
- Nie prawda!
- To jest stu procentowa prawda.- powiedział stojący w drzwiach Zik.
- Kłamiesz!
- Jaki miałbym ku temu powód?
- Dlaczego to mówisz?! To nie prawda! Nie mogę być…
- Jak już powiedziałem nie mam powodów by kłamać. Jeśli mi nie wierzysz spójrz na swoje plecy.- podbiegłam i zerknęłam przez ramię na piekącą część ciała.- Wiem jak się czujesz, ale nic na to nie poradzę. Nie jesteś już człowiekiem. Twoje życie nabrało teraz inny kierunek. Posiadłaś moc równą mi. Musisz się z tym pogodzić.
- Ja nie chcę! Zabierz mnie z powrotem do domu. Zapewne martwią się tam o mnie!
- Nie jestem w stanie to zrobić. Jesteś teraz w moim świecie. W Afganie i prawdopodobnie nigdy już nie zobaczysz Ziemi.
- CO?! NIE! WYJDŹ! NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ! PRECZ!
- Musisz się pogodzić z tą prawdą.- powiedział przez ramię.
Po wyjściu Zika czułam się fatalnie. Byłam wstrząśnięta i tym samym przerażona. Nie mogłam znieść faktu, że już nigdy nie zobaczę tych których kochałam. Nie może to być prawdą. Nie może! Nie miałam pojęcia co z sobą zrobić i wtulając twarz w ręce rozpłakałam się.
- Przepraszam, że to mówię, ale sądzę, iż jeżeli zostaniesz tu troszeczkę dłużej… to ci się spodoba to życie.
- MAM TU ZOSTAĆ?! JA?! Ani mi się to nie śni! Nie ma, mowy abym zostawał tu choćby jeszcze kilka minut!- wstałam prędko.
- Co chcesz zrobić?
- Jak co?! Uciec stąd a jeżeli tobie zależy na naszej przyjaźni nie przeszkodzisz mi w tym.
- Ale w nocy jest niebezpiecznie.
- Dam radę. Uczyłam się wschodnich sztuk walk. Jeżeli ktoś stanie mi na drodze nie oszczędzę go.- pokazałam mu biceps i założyłam bluzę leżącą na krześle.
- Ale…
- Proszę.- Błagałam.
- Bardzo mi się to nie podoba, ale...
- Dziękuję! Jesteś prawdziwym przyjacielem.- powiedziałam, przytuliłam go na pożegnanie i sprintem ruszyłam ku wyjściu.

Komentarze (4)
Po drugie błąd techniczny: "Wynieście ich z tunelu! Wszyscy muszą się stąd wynosić. Najpierw tych ciężko rannych i umierających a także nieżywych. Tam powinni być ludzie którzy pomogą wam ich uratować.- wykrzyczałam ledwo łapiąc oddechy."
Nieżywych się nie ratuje, im już pomoc jest nie potrzebna, tym bardziej narażając własne życie. Ratuje się rannych, od tych najbardziej potrzebujących, do tych najmniej poszkodowanych.
Po za tym naprawdę świetny tekst. 5.
Na tym to polega ;) Nie od razu Kraków zbudowano.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania