Pożegnanie

Prolog

 

- Natalie, chodź. Nie możesz tu zostać. Chodź już.

Nie słuchałam jej. Właściwie nikogo nie słuchałam. To nie miało tak wyglądać.

- Zostaw mnie! Rose, zostaw! – szlochałam, krztusząc się własnymi łzami.

- Natalie, to naprawdę nic nie da.

Dziewczyna usiłowała mnie odciągnąć.

- Nie, nie chcę – powtarzałam, przywierając kolanami do ziemi.

Łaknęłam spokoju. Samotności. Pragnęłam być z nim do końca. Na tyle mogłam się zdobyć. Mogłam i chciałam.

- On by tego nie chciał – odezwała się Rose łagodnie. – Uwierz mi.

- A skąd wiesz, czego by chciał? Nikt tego nie wie.

Ukryłam twarz w dłoniach.

- Czuję, że tego by nie chciał. Natalie, życie płynie dalej. Nie wolno ci się załamać.

Nie zareagowałam. Przestałam myśleć, czuć… Świat mi się zawalił.

 

Część I

 

Nowa szkoła, czyli nowe znajomości. Nic szczególnego. Nie dziwiło mnie to, że ludzie się na mnie gapią jak na jakiś okaz mody, ani fakt, że większość moich kolegów się ze mnie nabija, jakbym była przybyszem z Marsa. W poprzedniej szkole było podobnie. Z rodzicami przeprowadziliśmy się po raz trzeci, tym razem do centrum Londynu, gdyż mieli oni bliżej do pracy. Ja rozpoczynałam drugą klasę szkoły średniej, co było prawdziwym cudem, ponieważ z powodu zamieszania z przeprowadzką ostatni rok ledwo zaliczyłam.

- Talie, wzięłaś śniadanie? – zapytała mama, przyglądając mi się troskliwie.

- Tak – odpowiedziałam z westchnieniem.

- Wszystko w porządku?

W moim spojrzeniu było coś, co musiało ją zaniepokoić. Kiwnęłam głową.

- To tylko uroki nowej szkoły. Przyzwyczaję się.

Spróbowałam się uśmiechnąć.

- Dokuczają ci? – drążyła temat.

- Troszkę, ale da się znieść – odpowiedziałam, wychodząc. – Do zobaczenia, mamo!

- Trzymaj się, kochanie! – odkrzyknęła.

Gdy dziesięć minut później pojawiłam się w klasie, moim oczom ukazał się chłopak, którego wcześniej nie widziałam. Ukradkiem mu się przyjrzałam i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest mojego wzrostu. Na głowie zamiast włosów miał chustkę, a poza tym wyglądał bardzo mizernie, jakby od tygodni prawie w ogóle nie jadł. Cała klasa na niego patrzyła, a on stał, utkwiwszy wzrok w podłodze.

- To jest Louis – przedstawiła chłopaka nasza wychowawczyni – pani Sarah Dark. – Będzie chodził do waszej klasy.

Chłopak poruszył się niespokojnie. Powitaliśmy go marnymi brawami, większość uczniów uśmiechała się drwiąco.

- Witaj wśród nas, Louisie – powiedziała Dark. – Wierzę, że będziesz się czuł tutaj jak u siebie. Możesz zająć swoje miejsce.

Jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumieć, że jedyne wolne jest właśnie obok mnie. Przesunęłam się, robiąc mu trochę przestrzeni. Usiadł niepewnie.

- Cześć – odezwał się cicho.

- Cześć – odparłam. – Miło cię poznać.

- Mnie też – uśmiechnął się lekko.

Przez chwilę milczeliśmy. Nic nie mówiłam, patrzyłam tylko na niego. Dopiero po kilku minutach uderzył mnie kolor jego oczu. Miał je o barwie ciemnej czekolady. Wpatrywałam się w niego, nie mogąc wyksztusić choćby słowa.

- Mogę cię odprowadzić? – zapytał, gdy lekcje dobiegły końca.

- Chętnie – odparłam, postanawiając nawiązać z nim jakąś relację.

Reszta klasy omijała go szerokim łukiem, jakby cierpiał na śmiertelną chorobę, którą mogliby się zarazić, gdyby tylko do niego podeszli.

- Daleko stąd mieszkasz? – zapytał, kiedy opuściliśmy budynek.

- Nie. Do szkoły mam dziesięć minut – uśmiechnęłam się. – A ty?

- Prawie pół godziny – westchnął. – Wiesz, mieszkam zaraz przy szpitalu.

Jako że nie znałam Londynu aż tak dobrze jak moi rodzice, nie wiedziałam, gdzie w tym wielkim mieście znajduje się jakikolwiek szpital, a co dopiero ten, o którym mówił.

- Kiedyś ci pokażę, jeśli będziesz chciała – Louis poklepał mnie po ramieniu. – Nie martw się, kiedy się przeprowadziłem, byłem tak samo zagubiony jak ty.

Westchnęłam. Prawie dochodziliśmy do mojego miejsca zamieszkania.

- To tutaj. – Wskazałam na dość luksusowo wyglądający budynek.

- Świetne miejsce – przyznał. – Jeżeli nie masz nic przeciwko, odwiedzę cię któregoś dnia.

Znowu się uśmiechnęłam. Louis był pierwszą osobą, z którą rozmawiałam dłużej niż dziesięć minut.

- Dlaczego nie – odparłam. – Do jutra.

- Do jutra – odpowiedział, ściskając moją rękę.

Kiedy odchodził, długo zanim patrzyłam. Mimo uśmiechu wyglądał na dziwnie przygnębionego, lecz o tym dlaczego, miałam się dowiedzieć dużo później.

 

Część II

 

Mijały tygodnie, a ja coraz bardziej zaprzyjaźniałam się z Louisem. Prawdę mówiąc, nie było dnia, w którym byśmy nie rozmawiali. Klasa patrzyła na nas jak na dziwaków, ale my to ignorowaliśmy.

- Powiedz mi, Lou – odezwałam się któregoś dnia, nie mogąc się powstrzymać. – Dlaczego nosisz na głowie tą chustę?

Już po chwili poczułam, że żałuję tego pytania. Odwrócił wzrok, a kiedy znowu na mnie spojrzał, w oczach miał coś, co sprawiało mi niemal fizyczny ból.

- Przepraszam… - wymamrotałam. – Przepraszam, Lou. Tego nie było. Zapomnij o tym.

Uśmiechnął się słabo.

- Nie ma sprawy – odparł. – Pominę to milczeniem. Słuchaj, może pójdziemy do kina?

- Do kina? – zmiana tematu lekko zbiła mnie z tropu. – Dlaczego nie? Chętnie. Tylko na co?

- Zastanówmy się… - Louis zmrużył oczy.

Zawsze tak robił, gdy się nad czymś intensywnie głowił. Dziwiło mnie to tym bardziej, że sama robiłam identycznie. Czasami byłam naprawdę zakłopotana, dostrzegając nasze wspólne cechy charakteru, których było dość dużo.

- Może… Może pójdziemy na „Gwiazd naszych wina”? – zaproponowałam po dłuższej chwili.

- „Gwiazd naszych wina”? – zdziwił się.

- Tak – odpowiedziałam. – Czytałam książkę. Świetna. Naprawdę polecam. O dziewczynie chorej na raka, która na spotkaniu grupy wsparcia poznaje takiego Augustusa. Naprawdę niesamowita historia.

Odniosłam wrażenie, jakby na dźwięk słowa "rak" spochmurniał, ale nie było to aż tak widoczne, więc pomyślałam, że mam urojenia.

- Dobrze, możemy iść – odezwał się. – To kiedy?

- Nie wiem. Trzeba by sprawdzić godziny seansów – odparłam.

- Ja się tym zajmę – przyrzekł.

Dwa dni później udaliśmy się na seans. Film zaczynał się o dziewiętnastej.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba – odezwałam się, czując lekkie zdenerwowanie.

- Na pewno – odparł z uśmiechem.

Dwie godziny później opuszczaliśmy salę kinową pełni wrażeń.

- To ty jesteś brzydka, ty dziewczyno z rurką w nosie – odezwał się Louis, naśladując Gusa.

Zaśmiałam się.

- Pieprzysz – odparłam.

- Nie, nie pieprzę. Mówię szczerą prawdę.

- Tam tego nie było – zaprotestowałam, udając poważną.

- Ale tutaj jest – odpowiedział, wybuchając śmiechem.

- Niech ci będzie. Jak wrażenia?

- Film niesamowity. Tylko… szkoda mi tego chłopaka i tej… całej… Hazel… - spochmurniał. – Ciekawe, czy ja…

Urwał nagle, odwrócił wzrok.

- Czy ty co? – zapytałam, chwytając się tego urwanego zdania jak koła ratunkowego.

- Nie… Nic takiego… Głośno myślę… To nic, Natie… - odparł, jednak ja czułam, że za tym niedokończonym pytaniem coś się kryło.

Nie chciałam go męczyć. Wiedziałam, że jeżeli będzie chciał, sam mi o wszystkim powie. Do domu wróciłam zamyślona, czując dziwną pustkę i tęsknotę. Naprawdę lubiłam Louisa, a gdzieś w głębi, choć sama przed sobą nie potrafiłam się do tego przyznać, marzyłam, że go pokocham, a on pokocha mnie. Miałam nadzieję, że będziemy szczęśliwi.

 

Część III

 

- Halo? – podniosłam słuchawkę telefonu.

Było późne popołudnie, akurat odrabiałam lekcje.

- Cześć, Natalie. Jak tam? – Usłyszałam po drugiej stronie głos Rose – mojej przyjaciółki.

- Nic nowego – odparłam. – Tylko… Lou ostatnio… Martwię się o niego.

- Ten chłopak, z którym się przyjaźnisz?

- Tak - potwierdziłam.

- Stało się coś? – zaniepokoiła się.

- To nie jest rozmowa na telefon – odparłam. – Mogłabyś przyjechać?

- Postaram się. Zrobię, co w mojej mocy.

- Dzięki. - Odetchnęłam z wyraźną ulgą. – To… możliwe, że do zobaczenia.

- Trzymaj się, kochana – odpowiedziała Rose i rozłączyła się, ja natomiast wróciłam do lekcji, lecz tak naprawdę nie potrafiłam się na nich skoncentrować.

Od trzech dni Louis nie pojawiał się w szkole, a kiedy dzwoniłam, włączała się automatyczna sekretarka. Nie wiedziałam, co mogło się stać, nie umiałam znaleźć żadnego wytłumaczenia na zaistniałą sytuację. Po jakimś czasie usłyszałam pukanie do drzwi.

- Tak? – spytałam.

- Cześć, Natalie – odezwała się Rose, podbiegając do mnie. – Jak widzisz, jestem.

- Heej! – z okrzykiem radości zarzuciłam jej ręce na szyję. – Miło mi cię widzieć. Stęskniłam się strasznie.

- Ja też. – Uśmiechnęła się lekko. – Opowiadaj, co się stało? Nie, nie chcę herbaty.

Obie usiadłyśmy na łóżku, spojrzałam w jej niebieskie oczy. Była trochę wyższa ode mnie, ale mnie to nie przeszkadzało. Uwielbiałam jej długie, brązowe włosy, które zapuszczała od dziecka i które bardzo pielęgnowała.

- Louis od trzech dni nie pojawia się w szkole – odezwałam się. – Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, wyglądał strasznie, jakby nic nie jadł. Schudł jeszcze bardziej, ledwo go poznałam. Wciąż nie rozumiem, dlaczego klasa nas unika. Właściwie nic nie rozumiem, Rose.

- A może on jest na coś chory? – zasugerowała przyjaciółka.

- Chory? Na co? – zbladłam. Nie dopuszczałam tej myśli do siebie.

- Nie wiem… - Rose zawahała się, a mnie jakby olśniło.

Podbiegłam do laptopa i odpaliłam przeglądarkę. W pole edycji wpisałam "Nowotwór – skutki uboczne". Tak naprawdę chciałam się tylko upewnić. Szybko prześledziłam artykuł.

- Rose… - wymamrotałam po kilku minutach. – Nie… To nieprawda…

Przyjaciółka zajrzała mi przez ramię. Chwilę potem zbladła.

- Jeśli… Jeśli to prawda… - głos mi się łamał. – Nie, tylko nie Lou… Rose, wiązałam z nim przyszłość. I nadal wiążę. Kocham go.

Dziewczyna rozdziawiła usta, otwierając szeroko oczy.

- Żartujesz? – zapytała. – Powiedz, że żartujesz!

- Nie żartuję – oświadczyłam poważnie. – Zdałam sobie z tego sprawę po powrocie z kina. Nie obchodzi mnie to, że może być chory. Jeśli tak jest… Tym bardziej chcę dać mu miłość. Chcę, żeby tego doświadczył, chociaż w pewnym stopniu.

- Jesteś tego pewna? Tego, co do niego czujesz? – zapytała Rose.

- Tak – odpowiedziałam stanowczo.

- Dobrze – dziewczyna ujęła moją rękę. – Tylko żebyś później tego nie żałowała.

- Nie będę – przyrzekłam. – Nigdy nie będę mieć żalu.

Tego byłam pewna. Wiedziałam, że cokolwiek się stanie, ja nie zmienię swojego postanowienia. Zawsze potrafiłam dopiąć swego, mimo wszelkich przeciwności losu. Taka byłam i nie umiałam tego zmienić.

 

Część IV

 

- Louis! – ten okrzyk wydobył się z moich ust, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zmizerniał tak bardzo, że ledwo go poznałam, a jego twarz była wykrzywiona bólem.

- Cześć, Natie – odezwał się, próbując się uśmiechnąć.

Ujęłam jego dłoń niepewnie, bojąc się czy go nie skrzywdzę.

- Co ci się stało? – Byłam wstrząśnięta.

Lekcje jeszcze się nie rozpoczęły. Siedzieliśmy w korytarzu, a część, którą zajmowaliśmy, była prawie pusta,, bo wielu uczniów na nasz widok uciekało, gdzie tylko mogło.

- Natie… - zaczął. Mówił cicho. – Muszę ci coś powiedzieć.

Wstrzymałam oddech. Bałam się tego, co miałam usłyszeć.

- Po pierwsze chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham – podjął, patrząc mi prosto w oczy. Ledwo rozpoznawałam jego tęczówki.

- Ja też cię kocham, Lou… - wyszeptałam. – Zdałam sobie z tego sprawę w dzień naszego wypadu do kina. Chciałam ci powiedzieć, ale… nie miałam odwagi, a później… nie było okazji.

On objął mnie ramieniem, czułam, jak drży, chociaż wcale nie było tak zimno.

- Ale to nie wszystko… - wyznał, na moment uciekając spojrzeniem. – Jest coś jeszcze.

- Tak? – spytałam, czując, jak moje serce zaczyna przyspieszać.

- Nie mogę… Nie możemy być razem. Nie możemy, bo ja… jestem chory. Na raka.

Zamurowało mnie. Poczułam się tak, jakby chłopak wylał na mnie kubeł zimnej wody.

- Rak kości… - kontynuował. – Od dwóch lat. Lekarze usiłują mi przedłużyć życie, ale… ten rok jest ostatnim. Mówią, że mogę nie dożyć pierwszego września.

Siedziałam jak przybita do krzesła. Przez dobre dziesięć minut nie byłam w stanie wyksztusić słowa. Patrzyłam mu prosto w oczy pełnym bólu wzrokiem.

- Przykro mi – odezwał się.

Zrobił ruch, chcąc się odsunąć, lecz ja go powstrzymałam.

- Posłuchaj mnie, słońce – odezwałam się łagodnie. – Podejrzewałam, że jesteś chory. Podejrzewałam to od pewnego czasu, ale miałam nadzieję, że to nieprawda. Teraz wiem, że jest inaczej, ale nie przeszkadza mi to. Kocham cię i chcę z tobą być. Chcę ci dać tyle miłości i szczęścia, ile tylko będę mogła. Pragnę być przy tobie do końca twojej ziemskiej wędrówki, a potem, po wielu latach pragnę spotkać się z tobą w niebie. Wierzę, że tak będzie.

Ponownie chwyciłam go za rękę, a on przybliżył się do mnie.

- Jesteś tego pewna? – zapytał cicho. – Natie, ja umrę.

- Tak, Lou, jestem pewna – odpowiedziałam. – I nie, nie będę nigdy żałowała podjętej decyzji.

Spojrzeliśmy sobie w oczy, a po chwili nasze usta się złączyły. Całowaliśmy się czule, delikatnie. Nie był to pocałunek jak na jakimś filmie, gdzie para całuje się pod jemiołą, nie myśląc nad tym, co robi. My wiedzieliśmy, myśleliśmy i chcieliśmy tego. Oboje. A to przecież było najważniejsze.

 

Część V

 

Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja starałam się wypełniać każdy dzień, jak tylko mogłam, większość czasu przebywając z Louisem. Chodziliśmy do kina, na lody, na spacer, któregoś dnia nawet poszliśmy do ZOO, innym razem do teatru. Jednym słowem, robiłam wszystko, żeby odpędzić myśli Louisa od choroby. Nie było to wcale takie trudne, gdyż on sam chętnie na to pozwalał. Pewnego czerwcowego wieczoru, kiedy wracaliśmy ze spaceru, nagle osunął się na ziemię.

- Lou! – krzyknęłam, klękając przy nim.

Dostrzegłam na jego ciele ślady choroby, na jednej ręce widniał wielki siniak, którego pół godziny wcześniej nie było. Pomogłam mu wstać i - wykorzystując do tego całą swoją siłę, zaprowadziłam go do domu, a stamtąd pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście nie było daleko. Niemal natychmiast podłączyli go pod kroplówkę.

- Mogę przy nim zostać? – zapytałam, patrząc na jego rodziców.

Wiedziałam, że być może będą chcieli te ostatnie chwile spędzić tylko z nim, lecz jego mama uśmiechnęła się blado.

- Tak, Natalie, możesz. Myślę, że Louis twojej obecności teraz najbardziej potrzebuje.

Kiwnęłam głową, niezdolna do wypowiedzenia choćby jednego słowa. Siedząc przy jego łóżku, czułam, że rozpada się cały mój świat. To stało się tak nagle… Lekarze mówili, że ma żyć normalnie tak długo, jak tylko da radę. I żył. Przy mnie żył. Kiedy był zmęczony, przystawaliśmy. Tak naprawdę nigdy się nie spieszyliśmy, zawsze potrafiłam się do niego dostosować, a moi rodzice wiedzieli, że kiedy się spóźniam na umówioną godzinę, zawsze muszę mieć poważny powód. Od dnia, w którym dowiedzieli się, że Lou jest chory wspierali mnie, jak potrafili, za co byłam im niezmiernie wdzięczna. A teraz siedziałam, wpatrując się w jego bladą twarz i czując potworny ucisk w gardle.

- Lou… Kochanie… Nie umieraj… - wyszeptałam, chociaż wiedziałam, że to nic nie da.

- Natie… - usłyszałam jego słaby głos.

Oddech miał płytki, urywany, ścisnął lekko moją rękę.

- Jestem, Lou, jestem – odparłam, czując jeszcze większy ucisk.

- Kocham… cię… - szepnął jeszcze ciszej. – Dzię… Dzięku… kuję…

- Nie dziękuj – odparłam. – To ja dziękuję. Za twoją miłość, za uśmiech, za wsparcie, za blask w oczach i po prostu za wszystko.

Pochyliłam się i delikatnie pocałowałam go w usta, które lekko się rozchyliły.

- Zawsze będę cię kochać, aniołku – szepnęłam. – Zawsze.

On nie odpowiedział. Ale nie musiał. Wiedziałam, że mnie słyszy.

 

Część VI

 

- Lou… Lou, proszę, oddychaj… - szeptałam, lecz już było za późno.

Jego serce się zatrzymało, przestało bić. Byliśmy przy nim we czwórkę. Ja, jego rodzice i Betty – jego siostra. Ostatnie słowa, jakie do nas wypowiedział, to: „Koperta… Pokój… Szuflada”. Nikt z nas tego nie zrozumiał, jednak w tamtej chwili nie miało to znaczenia. Po moich policzkach staczały się łzy. Umarł, nie czując bólu, twarz miał spokojną, nawet dało się dostrzec na niej ten delikatny uśmiech, który tak uwielbiałam. Nikt nic nie mówił, ból był zbyt potężny.

W dzień pogrzebu wszyscy płakali, nawet Rose przyjechała, za co byłam jej wdzięczna. Kiedy wszelkie ceremonie dobiegły końca, uklęknęłam przy jego grobie, wciąż łkając rozpaczliwie.

- Natalie, chodź. Nie możesz tu zostać. Chodź już.

Nie słuchałam jej. Właściwie nikogo nie słuchałam. To nie miało tak wyglądać.

- Zostaw mnie! Rose, zostaw! – szlochałam, krztusząc się własnymi łzami.

- Natalie, to naprawdę nic nie da.

Dziewczyna usiłowała mnie odciągnąć.

- Nie, nie chcę – powtarzałam, przywierając kolanami do ziemi.

Łaknęłam spokoju. Samotności. Pragnęłam być z nim do końca. Na tyle mogłam się zdobyć. Mogłam i chciałam.

- On by tego nie chciał – odezwała się Rose łagodnie. – Uwierz mi.

- A skąd wiesz, czego by chciał? Nikt tego nie wie.

Ukryłam twarz w dłoniach.

- Czuję, że tego by nie chciał. Natalie, życie płynie dalej. Nie wolno ci się załamać.

Nie zareagowałam. Przestałam myśleć, czuć… Świat mi się zawalił.

- No chodź już. Kochana, proszę – dziewczyna pociągnęła mnie za rękę.

- Ro… Rose… Ja go… ko… kocham… - wyszeptałam przez łzy.

- Wiem o tym – odpowiedziała cicho. – I on też o tym wie. Ale nie możesz się załamać. Musisz żyć, dla niego, tak jak obiecałaś.

Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że przyjaciółka ma rację. Powoli wstałam z klęczek.

- Jedźmy już – powiedziałam. – Jedźmy do jego domu. Muszę zobaczyć, o co chodzi z tą kopertą.

Pojechałyśmy. List znalazłyśmy z jego siostrą w szufladzie biurka.

- To do ciebie – powiedziała Betty podając mi go.Spojrzałam zaskoczona. Napis na środku głosił: „Dla kochanej Natie”. Drżącymi rękami rozerwałam kopertę. W środku znalazłam list, który wyglądał na dość długi. Wzięłam głęboki wdech, a w miarę jak czytałam, moje oczy wypełniały się łzami.

- Co jest? – Betty spojrzała na mnie.- Posłuchajcie… - szepnęłam drżącym głosem i zaczęłam czytać:

- Najdroższa, ukochana Natie!

„Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem, druga to żyć tak, jakby wszystko było cudem”. Ja wybrałem tę drugą drogę, ponieważ wiedziałem, że niedługo umrę.

Kiedy Cię poznałem, mój świat nabrał barw. Odmieniłaś moje życie na lepsze. Zapytałaś mnie kiedyś, dlaczego noszę chustkę na głowie. Nie chciałem się Ci pokazywać bez włosów, które zostały zniszczone przez chorobę. Ale pewnego dnia przełamałem tę barierę, o czym wiesz. Przełamałem ją dzięki Tobie, ponieważ nauczyłaś mnie jednej podstawowej rzeczy. Nie jest ważne to, ile się ma lat, nawet wygląd nie liczy się tak bardzo. Pokazałaś mi, że to, co najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Za tę lekcję będę Ci dziękował Nawet po śmierci.

W jednej piosence pewna wokalistka śpiewała: „This is not our farewell”, czyli: „To nie jest nasze pożegnanie”. Zgadzam się z tym w pełni. Ja nie odchodzę na zawsze. Ciałem owszem, ale duchem nigdy. Zawsze będę przy Tobie, będę w Twoim sercu, moja mała Księżniczko, pamiętaj o tym.

Wierzę, że któregoś dnia poznasz kogoś, odnajdziesz swoje szczęście. Nie chcę, żebyś rozpaczała po mojej śmierci. Nie chcę odchodzić z poczuciem winy. Postaraj się ułożyć sobie życie z kimś innym, a jeśli ci się nie uda, to… żyj tak, by być szczęśliwą. Jest to dla mnie bardzo ważne. A kiedy pojawią się chwile zwątpienia, spójrz czasem w górę i przyjrzyj się gwiazdom. Ta najjaśniejsza będzie świeciła tylko dla Ciebie, moja ukochana.

Proszę, bądź szczęśliwa i nigdy o mnie nie zapomnij.

Twój na zawsze oddany

Louis.

PS: "Zanim coś powiesz – posłuchaj, zanim

zareagujesz – pomyśl, zanim się poddasz –

spróbuj..."

Kiedy skończyłam czytać, kartki same powypadały mi z rąk. Po raz kolejny nie panowałam nad łzami.

- On cię naprawdę kochał – powiedziała cicho Betty, której oczy były mokre.

- Wieem – wyszlochałam, chowając głowę w ramionach.

Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, które przerwała Rose, mówiąc:

- On ma rację. Widać, że to, co pisał było naprawdę przemyślane.

Obie pokiwałyśmy głowami. Kiedy jakiś czas później znalazłam się w domu, list od Louisa powiesiłam sobie nad łóżkiem, by każdego dnia móc na niego patrzeć. Rano, gdy się będę budzić oraz wieczorem podczas zasypiania. Wiedziałam, że nie pokocham nikogo innego poza nim. Ta miłość była zbyt silna. Postanowiłam jednak spróbować zastosować się do jego rady z post scriptum.

- Dziękuję ci, Lou – powiedziałam, patrząc w niebo. – Dziękuję, że dałeś mi miłość. Miłość, której nie zniszczy nic i nikt. Obiecuję, że nigdy o tobie nie zapomnę. Zawsze będę cię kochać, tak jak ty kochałeś i kochasz mnie. Bo o to właśnie chodzi w miłości, prawda? O to, by kochać bezwarunkowo, do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Po tych słowach przyjrzałam się gwiazdom, uśmiechając się do tej najjaśniejszej. Jego obecność dodawała mi Sił. On był, jest i będzie. Byłam o tym święcie przekonana.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • JakubCz 23.01.2016
    Dóżo tego...
  • Celtic1705 23.01.2016
    Właściwie, czego? Bo nie bardzo rozumiem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania