Próba traf.

Antonio spał jeszcze, kiedy zjawił się najstarszy spośród nauczycieli. W ręku trzymał pochodnię, która płonęła jasnym, żywym ogniem.

- Ruszać się lenie! – ryknął a jego głos zadudnił o ściany drewnianej chatki.

Wywołał tym ogromne poruszenie i chaos. Każdy starał się jak najszybciej ubrać i stanąć w szeregu. Czarnoksiężnik popatrzył na dziesięciu chłopców, burknął coś niezrozumiale a później wyszedł w mrok. Z lekkim wahaniem, ale w milczeniu podążyli za nim.

Droga była kręta, usiana kamieniami, liśćmi oraz połamanymi gałązkami. Wokół rosły ogromne drzewa o złowieszczo wyglądających pniach. Szli już chyba od dwudziestu minut, w ciszy przerywanej jedynie odgłosami lasu. Po pewnym czasie las zaczął rzednąć a na jego miejscu wyrosły ogromne głazy. Droga, teraz bardziej stroma i kamienista, sprawiała, że chłopcy potykali się i upadali. Antonio, jeszcze nigdy nie był w tej okolicy. Rozglądał się więc z ciekawością na prawo i lewo, o mały włos nie wpadając na plecy Rasmusa. Wyprawa dobiegła końca. Wszyscy stali teraz w niewielkiej kupce, wystraszeni i zmarznięci. Czarnoksiężnik mierzył ich spojrzeniem czujnych oczu, w których złowieszczo odbijały się płomień pochodni.

- To wasza ostatnia próba- oznajmił.

Każdy Czarnoksiężnik był najpierw małym, przestraszonym chłopcem, który musiał przejść pięć prób, aby ukończyć szkołę. Pierwsza z nich; pojedynek, była najprostszą z wszystkich. Nauczyciele wybierali parę, która walczyła, poprzez rzucanie klątw, zaklęć i siły. Chłopiec, który przegrał musiał niezwłocznie opuścić akademię. Kolejna próba dotyczyła zielarstwa. Otrzymywano puchary z różnymi ziołami, które wyglądały tak samo. Trzeba było stwierdzić, które z nich nie jest trujące. Kto przeżył mógł kontynuować naukę. Następne z nich, nie były prostsze. Pewnego dnia, chłopców wywieziono do rezerwatów, ich zadaniem było wrócić jak najszybciej do akademii. Niestety kilku uczniów zabłądziło i już nigdy się nie odnaleźli. Czwartą próbą, było przepłynięcie jeziora pełnego Syren. Po wszystkim zostało ich dziesięciu. Ponad setka szesnastolatków straciła życie, lub została odesłana do domów, gdzie mieli spotkać się z gniewem i rozczarowaniem rodziców.

Teraz nauczyciel otwierał kufer, którego Antonio wcześniej nie zauważył. Był wielki, masywny i wykonany z drewna. Wyjął ze środka łuk, po chwili trzymał w rękach także i kołczan ze strzałami.

- Każdy z was otrzyma dwadzieścia strzał. Nie zmarnujcie ich, bo tylko one mogą uratować wam życie…i oczywiście spryt.- oznajmił wręczając Danielowi jego broń. -W dole – ciągnął nie przerywając rozdawania – czekają na was smoki, wyjce i skorumposaury. Waszym zadaniem jest przedostać się na drugą stronę wąwozu, tam będę czekał na was…Czarnoksiężników.

Po wszystkim odwrócił się i odszedł. Chłopcy stali jeszcze chwilę nie wypowiadając ani słowa. Wreszcie Larson, najwyższy i najbardziej umięśniony ośmielił się na powiedzenie tych kilku słów, które brzmiały absurdalnie w tej sytuacji.

– Żyje się raz – oznajmił, po czym rzucił się w przepaść. Poszli więc jego śladem. Antonio był jednym z pierwszych. Wziął rozbieg i skoczył z klifu, nie obawiając się niczego.

Wylądował na ugiętych nogach, tak jak go uczono. W mroku nie było widać zbyt wiele. Czuł obecność kolegów, ich bicie serca i przyspieszone oddechy. Jego wyczulone zmysły pozwalały na bardzo wiele. Antonio wiedział, że w zasięgu nie więcej niż pięciu metrów jest COŚ. To coś mogło rozerwać ich wszystkich na strzępy, przy pomocy ostrych pazurów i ogromnych kłów. Słyszał, że wyjec skrada się do nich z lewej strony. Reszta najwidoczniej również usłyszała kroki drapieżnika, bo napięli swoje łuki w oczekiwaniu na atak. Jednak to nie oni zostali ofiarą, lecz jeden ze śmiałków, którzy, obawiali się ostatniej próby i zeszli na dół jako ostatni. Chłopak wylądował z łoskotem kilka metrów od Antonia, który nie zdążył biedaka ostrzec. Bestia rzuciła się w mgnieniu oka przez skałę, łapiąc swoją kolację za gardło. Antonio poczuł stróżki krwi na twarzy. Chłopiec charczał jeszcze przez sekundę, gdy zwierzę rozszarpywało mu krtań. I pewnie nie byłby jedyną ofiarą, gdyby nie Natan, który poświęcił pierwszą strzałę na zabicie wyjca.

Przesuwali się do przodu w grupie, oddaleni od siebie o kilka stóp. Zostało już ich tylko szóstka. Olafa i Rudolfa stracili przy pierwszym skorumposaurze. Aligator o zęba twardych jak z metalu chwycił jednego z nich za nogę, w tym momencie chłopcy nie wiedzą, który zginął jako pierwszy. Chcieli co prawda pomóc nieszczęśnikom, jednak w obecnej sytuacji było to niemożliwe. Byli zmoczeni po pas w wodzie, gdyby nie rzucili się natychmiast do ucieczki zapewne wszyscy zostaliby pożarci.

W oddali widzieli błyski ognia. To smoki. Pozostało kilkanaście metrów, aby zetknąć się z nimi. W tej chwili Antonio zdał sobie sprawę, że są one największym wyzwaniem.

– Czekajcie – szepnął, na tyle głośno, by towarzysze zwrócili się w jego stronę, ale na tyle cicho, by smok nie spalił ich w jednej sekundzie na wiór- To już prawie koniec i chciałbym, abyśmy wszyscy przeszli tą próbę. Trochę głupio zginąć na sam koniec, prawda? – zażartował .

- Co więc twoim zdaniem powinniśmy zrobić?- zapytał Alex,podchodząc odrobinę bliżej. Antonio myślał przez chwilę. Jeżeli będą się skradać w grupie smok usmaży ich w mniej niż minutę, ale jeżeli się rozdzielą, mają małą szansę na uniknięcie śmierci. Szkoda, że nie ma przy nich ojca Antonia. Jest najlepszym czarnoksiężnikiem. Kiedyś opowiadał synkowi na dobranoc, jak oszukał smoka za pomocą lipnej przynęty. To było coś…

- No właśnie!- zakrzyknął Antonio- Przecież Starszy powiedział, że mamy polegać na sprycie. – chłopcy patrzyli na niego nic nie rozumiejąc- Stworzymy przynętę. Za pomącą czarów, no wiecie…zaklęcie fatamorgana.

Oczy pozostałych zabłysnęły. Zaklęcie polegało na połączeniu mózgu ofiary i Czarnoksiężnika. Dzięki temu Antonio mógł wyobrazić sobie, że Olaf ucieka przed smokiem. Potwór zaczyna go gonić, oni przebiegają na drugą stronę i wspinają się na samą górę, gdzie ich życie staje się idealne.

Chłopak przystawił do skroni końce palców i spróbował zarzucić mentalną więź. Udało się! Zobaczył we własnej głowie Olafa, który idzie z łukiem w kierunku bestii. Rozgląda się i zauważa zwierzę, celuje w pierś i strzela. To rozwściecza smoka, który teraz zionął ogniem w puste miejsce, gdzie ma stać jego ofiara, jednak Olaf wychodzi z płomieni i zaczyna uciekać. Monstrum rzuca się za nim w pogoń.

– Teraz – syczy Tomas i wszyscy biegniemy co sił w nogach. Jeszcze sekunda i będą bezpieczni. Dopadają ogromnej ściany i zaczynają się wspinać. Kiedy są w połowie smok daje sobie spokój z banialuką i z piskiem frunie w ich kierunku. Antonio wie, że to już koniec. Saida na skalnej półce i wyciąga z kołczanu strzałę, zakłada na łuk, celuje wypowiadając zaklęcie i strzela. Składa ręce jak do modlitwy. ,,Błagam”- mówi do lecącego pocisku. Zwykła strzała nie podziałałaby w żaden sposób, jednak taka zamieniona w kulę lodowatego ognia… Smok staje w niebieskich płomieniach. Spada kilkanaście metrów w dół z piskiem i rykiem. To koniec, koniec dla smoka. Zadowolony ze swojego czynu Antonio wspina się dalej.

Na szczecie ktoś podaje mu rękę, inni tylko kiwają głowami. Jego koledzy klepią go po plecach i żywo o czymś opowiadają, jednak Antonio nie zwraca na nich uwagi. Patrzy w czarne jak noc oczy, takie same ja jego własne. Ojciec Antonia przyleciał aż z Nestabulu, aby zobaczyć, jak jego syn zostaje Czrnoksiężnikiem.

Ogromne ognisko pali się w osadzie, gdzie rozbrzmiewają odgłosy uczty. Nowo pasowani siedzą po środku stołu, piją wino i posilają się mięsem, ich czarne szaty powiewają na porannym wietrze. Przez ostatnie kilka godzin zdarzyło się dla tej szóstki tak wiele. Odciśnięto na ich piersiach znaki rodowe, złożyli przysięgę, otrzymali przydomki. Teraz jako Czarnoksiężnicy decydują o sobie, czy chcą pozostać w domu, czy ruszyć w świat. Ta druga opcja najbardziej podobna się Antoniowi. Od zawsze marzył, aby podróżować z ojcem i łapać trolle, wampiry i wilkołaki. Gdy zaczyna świtać chłopcy żegnają się, wiedzą bowiem, że jest to ich ostatnie spotkanie. Każdy pochodzi z innej części Rostemstay. Kraina jest tak rozległa, że potrzeba kilku strażników, by żaden człowiek nie dowiedział się o jej istnieniu. A leży ona za siedmioma górami, czterema wielkimi lasami i Górą Czarownicy Annabel…

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Sileth 17.05.2015
    Po tytule spodziewałam się pracy dziecka pełnej błędów... Na szczęście się pomyliłam. Opowiadanie jest świetne i wciągające. Lekko się je czytało. Masz bardzo dobry styl i ciekawy pomysł ;)
  • Kamelia 17.05.2015
    Druga próba przypomniała mi powieść "Zabójczyni" "Szklany tron"? Nieważne...:) Opowiadanie ciekawe.
  • princess 17.05.2015
    Dziękuję, przysięgam że wszystko pisałam sama a o wspomnianych książkach słyszę po raz pierwszy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania