Pożar
- Spłoniemy - wymamrotała Kamila.
Wszystko wokół pochłaniał ogień. Zasłony, dywan, część mebli i łóżka jest pożerane przez bezlitosne pomarańczowo żółte parzące zawijasy wijące się po ścianach i podłodze niczym wielkie groźne węże, które coraz szerzej rozdziawiają swoją paszczę.
Przez krótką chwilę wydało jej się, że naprawdę właśnie to zobaczyła: snopy ognia uformowane w gigantycznego węża z kłami, sunącego ku niej.
Swąd spalenizny skurczył jej płuca i sprawił, że po raz kolejny zaniosła się kaszlem.
Ogień. Ogień. Ogień. Gdzie nie spojrzała, za moment się tam pojawił, odgradzając ją od wyjścia.
Płonęła, parzyło całe jej ciało. Grad małych iskier wciąż strzelał w powietrze, a zaraz potem osiadł wszędzie i na niej, wniknął pod skórę, zostawiając ukłucia bólu.
- Nie spłoniemy. Co z tobą? - usłyszała zdecydowany znajomy głos, ale brzmiał jak wydobywający się z dna przepaści. Był daleki, wyciszony, a twarz pochylająca się ku niej dziwnie rozmyta.
Chciała stąd wyjść. Nie chciała tu być.
- Spłoniemy tak jak on - powiedziała. Palce jej drżały i były całe umorusane w czarnym pyle wirującym w dusznym powietrzu.
Obraz przed jej oczami zaczął wirować, zmienił się w mały różowo niebieski pokoik, w którym się wychowała.
Nie. Nie. Nie.
Przestań, Kama. Otrząśnij się.
Ale nie mogła. Naprawdę widziała kolorowe gwiazdy świecące pod sufitem wszystkimi barwami tęczy. I wystruganego w drewnie kucyka na biegunach, którego zrobił dla niej tata.
- Kto? - spytał głos z oddali.
Poczuła jak jej spierzchnięte usta ułożyły się w uśmiechu.
- Mój ojciec.
Konik na biegunach zaczął się kołysać, a w pokoju rozniosła się wesoła melodyjka. Ją też pamiętała. Pochodziła z pozytywki. Tej, którą tata dał mamie, a którą Kamila zawsze jej wykradała, by posłuchać jej przed snem.
A potem wszystko zniknęło, a na miejscu różowo niebieskich tapet powoli pojawiły się czarne długie ślady sadzy. Ogień buchał w każdym kącie, roztrzaskując jej okna, spalając kwiecisty baldachim okrywający łóżko, wypalając dziurę w puchowym dywanie.
- Kamila? Gdzie jesteś, skarbie? - zawołał ją ktoś.
Popchnęła trochę drzwi szafy, by poszerzyć szparę, przez którą wszystko obserwowała, ale coś było nie tak. Miała małe dłonie, prawie dziecięce.
Dlaczego?
- Tato! - krzyknęła na cały głos.
Kiedy się rozejrzała, dotarło do niej, że siedziała ukryta w szafie. Miała na sobie białą sukienkę w żółte uśmiechnięte minki. Było ciemno, a ona nie lubiła ciemności, ale w szafie łatwiej było jej oddychać, a ogień nie parzył już tak bardzo.
Co chwilę spoglądała na drzwi prowadzące ma korytarz, spowijane przez ogień. Ktoś krzyczał i płakał gdzieś w oddali, chyba mama Kamili.
Potem tata wpadł przez drzwi. Od razu zauważył ją skuloną w szafie i szarpnął za uchylone drzwi.
- Jestem, kochanie, mam cię. - Od razu wziął ją w objęcia, a ona wtuliła twarz w jego szyję, żeby nie widzieć strasznych, gorących płomiennych węży.
- Boję się tato - wyszeptała. Jej ciałem znowu wstrząsnął spazm. Żołądek Kamili ścisnął się i dziewczynie wydało się, że zaraz zwymiotuje.
Nie chciała już tu być. Chciała być gdzieś indziej. Tam, gdzie nie ma ognistych potworów.
- Nie masz czego, jestem przy tobie - mówił tatuś, gładząc Kamilę po włosach. - Ochronię cię.
Gdy zaczął się poruszać, zamierzając wyjść z pokoju, przeszyła ją taka panika, że zaczęła szarpać się w jego uchwycie.
- Nie. Nie chcę iść - płakała. - To boli.
Raz nie udało jej się odsunąć wystarczająco szybko i jeden pomarańczowy płomień drasnął nadgarstek dziewczyny. Bardzo bolało. Nie chciała ich znowu dotykać.
- Musimy iść. - Tata szybko przemieścił się korytarzem i zbiegł ze schodów prowadzących do wyjścia. - Zaufaj mi. Nic ci się nie stanie - obiecał.
Wyminął kolejne płonące snopy, aż prawie dotarli do drzwi, ale wtedy... coś trzasnęło z hukiem.
Wypadła z jego objęć i umknęła w kąt, gdy tymczasem wielka rozżarzona drewniana belka przygniotła tatę dziewczyny do podłogi i unieruchomiła.
Nie!
Szybko podczołgała się do niego na czworakach.
- Nie. Tatusiu. Nie! - szarpała go za rękę, próbując wydostać go spod ciężaru.
Jej ojciec mruknął cicho coś niezrozumiałego i skrzywił się, kiedy iskry przeskoczyły z drewna na jego ciało.
- Idź, Kamila - powiedział. - Uciekaj.
- Nie, nie. Nie.
Nie pójdzie. Nie zostawi go.
Mocniej szarpnęła go za rękę, nie chcąc wypuścić, ale nie miała wystarczająco dużo siły, by mu pomóc i sama upadła na podłogę.
Chwilę później ktoś wyważył drzwi, a do korytarza wpadli mężczyźni w maskach. Jeden z nich poderwał ją na ręce, a inni podbiegli do taty dziewczyny.
Potem nie widziała już nic, nie wiedziała, co się z nim działo, bo strażak wyniósł ją na podwórko.
Ostatnim, co pamiętała była krew zalewająca wykrzywioną w bólu twarz jej ojca.
Wtedy ktoś potrząsnął ciałem Kamili, a wspomnienie zaczęło się ulatniać...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania