Praktyki w elektrowni

Siedzimy bezczynnie w sali lekcyjnej i oczekujemy na pojawienie się szkolnego opiekuna praktyk. Praktyki w technikum mają trwać miesiąc i zamiast do szkoły będziemy chodzili do wybranej firmy związanej z elektroniką. Buczenie świetlówek i szum rozmów przerywa trzask otwierających się drzwi, do sali wchodzi szkolna opiekunka praktyk. Po krótkim wstępie słucham listy firm, które oferują wolne miejsca. Nagle pojawia się informacja o praktykach w elektrowni, to było coś dla mnie! Zapisuję się na listę. Okazuje się, że zainteresowanie zaproponowanymi miejscami praktyk jest niewielkie. Część osób wybrała firmy, z którymi jest szansa związać swoją przyszłość zawodową. Inni mają umówione praktyki w niewielkich firmach, gdzie w zamian za pomalowanie ściany lub płotu będą mieli wolny miesiąc i zaliczone praktyki... Ponoć szkoła ma kontrolować przebieg praktyk, ale to raczej niewykonalne, a pracodawca zawsze może powiedzieć, że uczniowie są w terenie. Wybrałem praktyki w elektrowni głównie z ciekawości, pasji do elektroniki, liczyłem że dowiem się i zobaczę coś ciekawego. Mamy prowadzić dziennik praktyk i wpisywać co robiliśmy każdego dnia. Zajrzenie do takiego dziennika po latach musi być ciekawym doświadczeniem.

 

***

 

Okazuje się, że praktyki nie będą w elektrowni tylko w zakładzie energetycznym. Jestem trochę rozczarowany, ale zakład energetyczny może być równie ciekawy. Z grupy elektroników będą trzy osoby, ja i Marcin od nas i jedna osoba z innej szkoły konkurującej z nami pod wieloma względami. Trafiamy do budynku biurowego firmy i w sali szkoleniowej mamy kurs BHP, następnie będzie spotkanie z opiekunem praktyk. Na szkoleniu jest sporo osób, są elektrycy, elektromonterzy, energetycy, ale także bardziej żeńskie szkoły, które zasilą pewnie działy logistyczne i biurowo-księgowe zakładu. Teraz widzę, że to naprawdę duża firma.

 

Szkolenie BHP jest ekstremalnie nudne, bardzo rozprasza mnie dziewczyna po drugiej stronie stołu pod oknami. Dziewczyna z ciemnymi spiętymi włosami opadającymi na jej szyję, kilka pasemek delikatnie przysłaniało jej uszy. Co jakiś czas spotykamy się wzrokiem, ma ciemne ładne oczy. Właściwie nie słyszę treści szkolenia i obmyślam plan jak ją zaczepić, teraz wydaje mi się to bardzo śmieszne. Jak to mówią - gdyby młodość wiedziała a starość mogła :) do starości jeszcze mi daleko, ale z młodości wyszedłem już jakiś czas temu...

Mój misterny plan psuje fakt, że kończy się pierwsza część szkolenia i na drugiej zostajemy wraz z elektrykami, natomiast osoby z części biurowej opuszczają salę w raz z moją czarnooką...

 

Druga część szkolenia to już ciekawsze konkrety, związane z niebezpieczeństwem porażenia prądem. Prowadzący opisuje kilka wypadków, pewnie aby zrobić na nas wrażenie i aby coś do nas dotarło. Zostajemy skierowani do opiekuna praktyk od strony zakładu. Wtedy wydawało mi się, że taki opiekun praktyk to niezła fucha. Podejrzewam, że w rzeczywistości było to dodatkowe zadanie do codziennych obowiązków. Przed nami miesiąc praktyk, wtedy wydawało mi się, że będzie to trwało wieczność, teraz miesiąc w pracy często mija zaskakująco szybko...

 

Znam już naszą grupę, ja głównie zainteresowany jestem elektroniką i trochę informatyką, Marcina bardziej pochłania informatyka, zaczynał od Atari, później miał dostęp do Commodore i Amigi brata i wreszcie przesiadł się na PCty. Dołączył do nas Szczepan, po rozmowie na przerwie w szkoleniu okazało się, że to normalny gość zainteresowany głównie elektryką. Mógł robić praktyki u ojca, ale podobnie jak my chciał coś z praktyk wyciągnąć. Dobrze, że nie kultywuje rywalizacji z naszą szkołą, a być może mamy przewagę liczebną. Dzień minął dość szybko i nieco przed czasem idziemy do domu. To znacznie lepsze niż szkoła, wtedy zastanawiałem się dlaczego rodzice narzekają na pracę :) Wprawdzie sporo pracowałem dorywczo i znałem smak zmęczenia i ciężko zarobionych pieniędzy, ale to nie była praca ciągła, z dnia na dzień.

 

***

 

Rozpoczynamy pierwszy dzień praktyk. Na dzień dobry spotkanie z kierownikiem działu i opiekunem praktyk. Pada pytanie czy potrafimy lutować i instalować Windowsa, to pytanie prawie nas obraziło. Wtedy mieliśmy wielkie mniemanie o sobie, czuliśmy się niezniszczalni i nieśmiertelni... Teraz widzę, że w tym pytaniu nie było nic złego, przecież ten człowiek widział nas po raz pierwszy w życiu. Kierownik przedstawił nas pracownikom i oprowadził po części firmy, to tutaj głównie będziemy przebywać. Mamy przychodzić od poniedziałku do piątku, zaczynamy pół godziny po otwarciu firmy i kończymy godzinę przed zamknięciem. Z perspektywy czasu widzę, że trafiliśmy na ciekawy zespół i doświadczonego życiowo człowieka kierującego zespołem. To były czasy, w których szybki internet nie był ogólnie dostępny. Naszym pierwszym zadaniem jest przygotowanie sobie stanowisk pracy, jeżeli zrobimy sobie komputery z dostępnych części to będziemy mieli internet. Zaskoczeniem jest dla mnie rozległy WAN/LAN organizacji. Do tej pory internet zaczynał się dla mnie na modemie, lub routerze, który połączony był z modemem udostępniającym internet o większej przepustowości. Tutaj otrzymaliśmy adresy prywatne z DHCP, natomiast router miał łączność z kolejnym adresem prywatnym. Czyli pewnie mieli kilka budynków połączonych swoimi łączami i w jednym z budynków było dopiero połączenie z internetem. Na tamte czasy i nasze małe doświadczenie to była dość rozbudowana infrastruktura. Marcin zdążył złożyć zestaw o największej ilości RAM, ale nasze dwa pozostałe stanowiska również działały poprawnie. Pierwszy raz widzę laptopowy dysk 2.5". Szczepan okazuje się ciekawym człowiekiem, poza wiedzą praktyczną o elektryce zainteresował mnie rozmową o telekomunikacji i zbieraniu informacji o phreakingu, czyli hackowaniem infrastruktury telefonicznej. Zespół z którym pracujemy to przekrój ludzi w wieku od 30-60 lat, początkowo komunikujemy się z dystansem, ale pozory mylą, większość z nich mimo doświadczeń życiowych zachowała pogodę ducha i potrafią z nami rozmawiać, teraz widzę że zdobyli wtedy naszą uwagę i szacunek.

 

***

 

Zakład energetyczny okazuje się naprawdę dużą firmą, ze swoją ekipą techniczną, informatyką, księgowością i biurami. W miejscach gdzie mieliśmy się okazję pojawić, natrafiłem na wiele zaangażowanych ludzi. Oczywiście wśród tylu pracowników, na pewno znalazłyby się też osoby symulujące pracę i odliczające godziny do końca zmiany. Natomiast przyjemnie było rozmawiać i obserwować ludzi dających swoją pasją napęd tej firmie. Ciekawe czy w obecnych czasach część stanowisk zostało wyoutsorcowane np. księgowość, informatyka, konserwacja budynków i infrastruktury?

 

Do zakładu przyszła spora dostawa zestawów komputerowych. Naszym zadaniem było przygotowanie komputerów do pracy, zainstalowanie wymaganych aplikacji, sprawdzenie czy sprzęt działa przed przekazaniem na lokalizację docelową.

Braliśmy udział w dostarczeniu i instalacji sprzętu, głównie liczono na naszą pomoc w noszeniu sprzętu, to były czasy monitorów CRT :) Podczas wizyty w części biurowej, znalazłem moją czarnooką. Od tej pory często zabierałem się z ekipą do części biurowej, aby nosić sprzęt, podłączać go na miejscu. Okazało się, że czarnooka ma na imię Ania. Mniej lub bardziej skutecznie udawało mi się trafiać na nią stojącą na korytarzu, pochyloną na kserokopiarką. Idąc długim korytarzem patrzyłem na jej sylwetkę i mój umysł pracował nieco mniej logicznie. Rozpoczęcie rozmowy i tematy na następne przypadkowe spotkania poszły dość łatwo. Widzieliśmy się na BHP, byliśmy na praktykach w tym samym zakładzie, to było proste. Ona bardzo skupiała się na kserowaniu kolejnych dokumentów, idąc cicho korytarzem często udawało mi się ją zaskoczyć. Głupia zabawa, ale jej uśmiech bardzo mi się podobał. Miałem wrażenie, że uśmiecha się nie tylko ustami, ale także jej oczy wyrażały ten uśmiech.

 

***

 

Magazyn firmy zrobił na nas wrażenie. Kilka stref, pełno regałów, sporo sprzętu komputerowego i biurowego. Było tam dużo grzejników elektrycznych, może nie musieli płacić za prąd, lub CO nie było wystarczające. W cześci elektrycznej było sporo rodzielnic, złącz kablowych, na zewnątrz znajdowały się także tranformatory 15kV/0.4kV gotowe do załadowania na spore samochody. Ilość sprzętu była przytłaczająca.

 

Szczepan był zachwycony wizytą w kablowni. To było pomieszczenie, gdzie z podłogi i ścian wyprowadzone były wiązki przewodów, które odprowadzone były na wieszaki i dalej trafiały do kanałów kablowych lub krosownic. W pomieszczeniu było też kilka urządzeń elektronicznych, być może modemy lub konwertery mediów. Nie pamiętam czy były tam jakieś światłowody. Całość robiła wrażenie, jednak był tam nieprzyjemny zapach, coś jak smoła lub guma lub lakier elektroizolacyjny. Pomieszczenie nie miało okien i było zwykle zamknięte, może to powodowało kumulowanie się zapachów. Na zewnąrz znajdowała się kanalizacja kablowa. Tutaj spore zaskoczenie, była to kanalizacja kablowa w której schodziło się na dno po drabinie. Szczepan opowiadał o studzienkach telekomunikacyjnych gdzie stało się do pasa i wyglądając na powierzchnię przepychało się odejścia kabli. Tutaj kanalizacja kablowa przy budynku miała większe rozmiary.

 

***

 

Kierownik działu, w którym mieliśmy praktyki, często dostarczał nam coś dzięki czemu można było się nauczyć czegoś nowego. Na budynku zainstalowana była telewizja dozorowa CCTV. Gdy ekipa zdemontowała uszkodzoną kamerę, kierownik przechwycił ją i przyniósł do pokoju. Naszym zadaniem było rozkręcenie kamery i ustalenie czy da się ją naprawić. Obudowa kamery była mocno brudna, natomiast w środku znajdowała się kamera i spalona grzałka z termostatem. Po wymontowaniu ze środka idealnie czystej kamery, okazało się że po podłączeniu do zasilania 12V świeci się na niej LED i generuje jakiś sygnał na wyjściu CVBS. Rozkręciliśmy kamerę i okazało się, że wewnątrz znajduje się malutka w porównaniu z całą obudową płytka z elektroniką. Po podłączeniu kamery do karty TV z wejściem video okazało się, że kamera generuje jasny obraz przy zdjętym obiektywie i czarny obraz po założeniu obiektywu. Obiektyw miał wyprowadzony przewód zakończony wtyczką podłączoną do gniazda na obudowie. W obiektywie znajdował się elektromagnetyczny mechanizm regulujący przesłonę. Udało się go nam naprawić i zostaliśmy dostrzeżeni. Na miejscu zdemontowanej kamery pojawiła się nowa, więc nasza kamera trafiła przed drzwi z elektrozaczepem i pozwalała na obserwację kto przyciska dzwonek. Do transmisji sygnału chciałem wykorzystać nadmiar kabla pozostałego po sieciach komputerowych opartych o koncentryk. Wykorzystaliśmy łatwiejszą w przeprowadzeniu skrętkę, Szczepan dostarczył transformatory dopasowujące impedancję linii do toru wideo - działało. Marcin znalazł alternatywny program do obsługi karty TV z wejściem video, to pozwoliło na uruchomienie podglądu na dość słabym sprzęcie biurowym.

 

***

 

Zostaliśmy dostrzeżeni, Marcin zaskakiwał swoją znajomością oprogramowania i zarówno nowoczesnych jak i starych sprzętów informatycznych. Pomógł rozwiązać problem z dopasowaniem wydruków ze starego programu na nowych drukarkach pracujących w sieci. Szczepan pokazał co potrafi w obszarze telekomunikacji, we własnym zakresie wymienił akumulatory w zasilaczu DC do centrali. Sprawa wydawała się prosta, ale wydobycie spuchniętych akumulatorów, regulacja napięcia ładowania i uniknięcie przypadkowego zwarcia zasługiwało na pochwałę. Ja dostałem do naprawy urządzenie wykorzystywane produkcyjnie w zakładzie. To było coś. Uszkodzenie było banalne, ale trudne do namierzenia. Jeden z przełączników na panelu posiadał dwa niezależnie przełączane obwody. Jeden z tych obwodów nie zawsze prawidłowo łączył. W efekcie urządzenie zachowywało się bardzo nietypowo. Udało się usunąć usterkę.

 

***

 

Dostaliśmy propozycję wyjazdu z ekipą od elektryków na stację transformującą wysokie napięcie na średnie. Na wyjazd załapaliśmy się ze Szczepanem. Najpierw spotkaliśmy się z kierownikiem działu, który odprawił nas wraz z ekipą wyjazdową. W samochodzie dowiedzieliśmy się, że na żadną stację nie wejdziemy, bo zaraz dojdzie do jakiegoś wypadku, poza tym nic nie wiemy i tyle. Wtedy byliśmy mocno oburzeni, teraz wiem że lepiej ograniczać ryzyko. Podczas wizyty na stacji, do której dochodziła linia wysokiego napięcia, oczywiście natychmiast wyszliśmy z samochodu, jednak nie przekraczaliśmy siatki. Spodziewałem się, że buczenie będzie głośniejsze, jednak ilość infrastruktury, izolatory i grubość przewodów robiła wrażenie. Izolatory były długie i składały się z kaskady ceramicznych ciemno brązowych dysków. Transformatory były ogromne, wielkości samochodu dostawczego. Stacja wyglądała tak jakby ktoś miał zbyt dużo sprzętu i tu go poupychał. Była widoczna pewna symetria, prawdopodobnie były to elementy zapewniające redundancję. Podczas wyjazdów mieliśmy okazję zajrzeć do wnętrza stacji trafo 15kV/0.4kV, wielkość transformatora była zaskakująco niewielka w stosunku do wielkości budynku. Dowiedzieliśmy się coś o działaniu SPZ. To taki system, który potrafi załączyć ponownie zasilanie na linii, która została np. doziemiona chwilowo przez drzewo podczas burzy. Co ciekawe niektóre SPZ można wyzwolić zdalnie sygnałem radiowym. Ekipa strasznie naśmiewała się ze swojego kierownika, podobnie jak żartowali z naszego braku doświadczenia. Teraz widzę, że to był taki styl bycia, wtedy było to dla mnie dość rażące. Być może żartowali z kierownika gdyż był kierownikiem, a z nas gdyż nie mogli wrócić do naszego wieku i dość beztroskiego uczestniczenia w praktykach... Robiło wrażenie przygotowanie ekipy na przypadek klęsk żywiołowych. Mieli swoją łączność między samochodami (być może mieli też jakiś przemiennik do pracy na większe zasięgi), narzędzia do pracy w terenie upakowane w pojazdach, natomiast na placu z samochodami znajdowały się przewoźne (wyglądające jak przyczepa) i kontenerowe (takie do załadowania na TIRa) agregaty prądotwórcze. Wygląda na to, że mogli działać niezależnie od dostępności zasilania i zasięgu sieci komórkowej.

 

***

 

Trafiliśmy na okres likwidacji zbędnego sprzętu w firmie. Dla pracowników było to pewnie ekstremalnie nudne, ale dla nas możliwość zajrzenia do urządzeń przeznaczonych do wyrzucenia była bardzo ciekawa. Mieliśmy okazję wejść do laboratorium, gdzie odbywały się różne pomiary np. testowane były liczniki energii elektrycznej, oraz materiały izolacyjne. Były tam szafy z dużą ilością ciągle włączonych i buczących transformatorów, być może służyły do izolacji galwanicznej lub wytwarzania napięć bezpiecznych, a może były to regulowane autotransformatory. Transformatory miały moce rządu 2-5kVA, a po wyłączeniu i podczas załączania powodowały zadziałanie zabezpieczenia. Jeden z pracowników pokazał nam ciekawy sposób na wystartowanie transformatorów większej mocy. W szereg z uzwojeniem pierwotnym włączony był włącznik bocznikujący żarówkę żarową o mocy rzędu 100-200W. Transformator załączało się przy rozwartym włączniku, prąd płynął przez żarówkę. Po zamknięciu włącznika, można było normalnie pracować z transformatorem.

 

***

 

Coraz częściej odwiedzam Anie w części biurowej, zostało to zauważone przez Marcina i Szczepana, dość mocno się z tego śmieją, pracownicy także się uśmiechają ale nie żartują ze mnie. W pokoju gdzie pracuje Ania trafiłem na jakieś imieniny i załapałem się na ciasto. Spędziłem tam trochę czasu i zaskoczeniem było dla mnie to, że w części biurowej nadal są stare drukarki igłowe. Wprawdzie są to głośne sprzęty, ale ponoć są niezawodne i drukują dwie kopie jednocześnie. Osoby, które pracują z tymi drukarkami potrafią usłyszeć na jakim etapie jest wydruk...

Nauczyłem się sprawnie jeździć wózkiem paletowym, niby proste ale w ciasnym magazynie można się zablokować, albo coś uszkodzić.

 

***

 

Dzisiaj widziałem z bliska jak pracuje ploter z ogromnym formatem kartek. Okazało się, że ploter wcale nie porusza pisakami tak jak było to prezentowane podczas szkolnych zajęć. Ten rodzaj plotera to duża wersja drukarki atramentowej ze zbiornikami tuszu poza poruszającą się głowicą. Tusz dociera do głowicy elastycznymi rurkami. Całość robi wrażenie. Marcin w ramach testów urządzenia dostał zgodę na wydrukowanie na ploterze potrzebnych mu materiałów.

 

***

 

Okazuje się, że w firmie pojawi się jakiś rodzaj audytu. Kierownik potrafił zawsze uprzejmie nam coś zakomunikować, tym razem zakomunikował abyśmy poszli do domu :)

Szczepan zaproponował nam ciekawy sposób na spędzenie wolnego czasu - wizyta w pobliskim opuszczonym zakładzie produkcyjnym. Udaliśmy się na miejsce, Szczepan miał rozpracowany sposób wejścia na opuszczony teren, nie mówił czy wcześniej tam był. Nie wiem jakim sposobem ja i Marcin daliśmy się namówić na to wejście na teren przy pomocy kanału. Miał to być kanał burzowy i chyba faktycznie tak było. Na łące obok zabudowań znajdowało się wejście do kanału ze zdjętą klapą i wystającą ponad poziom ziemi częścią wejścia i cembrowiną. Wyglądało to tak jakby konstrukcja kanału była celowo podniesiona aby pasowała do położenia w przyszłości chodnika lub asfaltu. Dobrze że nikt przypadkowo nie wpadł do tego kanału bez założonej klapy. Zeszliśmy do kanału po wystających zagjętych w literę C prętach tworzących drabinę. Oba końce każdego z prętów wchodziły w betonową ścianę kanału. W kanale płynęła minimalna stróżka wody na dnie rury, wnętrze było zaskakująco czyste i suche, była obecna nieprzyjemna woń szlamu. Idąc stawialiśmy stopy na bokach rury tak aby nie wdepnąć w szlam, to mocno nas spowalniało. Światło z odległego kolektora było małym kolistym kształtem wielkości kapelusza, natomiast światło z miejsca gdzie weszliśmy pod ziemię stopniowo zanikało. Szczepan miał małą latarkę, nie była konieczna, ale ułatwiała poruszanie się. Dźwięk w rurze był dziwny, coś jak echo/pogłos, brzmiało to jak jakiś efekt włączony na konsoli audio. Całość akcji była skrajnie durna, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Podczas przejścia do kolejnego kolektora rozmawialiśmy co się stanie gdy nagle w kanał wypełni się wodą, Marcin stwierdził, że zabije nas jakiś gaz. Szczepan stwierdził, że to nie jest rura wodociągowa i nie może napełnić się gwałtownie wodą znikąd. Betonowa rura o sporym przekroju łączyła dwa kwadratowe pomieszczenia, w których zatrzymało się trochę gałęzi, podobnie jak podczas wchodzenia wykorzystaliśmy drabinkę i po wyjściu na powierzchnię byliśmy na opuszczonym terenie starego zakładu produkcyjnego. Wiedziałem jedno, nie wracam już tym kanałem...

 

***

 

Teren był porośnięty trawą i pozostawały tam porzucone szpule po przewodach, skrzynie, deski, worki, elementy dachu wiaty, jakieś stare opony i generalnie nic ciekawego. Naszym celem była przeszklona wysoka hala. Nie udało się znaleźć wejścia, jednak z boku budynku znajdowała się drabina prowadząca na dach. Dookoła drabinki znajdowały się okrągłe elementy, które zabezpieczały przed upadkiem. Tak - daliśmy się namówić na wejście na tą halę. To wydawało się proste i było równie proste jak głupie. Na dachu trafiłem na pozostałości anten telewizyjnych, spalone słońcem obudowy zwrotnic antenowych były pokryte siateczką pęknięć i rozpadały się przy dotknięciu. Widok z dachu był piękny. Na powierzchni papy miejscami znajdowały się bąble. Okazało się, że jest tam uwięziona gorąca woda, jak się tam dostała i nie mogła następnie wydostać, tego nie wiem... przy nadepnięciu woda wydostawała się leniwie szczelinami. Siatka nieco zdewastowanych odgromów utrudniała szybkie poruszanie się. Na skraju dachu znajdowała się budka z drzwiami, drzwi okazały się otwarte i było to niewielkie zawalone gratami pomieszczenie. W podłodze znajdowała się klapa, po jej otwarciu ukazała się nam metalowa drabina prowadząca na podłogę klatki schodowej.

 

Eksploracja części biurowej odkryła przed nami zatrzymany czas. Poza grzybem i przeciekami wody niszczącymi wszystko na swojej drodze, natrafiliśmy na zamrożone w czasie pokoje z ustawionymi krzesłami. Na jednym ze stołów leżała też jakaś lista obecności, długopisy, wyposażenie biurowe, szafki i szafy, jakieś spisy. Atmosfera dziwna, hipnotyzująca, lecz także niepokojąca. Część farby odchodziła ze ścian i sufitów płatami, ale niektóre pomieszczenia i kondygnacje zachowały się w dobrym stanie. Na korytarzach pozostawiono stare gaśnice. Niektóre pomieszczenia były zamknięte. Jedne z drzwi doprowadziły nas na halę, ta przestrzeń i pustka robiła wrażenie. Większość sprzętu została wywieziona, widoczne były ślady po maszynach, zostały rzeczy bezwartościowe, przy jednej ze ścian leżały stare duże akumulatory. Część szyb była wybita, hala była regularnie odwiedzana przez ptactwo, które pozostawiło ślady swojej bytności. Ostre promienie słońca wchodzące przez dziury w szybach, ujawniały sporą ilość pyłu unoszącego się w powietrzu. Okazało się, że możemy wyjść na zewnątrz przez jedne z drzwi prowadzących na coś w rodzaju rampy załadunkowej. Z zewnątrz nie było to takie oczywiste. Z terenu wydostaliśmy się pokonując dziurawy płot, przedzierając się przez roślinność która opanowała okolice ogrodzenia, o powrocie kanałem nie było mowy...

 

***

 

Na kolejnym dniu praktyk, okazało się że wczorajsza wizyta i audyt w zakładzie zwiastowały zmiany, jakiś stary system miał być wycofany i zastąpiony nowym. Pamiętam obóz broniący starego rozwiązania i osoby chcące zasmakować nowego rozwiązania. Jak dalej rozwinęła się sytuacja? Tego nie wiem, pewnie zajęło to znacznie dłuższy czas niż nasze praktyki.

 

***

 

Radio grało stojąc krzywo na na parapecie, złamana antena teleskopowa opierała się o szybę okna. Tego dnia nie potrafiłem skupić swoich myśli. Praktyki dobiegały końca. Wczoraj byliśmy po praktykach z Anią na pizzy. Smakowała doskonale, a może to dobra atmosfera podkręciła wszelkie doznania. Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, po jedzeniu ona powiedziała, że teraz musimy spalić kalorie. Ruszyliśmy w miasto. Nie wiedziałem, że park jest taki ładny, już wiem do czego służą parki. Nie wiem jak trafiliśmy na bilard, później chyba były kręgle. Siedzę na praktykach, ale nadal odtwarzam film z wczorajszego dnia.

 

***

 

Gdy nasz czas na praktykach dobiegał końca, wydawało się że od rozpoczęcia praktyk minęło pół roku, sporo wrażeń. Wszyscy myśleliśmy, że będziemy tutaj pracować po ukończeniu szkoły. Wszyscy myśleliśmy, że nasza znajomość będzie trwała wiecznie i jest bardzo ważna. Na koniec praktyk kierownik i zespół podziękował nam za wspólną pracę. Chyba było nieźle, a może to był taki standard?

My również szczerze podziękowaliśmy, to był dobry miesiąc, zaliczenie praktyk w szkole to była formalność. Podejrzewam, że my zyskaliśmy znacznie więcej niż załoga firmy, w zakładzie byliśmy kolejnymi praktykantami, o których pewnie łatwo zapomnieć. Pewnie czasami bardziej przeszkadzaliśmy niż pomagaliśmy, być może wprowadzaliśmy też elementy rozrywkowe :)

 

***

 

Nie widzieliśmy się od lat. Każdy z zespołu praktykantów poszedł swoją drogą. Czy to źle, czy to smutne? Nie! To był dobrze spędzony czas - wtedy, teraz praktycznie nie ma to znaczenia, poza wspomnieniami. Być może zdobyte wtedy doświadczenie uruchomiło lawinę dalszych wyborów, zdarzeń i wpływ na chwilę obecną jest znacznie większy niż można przypuszczać? Może czasem brakuje nam takiej naiwności jak wtedy, chęci do działania, podejmowania ryzyka, cieszenia się życiem, odkrywania każdego dnia. Ale czasami mi się to zdarza, może nie wszystko na raz, ale zdarza się. Warto pamiętać takie rzeczy, aby wyjść czasem z utartych schematów, a także lepiej rozumieć młodszych od nas.

 

Szczęścia życzę!

 

Koniec.

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania