Preferencje, powinności i co z tym cennym czasem
Gmach potrafił przerazić. Nawet w piękny, letni dzień. Mimo że smród brutalizmu neutralizowały pobliskie drzewa, budynek nadal wyglądał jak betonowa masa, do której wchodzi się tylko raz, przynajmniej świadomie.
Paweł musiał tam wejść już po raz enty. Miał zamiar odebrać kolejny przydział na napisanie książki. Ostatnia wyszła mu nader dobrze. Środowisko literackie omijało ją szerokim łukiem ze swym krytycyzmem, skupiając się na bardziej zniewieściałych pisarzach. Za to ludziska przyjęli pozycję bez owacji, lecz z wymiernym entuzjazmem. Znowu zarobił, miał co jeść i w co się ubrać. A nawet odpocząć kilka dni gdzieś z dala od rodzinnego miasta, w którym zapewne dokona żywota.
Stał na schodach, obsranych przez gołębie i oplutych przez młodzieńców w kwiecie buntu. Nie lubił tego momentu, kiedy musiał przekroczyć próg, otworzyć ciężkie, wysokie na trzy metry drzwi. A potem szedł, szedł i szedł korytarzem do widny, na drugim końcu. Interesanci mogli korzystać tylko z jednej. Pracownicy mieli do wyboru wszystkie inne.
– Pan też po przydział? – padło pytanie z tyłu.
Mężczyzna odwrócił się i zobaczył młodego chłopaka, może studenta, w szortach i białej koszuli z krótkimi rękami. Wyglądał rześko, chodzące perpetuum mobile. Paweł wyglądał przy nim naprawdę mdło, z lekkim garbem od ślęczenia przy biurku i paskami siwizny na skroniach.
– Na książkę – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z kolorowych tenisówek chłopaka.
– Chyba już nie pierwsza, prawda?
Paweł pokręcił głową.
– Piąta, ale tak poważnie to trzecia. Pierwsze dwie są na zapoznanie z rynkiem i niewiele przynoszą, poza słowami krytyki. Chyba że ma się niebywałe szczęście. Ja nie miałem.
Chłopak uśmiechnął się.
– Ja czuję, że od pierwszej zrobię karierę. Moje pokolenie ma to we krwi. Stare pierniki muszą zwolnić miejsce.
Nie czekając na odpowiedź Pawła, młodziak pobiegł schodami do drzwi i zaraz za nimi zniknął.
Pierniki, pomyślał Paweł. Mówił też o nim. Miał zwolnić miejsce takiemu gówniarzowi. A przecież sam jeszcze nie dobił do czterdziestki. Musiał zarobić na emeryturę. A tymczasem jakiś żółtodziób postanowił, że teraz czas przetasowań.
Ta myśl dała mu odwagi. Nawet nie zauważył, kiedy stanął przed okienkiem przydziałów, na drugim piętrze.
***
– Trendy? Co to znaczy?
Paweł przyglądał się podstarzałej urzędniczce niższego szczebla, która zaczynała manifestację swojej wyższości nad nim szybciej niż przypuszczał, już po pierwszym pytaniu.
– Preferencje, co rynek bierze od razu, książki popularne. No coś takiego, rozumie pani?
Kobieta nie odpowiedziała. Zamyśliła się.
– Mamy kartę preferencji. To nowość, bo świat zmienia się szybko. Jeśli pan chce, mogę udostępnić. Na razie mało kto o nią zabiega, choć każdy, kto się skusił, zyskał z miejsca popularność na rynku.
Paweł poczuł ciepło w żołądku. Już widział te banery ze swoją twarzą, uśmiechniętą od ucha do ucha, spotkanie autorskie, cud i miód!
– Biorę – powiedział z życiem.
Urzędniczka podała mu więc świstek, na którym widniały preferencje. Paweł miał zaznaczyć, które z nich będzie w stanie umieścić w swojej książce. Im więcej tym lepiej.
– A teraz proszę słuchać, bo dwa razy nie będę powtarzać.
– O co chodzi?
– Muszę panu podać, które preferencje są najmocniej pożądane przez rynek.
***
Niedaleko schodów, którymi wchodziło się do budynku stała ławka. Paweł usiadł na niej i ze spuszczoną głową zaczął rozmyślać. Żałował, że poprosił o tę kartę. Żył w nieświadomości i to było dobre. Teraz dokładnie wiedział, czego od piszących oczekują czytelnicy. Wylosował przydział na książkę przygodową. Musiał uśmiercić w niej głównego bohatera, co było kolejnym koniecznym wymogiem przydziału. Nie ma problemu, pomyślał, da się zrobić. Ale pozostawała ciągle kwestia karty preferencji. Wybór miał duży, a mimo to czuł się coraz gorzej, czytając kolejne propozycje. Przegrał z kretesem, kiedy zobaczył przedostatnią: Pies, samiec, nierasowy, w połowie powieści zaczyna identyfikować się jako meksykańska baletnica pochodzenia boliwijsko-peruwiańskiego. Wiek bez znaczenia.
Spojrzał wtedy na urzędniczkę, ale ona nie okazywała żadnych emocji, może nawet nie potrafiła. Ostatecznie wybrał opcję z kobietą w średnim wieku, która odkrywa, że pociągają ją stare odkurzacze z czasów PRL-u. Z jednym z nich postanawia wziąć ślub, jednak nie zamierza czekać do nocy poślubnej z nieuniknioną konsumpcją związku.
– I co, jak tam przydział? – Znajomy głos wytrącił Pawła z zadumy, wprawiając w jeszcze bardziej ponury nastrój.
– Nie jest tragicznie.
Chłopak uśmiechał się szeroko, no cały w skowronkach, aż człowiekowi śniadanie się cofało.
– Widzę właśnie. Deprecha totalna. Tak jak mówiłem, stare pierniki idą do szafy, a tam im pozostaje tylko jedno.
– Niby co?
– Powiesić się kulturalnie obok marynarki.
Chciał go zabić, skatować i zakopać gdzieś w lesie, ale zamiast tego zapytał:
– Brałeś preferencje?
– No pewnie. Są najważniejsze. Mam jakąś eko-lesbę z alergią na nikiel, która postanawia uratować świat z pomocą wiewiórek. Odlot. Będzie hit.
Paweł już nic nie mówił. Patrzył tylko, jak chłopak odchodzi, a potem jak truchta przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Przejście dla pierwszych było kawałek dalej, ale młody, ambitny powieściopisarz nie miał zamiaru tracić cennego czasu. Zapewne podobnie myślał kierowca zgniłozielonego subaru, świadomie przekraczając prędkość w terenie zabudowanym o czterdzieści kilometrów. Kiedy zobaczył żywą przeszkodę wbiegającą na ulicę, zdążył jeszcze wcisnąć hamulec. Auto zwolniło do pięćdziesięciu i wbiło się w nogi chłopaka. Niczym kukła, ciało wyleciało w powietrze, uderzyło o dach auta, potem przeturlało się po tylnej szybie i wylądowało na asfalcie. Kolorowe trampki żyły własnym życiem przez kilka chwil.
Paweł widział całe zajście. Pierwszy odruch to chęć pomocy, szybka resuscytacja, będzie żył, może tylko trochę się połamał. Ale potem uświadomił sobie, że przecież nie może marnować cennego czasu. Musi iść i pisać książkę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania