Pozdrowienia z kalekiego kraju

Jego oczy były pełne obłędu. Na twarzy miał namalowaną pustkę, zero emocji. Nikt nie wiedział kiedy się cieszy a kiedy płacze. A może zawsze robił to i to jednocześnie. Takie rozdarcie, no cóż.

Średni wzrost, średnia waga, wszystko średnie. Wyglądem wpisywał się w średniość tak bardzo, że nadawał się jako model do badań statystycznych. Taki punkt odniesienia, przekrój społeczeństwa. Wewnątrz natomiast wyróżniał się bardzo. Był jak owoc nadpobudliwych lędźwi kosmity z obcej galaktyki wchodzącego miarowo w porwaną z Ziemi kobietę. Przeciętną kobietę rzecz jasna. Jego myśli krążyły gdzieś po orbicie nigdy nie wchodzą jednak w atmosferę. Był marzycielem, ale tak naprawdę nie wiedział o czym marzy. Był twórcą, ale nie wiedział co ma stworzyć. Jego prezencja była mu na rękę, gdyż nie wyróżniając się z tłumu mógł unikać ciekawskich spojrzeń ludzi, którymi gardził. Bał się ich, unikał. Ludzie krzywdzą takich wariatów każdym słowem. Nieumyślnie. Po prostu żeby dogadać się z wariatem trzeba mieć w sobie odrobinę obłędu. Przeciętny człowiek go nie ma. Wpisuje się w życiowy schemat w którym na szaleństwo nie ma miejsca. Z resztą tak właśnie jest ten schemat skonstruowany. Praca, żona, dzieci, kredyt, dom. Niewola. Współczesna niewola. Będąc niewolnikiem schematu nie da się oszaleć. Chociaż z drugiej strony może po prostu brakuje właściwego punktu odniesienia. No bo kto by zauważył wariata w sąsiedzie? Musiał by wtedy uznać za wariata samego siebie, bo wszyscy tkwią w tym samym gównie po uszy. Z radością.

On był totalnie nieschematyczny. Nie działał sztampowo. Można by rzec, że nie działał w ogóle. Sygnał, który leciał z mózgu do poszczególnych części ciała, dając bodziec ruchowy gubił się w stosie nieposkładanych myśli nie rzadko nie dochodząc do adresata. Ciekawe uczucie, gdy przechodząc na pasach nagle otrząsasz się leżąc nieruchomo na asfalcie i niespodziewanie w głowie pojawia się sygnał:

- "Zrób unik!".

- Dzięki za informację kurwa...

Karetka zabrała go do szpitala. Nie miał na tym świecie nikogo, toteż nikogo nie poinformowano o zdarzeniu.

Lekarz niczym Piłat z zimną twarzą wydał wyrok:

- Ma Pan prawo jazdy?

- Tak, mam. O co chodzi?

- To dobrze. Pomoże to Panu w obsłudze nowego pojazdu. Dwukołowego.

- Panie doktorze, zawsze chciałem mieć motocykl, ale zaczynam się bać, że ten pojazd monośladem nie będzie.

- Jednoślady są niebezpieczne. Łatwo zostać dzięki nim kalekom. O przepraszam... W każdym razie będzie Pan zostawiał za sobą dwa piękne ślady.

- Wygrałem quada?

- Słuchaj. Nie wiem jak bardziej eufemistycznie mam Ci powiedzieć, że będziesz przykutym do wózka pierdolonym kaleką.

Narkoza to fajna sprawa. Nawet największemu pesymiście pozwala nabrać trochę humoru w najgorszym momencie. Ma też drugą ważną cechę. Pobudza w tobie resztki kreatywności tkwiące w najbardziej nieużywanych zakątkach mózgu. Nie mogąc pogodzić się z losem zaczął obmyślać plan.

- Stworzę najlepszy wózek na świecie i polecę nim w kosmos!

Oj drodzy kosmici wszelakiego sortu, strzeżcie się, gdyż nadchodzi dzień w którym spotkacie jednego z was, zagubionego na innej planecie. Nie spał 4 dni i 4 noce. Kreślił, liczył, myślał. Oddał się temu w całości. Sterty zapisanego papieru walały się wokół szpitalnego łóżka. Myśli ciągnęły się od szpitalnych drzwi, aż po satelity jego duszy krążące po orbicie Ziemi. W końcu wyszedł. A w zasadzie wyjechał. Gdy tylko dotoczył się do domu zaczął konstruować super wózek. Nie spał 4 dni i 4 noce. Rozkręcał, ciął, sztukował, skręcał. Oddał się temu w całości. Sterty śrubek walały się po pokoju. Stukot młotka ciągnął się od osiedlowego podwórka aż po księżycowe kratery, których najciemniejsze zakamarki delikatnie pieścił. I skończył. Tak, niesamowity pojazd gotowy do lotu!

Wyjechał nim na zewnątrz. Krzyczał i cieszył się jak dziecko. Ludzie patrzyli z okien i kibicowali mu szczerze. Zaczął ich nawet trochę lubić. Odpalił silniki. Ziemia zatrzęsła się, zadrżały szyby w starych, osiedlowych oknach. Uniósł się tuman kurzu, a wózek powoli zaczął lecieć. Krzyknął:

- Wyślę wam pocztówkę z kalekiego kraju!

Odleciał. Był dumny z siebie po raz pierwszy w życiu. Opuścił atmosferę ziemską. Gwiazdy odbijały światło od jego szczerzącego się uśmiechu. Piękne uczucie.

- W końcu jestem szczęśliwy. Leć wózeczku, leć!

Nagle wózek zaczął się trząść. Szarpało nim coraz bardziej. Brak paliwa.

- Jak to? Przecież wszystko wyliczyłem. Nie! Niemożliwe!

Krzyczał rozpaczliwie, a wózek powoli wytracał prędkość. Zatrzymał się. Poczuł szok. Jakby mocne ukłucie. Poczuł ból. Znane uczucie. Pielęgniarka odłączała go od aparatury. Narkoza przestała działać. Wrócił koszmar. Jawa.

- We śnie byłem bogiem, teraz znów jestem nikim...

Popatrzył w prawo. Czekał na niego wózek. Zwykły, szpitalny, lekko przyrdzewiały.

- Straciłem ostatnią tarczę chroniącą mnie przed światem. Przeciętność broniła mnie przez wzrokiem ludzi. Teraz jestem wariatem i to jeszcze na wózku. Wszyscy będą mi się przyglądać. Jebane życie! Czemu mi to robisz!?

Wkrótce wypisano go ze szpitala. Wyjechał na wózku zostawiając za plecami betonowy budynek.

Ruchliwa ulica. Masa samochodów. Wjechał na jezdnię. Tym razem sygnał z mózgu przyszedł w porę.

- Unik!

Nie posłuchał. Nie chciał go słyszeć.

Koło od wózka turlało się powoli po pasie do lewoskrętu...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • karola84 25.04.2016
    Osoby wyrozniajace sie z tlumu,zawsze maja ciezko. Tlum wymaga od reszty aby byli jak wszyscy.
  • Haru 25.04.2016
    Cudne! Początek zwłaszcza mi się spodobał. Bardzo nietypowe i głębokie, co szalenie cenię.
    5!
  • Prometeusz 25.04.2016
    Dziękuję bardzo ;) W zanadrzu opowiadań mam znacznie więcej, ale wszystko w swoim czasie ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania