Poprzednie częściPrawa ręka - Rozdział 1

Prawa Ręka - Rozdział 3

Każda moja sprawa toczy się w podobny sposób jak w sądzie. Schemat pozostaje ten sam, jednak okoliczności i szczegóły są odrębne dla każdego przypadku. Ta praca jest dla mnie rutynowa i ważna, jak dla górnika kopalnia czy dla mechanika samochód.

Wszystko zaczyna się na forum. Chwytliwa nazwa: "Pomoc samobójcom" wyjaśnia od razu, gdzie się trafia. Potencjalne ofiary własnych umysłów spotykają się tam, żeby wymieniać się swoimi historiami. Niektóre z nich wydają się zupełnie nierealne. Inne są tak bardzo przyziemne, że wydaję mi się, jakbym czytał je w gazecie. Właściwie jest to jedyne miejsce, gdzie można tak naprawdę zaczerpnąć odpowiednich informacji, bo forum roi się od tematów: "Gdzie zwrócić się o pomoc?", "Który terapeuta jest najlepszy?", "Życie czy śmierć?". Są też te, które są oblegane przez terapeutów, czyli: "Jak i gdzie mam to zrobić?", "Rodzina czy własne życie?". Parę razy napotkałem również głośny krzyk o pomoc, ale jak mogę to komentować? Kiedy złoży się to wszystko do kupy, można powiedzieć, że to miejsce dla desperatów każdego rodzaju.

Kontakt ze mną jest prosty, ponieważ wystarczy wysłać mi prywatną wiadomość. Co jakiś czas udzielam się publicznie, proponując swoją pomoc i ogłaszając własne usługi. Oczywiście nie wprost. Całkowicie kamufluje się, podając za terapeutę, ale tak naprawdę moja popularność polega tylko na poczcie pantoflowej. Ludzie z podobnymi problemami łączą się w grupy i raczej trudno powiedzieć, żeby byli ze sobą zżyci, ale na pewno potrafią postawić się wzajemnie w swojej sytuacji. Dzięki temu przekazują to między sobą. Brzmi to dość abstrakcyjnie, bo jak mogą rozmawiać o samobójstwie, które już się wydarzyło? I to jest moment, w którym należy pozostawić realizm na boku. Nie wierzę w żadne duchy i rozmowy z nimi, bo chyba bym oszalał. Natomiast wiem jedno, ci ludzie naprawdę ze sobą rozmawiają i sobie pomagają.

Od kiedy siedzę w tym wszystkim, poznałem, jak przerażające są siatki kontaktów ludzi z wyższych sfer. Najczęściej to właśnie oni są moimi klientami. I to dzięki nim istnieje "pantoflowa poczta", która zapewnia mi zarobek. Nieskromnie można powiedzieć, że jestem najlepszy w swoim fachu, choć mogę się chyba pokusić o określenie: "jedyny".

Wracając do całego procesu, kiedy dostanę już prywatną wiadomość na forum, która musi mieć dokładnie ustaloną treść i elektroniczny podpis, do pracy wkraczam ja. Generuję anonimowy adres e-mail, który można otrzymać na wielu domenach i zwracam się w nim z prośbą o przysłanie swoich danych. Ci ludzie są inteligentni i wiedzą, czego tak naprawdę mogę od nich oczekiwać. Najmniej, ale także ważne, są podstawowe dane, głównie jednak chodzi o te, które budzą podejrzenia. Wiele z nich otrzymuję skrzętnie zakodowane, ale z tym nie mam żadnego problemu. Zbyt dużo miałem styczności z programowaniem i kodami zabezpieczającymi, żeby nie wiedzieć jak się zachować. Co jeśli widzę jakieś luki lub zaczynam nabierać podejrzeń? Wszystko wyjaśnia się na pierwszym spotkaniu. To tak naprawdę punkt kulminacyjny całego mojego zadania.

Ze wszystkimi umawiam się w dość ruchliwych miejscach publicznych. Działam tam prawie jak przestępca, bo na początku się ukrywam. Jeszcze dzień przed naszą pierwszą rozmową, analizuję zdjęcie i charakterystyczne cechy. Łatwo jest rozpoznać osobę, która na kogoś czeka, szczególnie na kogoś, kogo nie zna. Nie uważam się za niesamowicie sprytnego, ale po prostu te kilka dobrych lat nauczyło mnie, jak to dostrzec. Czekam w skupieniu i obserwuję niektóre zachowania. Wiele można zobaczyć już po pierwszych minutach. Zwykle moje obserwacje trwają około piętnastu minut. Wielu było już takich, którzy zrezygnowali i wyszli, ale oni nawet mnie nie interesują, chyba, że odezwą się po raz drugi. Po upływie tych paru chwil, podchodzę i wymieniam dosłownie kilka słów, w których narzucam z góry termin następnego spotkania, zwykle w domu klienta. Robię to wszystko po to, aby się zabezpieczyć. Dziwnie pewnie zostałoby odebrane, gdyby ktoś zobaczył dwóch ludzi w centrum miasta, rozmawiających szeptem i analizujących mnóstwo dokumentów.

Kiedy docieram na właściwie, czyli drugie spotkanie, znam już rozkład domu. Nie problem zebrać parę istotnych informacji, a wszystko to w celu zabezpieczenia samego siebie. Drogę ewentualnej ucieczki opracowuję na parę sposobów. Budynki są przeważnie ogromne i stare, więc ich plany można łatwo znaleźć w internecie. Od wejścia staram się sprawiać wrażenie osoby ustalającej reguły gry. Do podpisania daję dokumenty, zapewniające obustronną dyskrecję. Wszystko to oczywiście pic na wodę, ale im ktoś ma więcej pieniędzy, tym bardziej kocha biurokrację. Od tego momentu zaczynają się różnice w szczegółach, o których wspominałem. Tutaj wpadam w kołowrotek wydarzeń i staram się zaangażować w historię.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania