Prawa ręka - Rozdział 1
Opowiem Ci pewną historię. Możesz się teraz uśmiechać, ale sam nadasz jej zakończenie. Choć może Ci się to wydać niemożliwe, zaufaj mi i spróbuj zrozumieć.
***
Spakowałem wszystko do mojej walizki, którą szczelnie zamknąłem. Każdy z istotnych elementów roboczego ekwipunku ma swoje miejsce w skromnym zapleczu mojego mieszkania. Nie nazywam go domem, bo nigdy nie czułem, żeby było to miejsce "ostoi i spokoju". Zresztą jestem sam i nie potrzebuję domu.
Zamknąłem zaplecze na klucz i zszedłem po paru schodkach do swojego nieskazitelnego salonu. Pokój wygląda jakbym w ogóle tutaj nie mieszkał, ale nieczęsto przyjmuję gości. Nie miałem ochoty robić w nim odzwierciedlenia swojego wewnętrznego "ja". Rzadko zresztą spotyka się mieszkania, gdzie wprost z wycieraczki wkracza się na środek salonu. Tak jest u mnie. Lubię to uczucie, gdy ktoś odwiedza moje cztery ściany i od wejścia nie ma na czym zawiesić wzroku, bo tak naprawdę nic nie rzuca się tutaj w oczy. Nigdy nie poczułem na swojej skórze, jak to jest opowiadać swoje wakacje, kiedy odwiedzający odszukają wśród tłumu zdjęć te, które pokazują idealny wypoczynek w drogim kurorcie. Tak naprawdę nigdy nie potrzebowałem wakacji i nigdy ich nie miałem.
Kuchnia znajduje się po prawej stronie od wejścia. Nie ma w niej okien, dlatego spędzam tam najwięcej czasu. Nie jestem wampirem, ale cenię sobie prywatność. Mały stolik, który często staje się moim biurem, widział już wiele i pewnie zobaczy jeszcze niejedną ciekawą opowieść.
Podszedłem do firany i odciągnąłem ją delikatnie. Na dworze lało jak z cebra. Spokojnie spojrzałem w stronę drzwi. Parasolka leży dokładnie w tym samym miejscu, gdzie odłożyłem ją przedwczoraj. Tak, wczoraj nie ruszyłem się z mieszkania. Dzisiaj jednak czekało mnie zadanie.
Spojrzałem na zegarek i dostrzegłem, że za dwanaście minut podjedzie moja taksówka. Deszcz nie odpuszczał, więc zarzuciłem na swoje barki czarny płaszcz. Był czysty jak łza, ale to nie dziwiło nawet mnie. Wtedy zauważyłem, że przez małą szybę w drzwiach wpada wątłe światło. Kierowca przyjechał dziewięć minut za wcześnie. Zaciągnąłem rękawy, w jedną rękę chwyciłem walizkę, a w drugą parasol i nacisnąłem na klamkę. Silny wiatr powitał moją twarz, a ja skrupulatnie zamknąłem drzwi na oba zamki. Rozłożyłem parasolkę i poszedłem przed siebie. Oczywiście dookoła nic nie umknęło mojej uwadze.
Sąsiadka o kryptonimie "Wałek" stała na swoim podjeździe. Wyglądała na dosyć zagubioną. Nie doskwierał jej żaden Alzheimer ani demencja. Skinąłem jej głową, nigdy nie byłem wylewny. Ona nieśmiało odmachała mi ręką i cofnęła się pod drzwi, bo chyba dopiero teraz zorientowała się jak bardzo pada, a jej wałki na głowie mogą odpłynąć razem z potokiem deszczu, który uformował się pod jej drzwiami. Czułem jej wzrok na sobie, kiedy dochodziłem do taksówki. Zatrzymałem się przy drzwiach pasażera i rzuciłem okiem w jej stronę. Podjazd Pani Wałek był pusty.
Podałem taksówkarzowi adres i od razu zabrałem się za rutynowe czynności. Pierwszą z nich w podroży było sprawdzenie poczty. Masa spamu z różnych źródeł to nieodłączna wada najpopularniejszych domen pocztowych. Wśród nic nie znaczących bredni internetowych, nie znalazł się ani jeden mail, który miałby sens. Automatycznie wszedłem na forum, gdzie od razu wyświetliło mi się powiadomienie:
"Użytkowniku, masz nową wiadomość prywatną od: StarszaPani".
Otworzyłem okienko i na sam środek ekranu wyskoczyła mi krótka treść: "Dobry wieczór, proszę o pomoc. Z góry dziękuję, StarszaPani.".
Wygenerowałem nowy adres w sprawdzonej domenie i wysłałem do nadawcy odpowiedź:
"Dobry wieczór, potrzebne dane proszę wysłać na ten adres.", a poniżej podałem skomplikowany ciąg znaków.
Przejrzałem kilka innych postów na forum i już prawie zamknąłem komputer, kiedy otrzymałem odpowiedź od StarszejPani. Faktem było, że na te maile nigdy nie musiałem długo czekać, ale takie tempo było nieco zaskakujące. Ostrożnie sprawdzając zawartość odebranego maila, szybko prześwietliłem jego pliki bez otwierania folderu. Wydawało się to dość wiarygodne, ale dla pewności zrobiłem jeszcze parę innych kroków zabezpieczających mój własny tyłek. Pobieżnie, gdyż nie zostało już wiele drogi do celu, obejrzałem przysłane dane. Wszystko wyglądało sensownie. Nie było jednak czasu na dokładne analizy, więc wrzuciłem wszystko do folderu: "Robocze" i już miałem zamknąć komputer, kiedy na miniaturze zdjęcia zobaczyłem kawałek twarzy. Przesunąłem kursorem na plik o rozszerzeniu .jpg.
Wtedy kierowca rzucił do mnie głośno, jak zwykle, wygórowaną kwotę. Wyciągnąłem portfel i dałem dokładnie odliczoną sumę. Komputer schowałem do walizki i opuściłem pojazd.
Dom mojego klienta widziałem już wcześniej, ale na żywo po raz pierwszy. Oczyściłem umysł i podszedłem do bramy, która otworzyła się przede mną automatycznie. Duży gmach domu prezentował się monumentalnie, a wrażenie to potęgował deszcz dudniący w ogromne szyby jego okien. Przeszedłem długą drogę od płotu do schodów prowadzących do drzwi. Moje buty głośno stukały o marmurowe schody, zakłócając dźwięk uspokajającej się wody. Parasol zwinąłem tuż przed drewnianymi drzwiami i czekałem na właściciela. Po krótkiej chwili zapukałem w sam ich środek. Te, pod wpływem szczęknięcia automatycznych zamków, otworzyły się. Wcale mnie to nie zdziwiło. Po swoim kliencie nie spodziewałem się ciepłego powitania. Ja natomiast jestem ostatnią osobą, która powinna to oceniać lub się tym przejmować.
Popchnąłem dość ciężkie drzwi i czekałem, ociekając wodą. Rozejrzałem się po pokoju. Na małym stoliku leżała kartka, na której piórem ktoś napisał: "Czekam w biurze. W.".
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania