Prima Aprilis- Dekalog lęku II

Uwięziły mnie demony o czarnej skórze pokrytej łuskami niczym stara farba na ścianie. Nie odbijały lichego światła płynącego z strawionych do połowy świec. Na dobrą sprawę zmory były by nie zauważalne w słabo oświetlonym pomieszczeniu bez okien. Gdyby nie ich nabrzmiałe krwią ślepia. Jarzące się wesolutko w uśmiechu rubiny lewitujące w przestrzeni. Przenoszące się błyskawicznie z kąta w kąt.

Kazały mi się zeznawać przeciwko sobie i przyznać się do wszystkiego. Głosy ich doniosłe jak kościelne dzwony, dudniące jeszcze długo w uszach po rzuconej frazie. Zapewniały mnie, że mają niezbite dowody na udowodnienie mojej winy. Zarzekały się, że moje przyznanie się do nieprzytoczonych mi wcześniej zarzutów to tylko i wyłącznie kwestia formalności. Mogąca mi zapewnić delikatniejszy wyrok w rezultacie. Ze względu na zebrany przez lata mojej pozbawionej skrupułów i kręgosłupa moralnego przestępczej działalności, (O której bynajmniej nie miałem do dnia dzisiejszego bladego pojęcia, przysięgam.) Niepodważalny materiał dowodowy z góry pozbawiający mnie jakikolwiek, choćby drobnych szans na uniewinnienie.

 

Siedziałem na drewnianym stołku, oparty łokciami o stoliczek. Obgryzałam nerwowo paznokcie. Prócz głosów demonów wraz z moją czkawką dokuczającą mi w sytuacjach stresowych, jedynym przerywającym ciszę dźwiękiem, był stukot kołyszącego się taboretu z powodu za krótkiej nóżki. Próbowałem opanować gonitwę rozsypanych myśli. Głównie starałem się sobie przypomnieć moment aresztowania przez stwory. Lecz zamiast wyrazistego obrazu wspomnień w głowie z tego zajścia. Między moim lewym, a prawym uchem pojawiała się spalona klisza. Usiłowałem też wydedukować, gdzie dokładnie jestem przesłuchiwany. Pokój przypominał komnatę, jednakże wilgotne ściany, robactwo lepiące z kurzu bałwany, wieżyczki i igloo oraz wicher wpełzający nie wiadomo, którą drogą. Może świadczyć, że znajduje się w grocie skalnej. Jeden demon zmienił ton na milszy, obiecywał, że wszystko szybko się skończy, drugi zaś zaszedł mnie od tyłu. Długim pazurem przejechał mi po karku, jednocześnie grożąc, że spotka mnie chłosta, jeżeli nie zacznę ćwierkać. Zleciałam ze stołka wypluwając w słowotoku brudy ciążące mi na sumieniu. Począwszy od kradzieży batonika z osiedlowego sklepiku, okłamywania mamy w zimę, że idąc do szkoły zakładałem czapkę, zaciągając ją porządnie, tak, aby zakrywała szczelnie uszy. Tu głos mi się załamał. Kontynuowałem Piszczac jak małoletnia dziewczynka. Aż po podglądanie za młodu przez dziurkę od klucza kuzynki pod prysznicem. Skończywszy na braniu lewych zwolnień lekarski, wystawianych przez zaprzyjaźnionego lekarza. Oczy Demonów rozbłysły jak rozgrzane szkło. Tarzały się ze śmiechu. Zbliżył się jeden z nich do dogasającej świecy. Przypominał gargulec z haczykowatym nosem. Nadgryziony kwaśnym deszczem. W końcu sam wybuchłem jednostajnym śmiechem. Kiedy się opanowali, jeden z nich rzekł.

 

-Nie wyjawiłeś swej najcięższej zbrodni. Przyznaj się i do niej, a potraktujemy Cię łagodnie i sprawiedliwie.

 

Przełykając ślinę czułam jak sopel magmy spływa mi po gardle do żołądka. Wyśpiewałem prawie, że wszystko. Zataiłem tylko największy sekret mojego życia. Nawet dla mnie był on do dziś tajemnicą, wypartym z umysłu zdarzeniem. Stłamszonym w odmętach pamięci. Każdy mięsień odmówił posłuszeństwa. Obdarto mnie z prawa do własnych sekretów. Od tej chwili wewnątrz już byłem martwy. Milczałem, więc zmory mnie spętały. Przestawiły uchem do stalagmitu. Powoli nadziewając moją głowę na niego. Każąc mi wyrzec swój największy występek popełniony w życiu. Z strug krwi powstała kałuża, ale były to dla mnie pieszczoty. Na które w dodatku byłem obojętny. Nie pozwolę sobie odebrać ostatniej rzeczy należącej tylko i wyłącznie do mnie. Demony spostrzegły to. Zaprzestały bez owocnych tortur. Zebrały się w kącie i cicho obradowały, co ze mną począć. Ja powrotem siedziałem przy stoliku na chwiejnym taborecie. Wokół posoki zaczęło się zbierać robactwo. Próbując powstrzymać krwotok, przyglądałem im się z ukradka. Wówczas Demon przypominający gargulca wręczył mi zaczarowane pióro, kartkę i atrament, co było początkiem ich nowego planu. Dopóki nie zapisze wszystkich sekretów pióro będzie stopniowo się nagrzewało. Demony znów stały się jarzącymi się w ciemnościach rubinami, czekającymi na rezultat. Lecz pozostawałem twardy. Choć pojawiały się już na moich palcach bąble, a ból był niemiłosierny. Pióro zachowywało się jak przyspawane do mojej dłoni. Wykręcając się w agonii, upadłem na ziemię. Tam zauważyłem przedziwną rzecz. Z mojej zastygłej krwi robaczki wystrugały krzyż. Duże mrówki podarowały mi go przynosząc krucyfiks na plecach.

Chwyciłem go lewą ręką. Pióro momentalnie odpadło. Demony rzuciły się na mnie. Zrobiłem unik. Wystawiłem krzyż przed siebie, zacisnąłem powieki w duchu się modląc. Ich ryk grzmiał jak grom z jasnego nieba. Stałem tak gotowy na śmierć w katuszach. Ziemia się zatrzęsła. Zabrakło mi powietrza. Po długim czasie powoli uniosłem powieki. Byłem sam, demony wyparowały, a robaczki wskazywały drogę ku wyjściu. Krocząc w ciemnościach, wychyliłem się zza rogu, a tam czekające na mnie demony wybuchły salwą śmiechu krzycząc.

-PRIMA APRILIS!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania